STEVE VON TILL

Kontemplacja własnej tożsamości

Choć stan stresu towarzyszył już na kilka dni przed naszą rozmową, symultanicznie wzrastało też na nią oczekiwanie, tym bardziej, że na bliskim horyzoncie majaczą dwa nowe, solowe, doskonałe wydawnictwa mojego interlokutora. Albumy, które skutecznie zabrały mnie przez ostatnie tygodnie i towarzyszyły na praktycznie każdym kroku. Stąd przekonanie, iż chciałbym nie tylko go usłyszeć, lecz również zobaczyć przebywającego w swoim studio, na co przystał momentalnie. Okazało się, że taka forma kontaktu pozwala spojrzeć na Steve’a Von Tilla pod innym kątem. Na żadne z pytań nie odpowiadał automatycznie, każda wypowiedź była przemyślana, niespieszna, do każdej podchodził z respektem. I choć po jego stronie był wczesny bardzo poranek, a po tej późne popołudnie, przy sporych kubkach kawy spędziliśmy całą godzinę.

To nasza druga rozmowa, lecz tym razem trema towarzyszyła bardziej, niż za pierwszym razem. Odczuwasz jeszcze stan stresu, a może entuzjazmu, kiedy zbliża się premiera płyty i jedyne, co możesz zrobić, to zmierzyć się z opiniami na jej temat.

Hmm… Przez lata nauczyłem się, że nie mam kontroli nad czymś, co przedstawiłem światu. Za częścią kreatywną i nagrywaniem stoi zabawa, doceniam to, a jeśli pojawia się stres jest on pozytywny, popycha do cięższej pracy, zmierzania się z problemami i ich rozwiązywania. Natomiast kiedy nadchodzi czas premiery, spoglądam na to pod różnymi kątami, ponieważ prowadzę również wytwórnię. Pod kątem biznesowym, towarzyszący stres dotyczy zapłacenia rachunków, zorganizowania kampanii promocyjnej, wykupienia reklam i to nie jest tak zabawne, jak część kreatywna. (śmiech) A jeśli chodzi o reakcję innych, tak, interesuję się nią, w innym przypadku moje ego nie miałoby ochoty by cokolwiek publikować, lecz i tak nie mogę z tym nic zrobić, zatem tremy z tym związanej zbytnio nie odczuwam. Wyrzucam z siebie to kim jestem i nawet jeśli komuś coś nie podpasuje i tak nie mam nad tym kontroli. Chciałbym żeby się spodobała, ponieważ tworzę dziwną muzykę.

Pamiętam, że wydając swoją pierwszą płytę, byłem bardzo zestresowany tym, jak zostanie przyjęta. Przy kolejnych ten stan mijał, ponieważ tak, jak i ty, wiedziałem, że nie mam na nic wpływu, wszystko zależy od słuchacza.

Czasem ludzie pytają mnie o rady dla młodych artystów, nie mam ich zbyt wielu, ale podstawowa brzmi: daj z siebie wszystko, nie oczekuj niczego.

Zgadzam się. Żyjemy w takich czasach, w których ludzie oczekują wiele nie dając nic w zamian. Chcą sukcesu, splendoru, wielkich tras, hymnów i kasy.

Przynależą do innej generacji. Ja sam, jak i Neurosis, wywodzimy się ze sceny DIY, przenigdy nie myśleliśmy o pieniądzach, czy sukcesie. Pochodzimy ze społeczności wyrzutków tworzących i grających dla siebie wzajemnie. To była mała grupa ludzi, która się rozrastała, choć znajdowaliśmy przyjaciół w różnych zakątkach świata i tak nie było ich wielu. Niektóre zespoły miały szczęście, zaczęły grać w większych klubach lub teatrach, lecz gdy byliśmy młodzi ta scena nawet jeszcze nie istniała, dla innych pewnikiem było, że nie ma czegoś takiego, jak muzyka podziemna. Wiem, że Europa różni się tym od Stanów, nie mamy festiwali ani infrastruktury dla podziemnej muzyki, która istnieje w Europie. Grając pierwszą trasę po Europie doszło do nas, że nieważne kim jesteś i tak znajdzie się jakieś miejsce do zagrania, coś do zjedzenia, a nawet kąt do spania. W Stanach tak to nie wygląda. Szybciej wyłapiesz kopa w tyłek. Ludzie nie powinni oczekiwać więcej, niż odnaleźć siebie i być kreatywnymi.

Pozwól, że opowiem pewną historię. Kiedy wydałeś No Wilderness Deep Enough czułem, że to nie jest właściwy czas na rozmowę, postanowiłem zaufać swojej intuicji i wstrzymać się, jednak kiedy pojawiła się zapowiedź wydania A Deep Voiceless Wilderness oraz Harvestman 23 Untitled Poems posłuchałem wewnętrznego głosu, który powiedział, iż właśnie nadszedł czas na naszą rozmowę. Czy również zwykłeś częściej podążać za intuicją, czy tym, co podpowiada umysł?

Hmm… Mój umysł podąża swoją własną drogą, zatem za każdym razem staram się kierować intuicją, ponieważ mój umysł ciągle szuka powodów dla których miałbym czegoś nie robić, czy jestem w czymś wystarczająco dobry, dlaczego to co robię nie jest na odpowiednim poziomie i dlaczego w ogóle cokolwiek robię. Nauka wykluczenia umysłu z tego procesu i podążanie za głosem serca jest kluczowa. Stamtąd pochodzi moja kreatywność. Każdy z tych wspaniałych pomysłów, które miałem w głowie i zrealizowałem nadchodzi wówczas, gdy jestem na niego otwarty. Podobnie jak przekonanie, żeby przedstawić je światu może nawiązywać do idei punk rocka, nie muszę być idealny, nie muszę być najlepszy, posiadać stopnia naukowego w poezji, ani zostać najlepszym na świecie gitarzystą, ale muszę powiedzieć coś, co ma dla mnie znaczenie. Kiedy czuję się z tym dobrze, oddaję to światu i być może ktoś z tego zaczerpnie. Podążanie za intuicją to podstawa. I ten cały proces związany z No Wilderness Deep Enough, z książką oraz alternatywnymi wersjami obydwu tych rzeczy, polegały właśnie na tym, o czym wspomniałeś. Nawet jeśli to nie było planowane, stało się czymś, co powinienem zaakceptować oraz za tym podążyć.

Moim zdaniem No Wilderness Deep Enough prowadzi do A Deep Voiceless Wilderness a to prowadzi do Harvestman 23 Untitled Poems. Ten cykl zatacza koło.

Wiesz, to nie było z góry zamierzone. No Wilderness Deep Enough nawet nie miałem w planach. Te utwory przyszły do mnie przez przypadek. Byliśmy w odwiedzinach u rodziny mojej żony, w północnych Niemczech, w której to okolicy jej rodzina mieszka od zgoła pięciuset lat, co wydaje się wystarczająco długo nawet jak na europejskie standardy. Nie mogłem spać, a zabrałem ze sobą trochę elektroniki, mały klawisz oraz komputer. Nie mogąc spać wyglądałem przez to samo okno, przez które spoglądała ona będąc dzieckiem. Zacząłem rozmyślać, co może oznaczać dla człowieka bycie związanym z otoczeniem, konkretnym miejscem. Jak odmienna jest ta ziemia uprawiana tam od tysięcy lat. Przeciwstawić te stare kamienie wobec nowego świata, przecież rodowici Amerykanie znaleźli się na swoim terytorium stosunkowo późno. Tu gdzie mieszkam, w Rocky Mountains, w północnym Idaho wciąż są miejsca bardzo dzikie. I zaczęły do mnie przychodzić proste progresje akordowe, które w podświadomy sposób kanałowały się w posępne rozważania o tym miejscu oraz relacjach ludzi z nim, tworząc głębokie, proste i harmonicznie połączone akordy. W ciągu tygodnia dodałem do nich partie melotronu, lecz wciąż nie miałem wrażenia, że coś z tym zrobię. Co robisz nie mogąc spać? Czytasz książkę, oglądasz telewizję, a ja tworzyłem dźwięki. Po powrocie do domu włączyłem te pliki i jakbym zaczął gonić króliczka, podążyłem tym tropem. Zszedłem do studia, dodałem syntezatory, nową elektronikę i w ciągu kilku miesięcy album, który wychodzi niebawem, A Deep Voiceless Wilderness pojawił się w całości. Nie byłem nawet pewien, co to w ogóle jest. Nie pasowało do Harvestman, ponieważ nie zawierało gitar i nawet nie pasowały one w żadnej postaci. Nigdy nie stworzyłem albumu na pianino, waltornię i melotron. Wiedziałem, że chcę zastąpić cyfrowe pianino prawdziwym instrumentem, podobnie chciałem mieć żywego waltornistę zamiast dźwięków z klawisza, może dodać wiolonczelę celem podbicia melotronu, nawet jeśli kocham dźwięk starych instrumentów, z lat 50. i 60. Skontaktowałem się z moim przyjacielem, Randallem Dunnem, który nagrał moją poprzednią płytę solową pytając, czy mógłby zaklepać studio, żeby skończyć to, co nawet nie wiem czym jest. A on zasugerował, że powinienem do tego zaśpiewać i wydać jako kolejny album solowy. Nie zgodziłem się z nim, powiedziałem, iż nie ma mowy, a mój głos nawet nie będzie do tego pasował, lubię go w takiej formie, w jakiej jest, nie miałem planu na jego powstanie, po prostu się wydarzył. Z szacunkiem odniosłem się jednak do jego opinii, akurat miałem w szkole przerwę zimową, siedziałem sam w domu, gdyż moja żona pojechała do rodziny. W salonie porozstawiałem mikrofony i każdego poranka, w towarzystwie kawy, otwierałem notatnik i zaczynałem improwizować z wokalem. Pod koniec tygodnie zadzwoniłem do Randalla przyznając mu rację: mam słowa, skończone, możemy nagrywać. I to nas doprowadziło do książki. Poezję piszę przez całe swoje dorosłe życie, nigdy się nią nie dzieliłem, była tylko dla mnie. Pomysł na teksty był taki, żeby przejrzeć to, co napisałem i ukraść stamtąd poszczególne linijki, co jest zasadniczo moją metodą pracy, biorę swoje dzienniki poszukując słów, fraz i rzeczy, które mają sens. Niekiedy przychodzi to podczas słuchania muzyki, najczęściej jednak szukam jakiejś myśli, która da początek, koniec lub uzupełni brakujące wersy. Pamiętam, że poczułem winę kradnąc w szczególności jedną linijkę: We have the sea and will always have the sky. Spłynęła na mnie, spojrzałem na nią i wiedziałem, że jest idealna, nawet nie mając planu na zrobienie z nią czegokolwiek. W ten sposób ją zrujnowałem, tak po prostu kradnąc do piosenki, która sama w sobie była dobra. To dało mi do myślenia, dlaczego jedno z drugim nie może współistnieć. Może powinienem napisać wiersze, które będą funkcjonowały po prostu jako wiersze, nie kraść z nich niczego na potrzeby utworów. W trakcie trwania nagrań, przez te kilka miesięcy, pisałem jak szalony. Stąd się wzięły owe 23 wiersze. Pochodziły z tego samego okresu. Skonfrontowałem te wszystkie rzeczy, które mnie wypełniały wątpliwościami i strachem, odnalazłem piękno w tych nagraniach, jakże innych, w których nie ma gitar, nie wiedząc czy je wydać i kim w ogóle jestem, iż stworzyłem tak piękny album, dlaczego w ogóle pewnego dnia wstałem i mianowałem się poetą. (śmiech) Wszystko to działo się poza mną, wydarzyło się samo z siebie, autentycznie i istotnie pozwalając na tak szczerą wypowiedź. Powinienem uhonorować ducha tej kreatywności wydając to. W innym przypadku mógłby mnie opuścić. A Deep Voiceless Wilderness pojawiło się podczas miksowania płyty, kiedy zwróciłem się do Randalla: w mojej pierwotnej wizji nie było głosu, wycisz kanał z wokalem i zmiksuj sam dźwięk, może wydam to później. Powstało to, co słyszysz. To ta sama płyta, tylko bez głosu. I uważam, że powstało z tego, coś innego, ponieważ głos związuje strukturę, używając słów stawiasz się w określonym miejscu, nie opowiada może dokładnie tej samej historii, choć porusza w określonych ramach, pokazując, że instrumentarium samo w sobie znajduje się dokładnie w takiej postaci, w jakiej powinno. Uważam, iż część z tych rzeczy odnajdziesz w wersji z wokalem, jednak znajdują się trochę bardziej w tle. A kiedy go odejmiesz, zaczynają mocniej przykuwać uwagę, wychodząc do przodu. Spodobało się mi, że dwa takie same utwory mogą być tak odmienne. W rezultacie, promując książkę, nagrałem siebie czytającego kilka fragmentów poezji i spodobało się mi, jak zostało to nagrane tutaj, w tym studio. Usiadłem sobie tak, jak siedzę przed tobą, niektóre skasowałem, pod inne podłożyłem dźwięki powiązane z muzyką z tamtych płyt. Poczułem, iż te cztery części składają się na jedną całość, wydaję to samo podwójnie w innej formie, jednak prezentują ten sam twórczy okres.

Miałem podobne wnioski, pierwszy był taki, że tym razem twój głos brzmi o wiele głębiej, niż kiedykolwiek wcześniej, a drugi, że choć tego typu płyty bywają nazywane siostrzanymi tudzież cieniami, to jednak opowiadają odmienną historię.

Tak właśnie, taki był oryginalny zamysł. To miało powstać, zanim Randall rzucił wyzwanie, abym zaśpiewał.

Jest taki film Stary Człowiek I Morze oparty na opowiadaniu Ernesta Hemigwaya, zapamiętałem z niego taką scenę, kiedy Spencer Tracy żegluje po wodach i wyobraziłem sobie, że w ten właśnie sposób sam postrzegam te nagrania, jako transcendentalny rejs w głąb siebie, w harmonii z własną tożsamością.

Coś w tym rzeczywiście jest. Jak wspomniałem, nie wiem, skąd się to wzięło, ujawniło się z czasem. W stan transcendentalnej medytacji zagłębiam się zatracając w muzyce. Czuję to tworząc muzykę i całe swoje życie spędziłem na kontemplacji własnej tożsamości, kim jestem, w jakim celu, jakie jest moje miejsce we wszechświecie oraz w społeczeństwie, po co w ogóle istnieje ludzkość, jaki jest jej związek z ziemią, sobą samym, kosmosem, jak są te rzeczy połączone, jak symultanicznie uważa się coś zarówno za błogosławieństwo, jak i przekleństwo. Jak ludzkość z jednej strony ma zdolność tworzenia tak pięknej, zaangażowanej sztuki, jednocześnie doprowadzając do tak straszliwej destrukcji. Nie ma to końca i nigdy nie można znaleźć odpowiedzi. Nie ma lepszego miejsca do tworzenia. (śmiech) Pomysłów nie zabraknie nigdy. Podoba się mi stan refleksji oraz kontemplacji bez konieczności zdradzania zbyt wiele. Część mnie mówił, iż mógłbym pisać coś bardziej wprost, jakiś storytelling, jednak jak dotąd moim darem jest opowiadanie abstrakcyjne.

Chciałbym podzielić się z tobą doświadczeniami odnośnie solowej twórczości. As The Crow Flies jest dla mnie początkiem podróży. If I Should Fall To The Field oraz A Grave Is A Grim Horse to zawijanie swoją łodzią do różnych portów, A Life Unto Itself jest jak zacumowanie w konkretnym amerykańskim porcie, a następnie mamy ostatni etap podróży, No Wilderness Deep Enough jest niczym powrót do domu. Jednocześnie zarówno As The Crow Flies jak i No Wilderness Deep Enough uważam za twoje najintymniejsze albumy.

To interesujące podejście, wiesz? Sposób, w jaki czuję to sam oznacza, że każdy album to nowy początek, każdy otwiera nowe ścieżki, każdy pozwala eksplorować nowe kierunki. Nie koncentruję się na nich, choć jestem dumny, że pojawiły się na mojej drodze, ponieważ te wszystkie elementy w połączeniu z nowymi wpłyną na moje przyszłe podejście do muzyki. Tak samo z obawami o przedstawienie swojej poezji innym i nazwanie siebie poetą, to już jest za mną, otworzyły się nowe drzwi, a także nowe kierunki. Zacząłem pisać o wiele więcej odkąd wydałem wiersze, to mnie zainspirowało żeby kontynuować. Pozostaje mi cieszyć się, iż te nowe drogi otwierają się przede mną, nawet w wieku 51 lat, co oznacza, że w drugiej połowie mojego ziemskiego bytu wszystkie możliwości własnej ekspresji stoją przede mną otworem. I prawdopodobnie będzie ich nawet więcej, kiedy wciął będę ufał swojej intuicji, pozwalając dziać się rzeczom w sposób naturalny, wyłączając z tego głowę, która przyda się mi przy robieniu interesów, w pokoju obok. (śmiech)

Każda z płyt może może być odczuwana różnorako, w zależności od stanu umysłu, w jakim się obecnie znajdujesz, z jednej strony może powalić na kolana, z innej wprowadzić w stan nostalgii. Osobiście czuję się swobodnie w czasie słuchania, z naciskiem na ostanie nagrania. W jakim stanie umysłu znajdowałeś się w czasie ich komponowania, przebywając na obcej dla siebie ziemi.

Jak wspomniałem, No Wilderness powstał z mojego braku snu. (śmiech) Towarzyszył mi niesamowity jetlag, byłem w stanie delirki. Na dodatek, wiesz jak to jest, gdy odwiedzasz rodzinę, za dużo jesz, za dużo pijesz, leżysz nie będąc w stanie za wiele zrobić. Powiedziałbym, że był to stan halucynogenny, z powodu braku snu nawet na granicy psychodelii. Nie myślałem o niczym, dałem się prowadzić dźwiękom. Wydaje się mi, że byłem otwarty. Będąc niewypoczętym, otwierasz się na inne rzeczy, odczuwasz mocniej, niż zazwyczaj, czasem to odchorowujesz, ciało daje mniejszą ochronę. W pewien sposób duchowość otwiera się na miejsce, w jakim przebywasz oraz ludzi, którzy stanowią teraz również moją rodzinę. Czułem energię przepływającą przez moje ciało, jednak filtrowaną przez mój muzyczny smak, nie pojawiła się nagle, podążyłem za strukturami harmonicznymi, z którymi czułem się komfortowo w danym czasie.

Ciekawe, że o tym mówisz, ponieważ uważam, że każda twoja płyta solowa jest tak mocno naznaczona tobą, że nawet jeśli mowa o albumie instrumentalnym, też wiadomo, kto za nim stoi, nie każdy może to o sobie powiedzieć, są muzycy, którzy tworzą dla samego tworzenia.

Cóż mogę powiedzieć, nie narzekam z tego powodu. Odczuwam radość z bycia kreatywnym, pomijając co ktoś inny o tym sądzi. Staram się pozostać normalnym w tym zwariowanym świecie. Odnaleźć rzeczy, za które mogę być wdzięczny, pobłogosławić za to i oddać im cześć. Sam fakt bycia twórczym czyni mnie szczęściarzem, ponieważ mam przyjaciół, którzy są wspaniałymi osobami, jednak bez daru tworzenia, nawet nie to, że go utracili, po prostu nawet go nie posiedli. Nie mógłbym sobie wyobrazić bez tego życia, jestem tak wdzięczny za możliwość wyrażania się w sposób, który mogę przedstawić wszechświatowi, nawet w tak niewielki i skromny sposób. A czymś pięknym będzie, jeśli polubi to ktoś jeszcze oraz wpłynie to na niego.

Masz w ogóle określony czas, kiedy stajesz się bardziej kreatywny? Pamiętam, że jesień, wiosna były okresem, kiedy mogłem tworzyć, stan ten pojawiał się przez dwa tygodnie, miesiąc, kiedy tworzyłem dużo i później wygasał.

Zdecydowanie bardziej odpowiada mi jesień i zima, jednak prowadzę tak zajęty tryb życia: praca, rodzina, wytwórnia, że przez nawet nie mam kiedy zejść do tego pomieszczenia. Po powrocie z pracy, idę do biura, później jem obiad i jestem padnięty. Kiedy nadchodzi czas twórczy, staram się wykorzystać każdą możliwą chwilę, by zejść tutaj, być tak produktywnym, jak to możliwe, zrobić jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie. Nie wiem, która z pór roku jest bardziej twórcza od innej, jak tylko nadarza się okazja, schodzę tutaj. Weź np. ostatnią płytę Harvestman, miałem kłopoty ze snem, każdego ranka budziłem się o 3:30-4 rano, choć zazwyczaj wstaję o 5-5:30 i nie zabieram się do niczego do 6, karmię psy, wyprowadzam je, przygotowuję lunch… A w tamtym czasie pomyślałem, że zamiast leżeć bezczynnie w łóżku, męcząc się z tego powodu, jak ostatni głupek (śmiech) po prostu wstanę i będę coś robił. Zamiast mieć nadzieję na ponowne nadejście snu i pozwalając mózgowi, żeby się męczył, poprzez nawarstwianie myśli, co mnie czeka i co będę miał do zrobienia, po prostu zrobić coś. Schodziłem więc tutaj ok. 4 rano, przed pracą, mogąc przez dwie godziny tworzyć muzykę i to było na pewno bardziej produktywne wykorzystanie czasu, niż późniejsze zwlekanie się. Zamiast szalonych poranków, miałem szalony czas znacznie wcześniej. Całe Music For Megaliths Harvestman zostało nie tylko stworzone, ale i zmiksowane w ten magiczny czas.

Jeśli ktoś zapytałby mnie o najbardziej zapamiętywalne twoje utwory, bez wahania wymieniłbym Gravity, ze względu na cudowny tekst, tytułowy kawałek z A Life Unto Itself lub na spokojnie całą ostatnią płytę. Pokusisz się o wybranie takich utworów, które zapadły tobie najmocniej w pamięci, przy których tworzeniu miałeś świadomość powstawanie czegoś unikalnego?

A Life Unto Itself jako całość uważam za duży krok naprzód w kwestii komponowania, udało się w nim wycisnąć całą esencję. Mam jednak poczucie, że wszystko zmierzało w tym kierunku, nie było zaskoczeń. Pamiętam, kiedy wybrałem się do Seattle celem nagrania podstawowych ścieżek, a po kilku miesiącach, przy okazji kolejnej przerwy w pracy, powróciłem żeby całość zmiksować, przez trwającą 5,5 godziny drogę słuchałem tych ścieżek, które trochę mnie zaskoczyły, ale i wzruszyły, ponieważ zrozumiałem, iż są odbiciem mojego całego życia, złożyły się na skończony obraz tego, kim jestem w owym momencie. Pod kątem muzycznym poczułem, że rozwinąłem skrzydła, co przełożyło się na moje unikalne folkowe piosenki. A później wydarzył się ten przypadek z No Wilderness Deep Enough, nieplanowany. Zawsze czuję się tak samo, najświeższe rzeczy ekscytują najmocniej i jestem z nich najbardziej dumny. No Wilderness Deep Enough pojawił się naprawdę znikąd, oczywiście nadałem mu określoną formę, jednak nawet nie czułem, że nad tym pracuję.

Zanim porozmawiamy o poezji, zapytam jeszcze, czy są jakieś emocje, które można wyrazić trafniej przy użyciu ambientowych pejzaży, niż dźwięku gitary?

Uważam, że każdą emocję możesz wyrazić przy pomocy każdego źródła dźwięku, jeśli podejdziesz do niego w nieskazitelny sposób. Nawet jeśli masz do dyspozycji skały (śmiech), pałki i dźwięk wody, znajdzie się sposób, by coś z tego wyciągnąć. I choć nie zaliczam się do tradycyjnie grających gitarzystów, używam instrumentu fakturalnie, to każdy instrument, jaki trzymam w ręce stanowi inspirację. Co innego wydobędę z basu, syntezatora, gitary elektrycznej, akustycznej, a nawet różnych rodzajów gitary elektrycznej, każda zbudowana jest z innego kawałka drewna i może zostać inaczej użyta.

photo: Bobby Cochran

Uważam pisanie poezji za nie najłatwiejszą rzecz w życiu, jedni traktują to, jako po prostu pracę, inni muszą się stymulować na różne sposoby, dla mnie ma to coś w ekshibicjonizmu, a jakie jest twoje podejście?

Zanim ukazała się książka, jako luźne zapiski w pamiętniku wszystkiego co przyszło mi do głowy. Czytanie poezji to jedna z moich życiowych przyjemności, siadam sobie rano i czytam kilka wierszy. Czasem muszę przerywać, gdyż trzeba się zebrać do pracy, niekiedy czyta się na szybko coś co ma w sobie głębię i musisz zatrzymać to z tyłu głowy, żeby na spokojnie przemyśleć, kocham zabawę słowami. Wiesz, spędzanie życia na pisaniu punk rockowych tekstów wiąże się z różnym podejściem do słownictwa. Nauczyłem się dzięki temu, że jest rytm, mam określony styl i brzmienie. Kiedy czytam je głośno, staje się jasne, że mam swój wewnętrzny rytm związany ze sposobem wymowy. Jak nadmieniłem, ze względu na zajęty tryb życia, jaki wybrałem, mój czas jest ściśle określony, przez co spędzam niezwykle skoncentrowany małą ilość czasu, piszę szybko, porankiem, przed pracą tudzież w jej przerwie, kiedy to siadam nad tylko jednym wierszem i piszę dopóki czuję, iż jest skończony, wówczas przechodzę do kolejnego. Zawsze piszę fragmentami. Mogę prowadzić auto, kiedy wersy przychodzą do mnie, więc nagrywam je mówiąc do telefonu. Jakiś czas później zbieram te porozrzucane notatki starając się je połączyć w całość. Jedna prowadzi do drugiej, w międzyczasie jakąś odnajdę, wpadnę na kolejną, która była inspirowana wcześniejszymi i nadaję im kształt, który ma dla mnie sens. Właściwie brzmi i odpowiednio ją czuję. Chciałbym mieć więcej czasu, żeby do nich przysiąść, jednak zanim je opublikuję są edytowane, przepuszczane przez umysł, szukam tytułu, lepszych słów, tego typu rzeczy. A kiedy są gotowe, mówię: pieprzyć to, jest skończony, muszę iść dalej, do kolejnego.

Poezja pozwala na swobodną interpretację słów. Mój nauczyciel w szkole średniej dopuszczał tylko jedną – jego własną. Zostałeś kiedyś zaskoczony sposobem, w jaki twoje wiersze zostały zinterpretowane przez kogoś?

Nie wiem, czy słyszałem jakąś. Ludzie po prostu mówią, że im się podoba. Nie usiadłem nigdy z kimś, kto przedstawił mi swoją interpretację. Jednak to źle, że twój nauczyciel był tak zamknięty. Jeśli jesteś fanem muzyki, to wiesz, iż nie ma jednej wykładni. Co porusza mnie w określony sposób, oddziałuje na ciebie w inny. Mogę trzykrotnie czytać ten sam wiersz i za każdym razem zrozumieć go inaczej. Wiersze są magiczne, pisane na tyle sposobów, nawet ciężko sprowadzić je do jednego mianownika. W odróżnieniu do muzyki, poezja nie ma określonych reguł, jak to była w gatunkach muzyki. Inny język stosuje się prozie, a inny w opowiadaniach. Słów, które opisują różnego rodzaju obrazy, jakich nie używa się na co dzień. Takie jest moje podejście, bliższe muzyce.

Czytanie twojej poezji, a następnie słuchanie jej było bliskie teledyskowi do Indifferent Eyes, w którym to śpiewasz głównie z zamkniętymi oczami. Wyobraziłem sobie wówczas, że to najlepszy sposób na poznawanie wszystkich trzech wydawnictw, pozwalający na malowanie własnych wymiarów, używanie wyobraźni poprzez zamknięte oczy, a poprzez brzmienie słów tworzenie własnych dźwiękowych pejzaży, zanurzanie się w nich coraz głębiej, takie czysto magiczne chwile.

Cudownie. Cieszę się, że miałeś właśnie takie doświadczenie, jest wspaniałe.

Oglądając ciebie czytającego wiersze na Sofasonic Festival zaczęło mnie intrygować, czy czytanie poezji może być w jakiś sposób porównywalne z publicznym prezentowaniem muzyki.

To był jedyny raz, kiedy publicznie prezentowałem poezję, niekoniecznie więc mam o tym pojęcie, aczkolwiek kilkukrotnie byłem świadkiem publicznego czytania poezji i uważam to za coś przerażającego, ponieważ musiałbym mówić. (śmiech) A nie czuję się z tym komfortowo, w mojej prawdziwej naturze wciąż jestem wstydliwym chłopcem, który nie lubi się publicznie wypowiadać i choć całe dorosłe życie wykonuję na żywo muzykę, wciąż stresuje mnie publiczne wypowiadanie się. Spotkałem się z tym, że niektórzy traktowali czytanie wierszy jako performance oraz takich, którzy czynili to w sposób akademicki, czytali poezję niekoniecznie dysponując dobrym głosem. Znam wspaniałych poetów, którzy nie mają głosu do przemówień, nie posiedli tego daru. Jednak wciąż delektuję się ich poetycką wypowiedzią, czytających własne słowa, gdyż wówczas słyszysz je tak, jak słyszą je oni w swoich umysłach. Zatem wydaje się mi, iż jest to coś innego, choć występują podobieństwa.

Czy mam rację, że na Harvestman 23 Untitled Poems postanowiłeś wykorzystać głos jako kolejny instrument?

Niekoniecznie, w ten sposób wyrażam się poprzez muzykę. Oczywiście w poezji musi być motyw przewodni. Wszystkie wiersze nagrałem z marszu, grupując je w cztery bloki, a na każdy składają się ich sekwencje. Postanowiłem je podzielić, gdyż nie chciałem robić jednej długiej ścieżki, nawet jeśli składają się na nią 23 krótkie momenty. Po kilku pierwszych pomyślałem sobie, że siedzę właśnie w studio, otoczony całym tym interesującym wyposażeniem, zatem pobawię się trochę głosem, dodam mu przestrzeni, czyniąc ciekawszym dla siebie samego, tak naprawdę. Niedobrze się mi robi, gdy słucham swojego głosu. W trzecim i czwartym utworze dodałem dźwięki w tle, które przynależały do No Wilderness… jeden to samooscylujący noise pochodzący z jednego z kawałków z No Wilderness Deep Enough, pojawił się przez przypadek, kiedy włączyłem sprzęt, był tam ustawiony, nagrałem go czym prędzej. A drugi miał znaleźć się na płycie, jednak nie został wykorzystany, smyczkowy loop, który zgrałem z telewizji i po zapętleniu przepuściłem przez różne efekty. Przykuwają uwagę, kiedy czytając, wychodzą z tyłu na wierzch. Lubię multimedia, to co zabiera gdzieś indziej. Jest bardziej interesująco.

Twoje gościnne występy należą do rzadkości, jednak zrobiłeś ostatnio wyjątek dla Sangre De Muerdago, czy to przez to akustyczne granie, tak bliskie twoim solowym pracom?

Jestem fanem pięknej muzyki, jaką tworzą. Słucham ich od wielu lat, odezwałem się pewnego razu z propozycją wspólnych koncertów w Europie, zrobienia czegoś wspólnie. I zaprosili mnie do zaśpiewania w chórkach. To wielki zaszczyt, który pozwolił mi nauczyć się poprawnej galicyjskiej wymowy.

Steve, mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem, co to dla ciebie oznacza?

Nadaje znaczenia całemu mojemu życiu. Wszędzie słyszę intrygujące dźwięki. Taka moja obsesja, kolekcjonuję je, wyszukuję kolejnych, tworzę je, zatracam się w nich. W starożytnej mitologii wszechświaty powstały z dźwięków. Na początku była próżnia i nicość, z których wyszedł potężny ryk, który stworzył wszystko. Nieważne, czy to metafora wielkiego kosmicznego wybuchu. Sądzę, że dźwięk jest wibracją kosmosu, jest wszystkim.

Posłuchaj: https://stevevontill.bandcamp.com

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *