We własnym świecie
Nie da się ukryć, że zeszłoroczny split Unearthly Trance z Primitive Man wybił mi zęby na tyle skutecznie, że postanowiłem dotrzeć do sprawców owego zamieszania. O ile Primitive Man kilkukrotne próby kontaktu zbył milczeniem, o tyle głównodowodzący Unearthly Trance Ryan Lipynsky przystał na propozycję wywiadu chętnie. W planach była niezobowiązująca rozmowa, która z czasem zamieniła się w podróż przez różne wcielenia Ryana, nie tylko muzyczne, choć tych trochę się nazbierało. W wyniku różnych zbiegów okoliczności, materiał ten nie ukazał się drukiem w macierzystym magazynie. Szkoda byłoby, gdyby utonął na dysku, dlatego myśl o jego publikacji chodziła za mną od długiego czasu i stała się zaczynem dla niniejszego bloga.
Unearthly Trance istnieje od 2001 roku, a od 2002 w niezmienionym składzie. Jaki jest klucz do długowieczności i twórczej płodności?
Ryan Lipynsky: W rzeczywistości wystartowaliśmy już w 2000. Kluczem do długowieczności jest, po pierwsze i najważniejsze, nasza przyjaźń. Rozkoszujemy się swoim towarzystwem, jammowaniem i paleniem. Poznałem Darrena Verni w wieku 11 lat i od tamtego czasu gramy. Jaya znam z nowojorskiej sceny hard core’owej skupionej w Long Island w latach 90. W pewnym momencie nasze losy splotły się i zbudowaliśmy coś od postaw. Jesteśmy bardzo dumni z tych osiągnięć. Odkąd pamiętam uchodziłem za kolesia tworzącego mnóstwo muzyki i nigdy się w tym nie ograniczałem. Mój cel w Unearthly Trance był zawsze związany z twórczą postawą.
Gracie jako trio, które z ikonicznych power trio jest Tobie najbliższe muzycznie? A które uważasz za najbardziej inspirujące w dziejach muzyki?
Kiedy rozważam istotę trio, na myśl przychodzi głośna gitara Jimi Hendrixa. Zawsze miał świetnych basistów i perkusistów, ale przebijał wszystko swoją gitarą oraz śpiewem. Do tego rozkręcone na full wzmacniacze i całkowite lekceważenie tego, co akceptowalne. Postawił poprzeczkę tak wysoko, że wcale nie mam zamiaru porównywać nas do niego, lecz odwaga w kontekście prostego połączenia bębnów, basu i gitary jest czymś, do czego powinien zmierzać każdy zespół. Natomiast wczesny Electric Wizard był wspaniałym power trio, Melvins (przez większość czasu), Sleep, to tylko kilka nazw, które mogę wymienić…
Jak wygląda proces twórczy w UT? Jest świadomy i planowany, a może przypomina strumień podświadomości i odbywa się poza kontrolą? Jak to bywa zazwyczaj, jest rezultatem pracy zespołowej, czy też jako gitarzysta należysz do głównych kompozytorów?
Przez lata sposób tworzenia rozwijaliśmy w coraz bardziej efektywny i szybki proces. Tak, jestem autorem większości riffów, piosenek i tekstów… Wszystko jednak przechodzi przez Jaya i Darrena, dopiero wtedy pozwalając osiągnąć nasze autorskie brzmienie. Jesteśmy bardzo skupieni i świadomi tego, co robimy, lecz odkąd zaczęliśmy eksperymentowanie nad sposobem pracy, przychodzi to łatwo i bez zbytnich dyskusji. Powiedziałbym, że pisanie muzyki dla Unearthly Trance w domu (najczęściej w nocy) przypomina strumień świadomości i przybiera formę pełnych utworów, które na pozór pojawiają się znikąd.
Zastanawiałem się, jak mogą wyglądać próby zespołu i myślę, że odpowiedź przyszła podczas oglądania występu w klubie St. Vitus, żadnych póz, wyszukanych gestów. Trzech kolesi zamkniętych we własnym świecie, którzy nawet nie dbają o reakcję publiczności.
Unearthly Trance jest zespołem reagującym na zachowanie ze strony publiki. W innych miejscach, np. Europie nasze sztuki są żywsze, a interakcja z ludźmi większa. Z pewnych względów jednak w Brooklynie jest znikoma. Wydaje się, że działa tu reguła bandu lokalnego, który gra tyle czasu, że ludzie już nie są nim zainteresowani lub też scena jest młodsza i zmienna, a przez to nie wie, co począć z tworem nie pasującym do określonych szufladek, czy stylów. Natomiast tak, zatracamy się we własnych piosenkach i brzmieniu podczas występów. Twórczość, którą prezentujemy jest całkowicie nasza. Nie interesujemy się, czy gramy dla 100, czy 1000 osób. Robimy to wciąż, ponieważ czerpiemy z tego radość i nic więcej nie trzeba dodawać. Choć oczywiście lepiej się gra dla 1000 osób, hahaha.
Dlaczego Wasza współpraca z Southern Lord zakończyła się po wydaniu 7” singla? Wydawać by się mogło, że jesteście dla siebie stworzeni.
Postanowiliśmy zaryzykować wysyłając nasze pierwsze demo Sonic Burial Hymns do Grega Andersona i Southern Lord. Pokochał je. Należeliśmy do ogromnych fanów Burning Witch, zatem wydawało się, że jesteśmy stworzeni dla Southern Lord. Greg docenił surowość i black metalowego ducha demówki. Nie byliśmy jednak zbytnio doświadczeni, więc kiedy doszło do nagrań 7” dla Southern Lord, sprawy potoczyły się inaczej. Nie jest to moje ulubione nagranie, Greg również był rozczarowany brakiem surowości i brudu. Byliśmy na etapie uczenia się i szukania własnego brzmienia. Rozpoczęliśmy wówczas prace nad nowym materiałem, tracąc przy tym bębniarza, na którego miejsce przyjęliśmy Darrena. Nie podpisaliśmy z Southern Lord kontraktu, mieliśmy jedynie uczestniczyć w czymś na kształt serii 7” nagrań doomowych, nota bene zajebistych! Z jakichś powodów zaprzyjaźniliśmy się jednakże z Lee Dorianem z Rise Above posyłając mu surowe nagrania nowego materiału, nad którym pracowaliśmy. Pokochał je i tak doszło do wydania u niego drugiej płyty. Wszystko było kwestią farta. Jednak to Greg Anderson był absolutnie pierwszą osobą, która dała Unearthly Trance szansę, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny.
Współpracowaliście z różnymi grafikami: Stephen O’Malley, Aaron Turner, Jay Newman, sam także tworzyłeś okładki. Rozumiem O’Malleya, który rysuje dla Southern Lord, ale skąd pozostali?
Większość wczesnych obrazków narysował dobry przyjaciel Nick Sciacca, który po wysłuchaniu naszych pomysłów dostarczał świetne grafiki. Zawsze miło się z nim działa. Większość wczesnych wydawnictw DYI stworzyłem sam, a i żadna z okładek dla Relapse nie była stworzona przez wytwórnię (oprócz tej ze splitu Unearthly Trance/Primitive Man, którą narysował Ethan z PM).
Możemy nazwać UT kolektywem? Kręcą się wokół ludzie dla Was bliscy, jak Jared Turinsky, graficy, takie wolne elektrony, które się pojawiają, by zniknąć i po czasie powrócić.
Na to wygląda. Zespół jest niczym statek-matka, a wszystkie projekty wokół mają tam początek. Jared był bębniarzem w Thralldom, black metalizującym bandzie, w którym również się udzielałem w początkach UT, i który dał mu podwaliny. Jay na płytach Thralldom odpowiadał za noise. Zawsze angażowaliśmy się w różne projekty. Rzecz sprowadza się do tego, iż tworzymy muzykę z ludźmi zaliczanymi do grona przyjaciół, na dodatek znając się z nimi przez większość życia. Nick Sciacca zalicza się do bliskich członków zespołu,innych osób nie dopuszczamy do naszego kręgu w temacie estetyki i projektowania grafik. Kilku z naszych przyjaciół uczestniczyło w tworzeniu noise’u na ostatni split z Primitive Man. Jak możesz zauważyć, pracujemy z osobami, którym ufamy i darzymy szacunkiem.
Jakkolwiek główną wytwórnią jest dla Was Relapse, jesteście samowystarczalni i działacie w duchu DYI. To świadomy wybór, aby dbać o niezależność tak bardzo, jak to możliwe?
Zawsze tak było, a Relapse szanował nasze pragnienie bycia płodnym i chęć wydawania splitów oraz dziwnych projektów. Nieustannie działaliśmy w duchu DYI. Kiedy graliśmy trasę z Electric Wizard w 2002, mieliśmy jedynie 100 wypalonych i własnoręcznie nagranych cd-r’ów demo Hadit wyprzedając je. Stało się to tradycją we wczesnych latach. Na każdą trasę mamy limitowane cd-r’y (najczęściej noisowe), które sami nagrywamy i wydajemy.
Jak dla mnie split z Primitive Man to Wasz najwścieklejszy i bluźnierczy materiał. Jest cięższy i dzikszy, niż wszystko, co nagraliście wcześniej. Co stało za tym pokazem siły?
Muszę się zgodzić i jestem dumny, że tak to postrzegasz. Unearthly Trance wydaje się odzwierciedleniem rzeczy nas otaczających, a my przyjmujemy konfrontacyjną i nieprzyjemną postawę, gdyż tak czujemy, iż trzeba postąpić. Wydaje się, że zdecydowaliśmy się skoncentrować na tym, w czym jesteśmy najlepsi, czyli agresywny, hałaśliwy sludge metalu. Posuwając się naprzód nie skupiamy na tych, którzy mają zbyt wrażliwe żołądki na taką zgrzytliwość. No chyba, że nagramy akustyczną epkę, haha… Nie, raczej nie.
Z czyjej strony wyszła inicjatywa tego splitu?
Kiedy zebraliśmy się po przerwie, usłyszeliśmy od Primitive Man, że nas cenią i chcieliby razem zagrać, co skończyło się fajnym wspólnym gigiem na Long Island, które we wczesnym okresie było naszym domem, a między nami pojawiła się więź. Być może nawet wówczas padł ów pomysł. Primitive Manto najsolidniejszy zespół z solidnych. Od zawsze mieliśmy szczęście do spotykania fajnych kapel i ludzi, do nagrywania ciekawych splitów, aczkolwiek ten właśnie uważam za najlepszy i najcięższy.
Czym Primitive Man zwrócił swoją uwagę? Czy Mergingjest utworem napisanym wspólnie, jak to zostało opisane? Jest bardzo krótki, coś jakby intro.
Najtrafniej opisał to Jay mówiąc: Primitive Man to Grief współczesnych czasów. Jeśli znasz twórczość Uneartly Trance wiesz, jak kochamy Jeffa Haywarda i Grief. Merging jest owocem noise’owej współpracy między mną i Ethanem. Obaj dostarczyliśmy surowe ścieżki, które zmiksowałem. Jest tam ukryty pewien sampel, pierwsza osoba, która go zidentyfikuje może liczyć na darmową torbę zioła.
Przyznam, że Stalking The Ghost spotkał się w polskich mediach z różnym oddźwiękiem. Jedni pytali wprost, czy ktokolwiek potrzebuje jeszcze Was. Inni wspominali o psychowycieczkach po linii Monotheist Celtic Frost i starego Incantation z narkotycznymi wpływami sludge oraz progresywności. Podobnie było z V. Przyzwyczajony jesteś do tak skrajnego odbioru? Interesujesz się tym?
Pytaniem, czy ktoś nas potrzebuje? Tak, wciąż są takie osoby… Nie jest ich wiele, ale istnieją. Uwielbiam naszą rozsianą po całym świecie bazę fanów. A sam, jako artysta, przedkładam jakość nad ilość. Odwiedziliśmy Polskę podczas ostatniej trasie po Europie z Suma. Nazwałbym to sukcesem. W dupie mamy, co piszą o nas media, ale jeśli wspominasz Celtic Frost, Incantation, sludge i the Psychonaut, to już daje przepis na dobry posiłek.
Znaczenie tytułu V tłumaczyłeś jako manifest prostoty i nieskończonej liczbie jego znaczenia. A jak było w przypadku Stalking The Ghost?
Stalking The Ghost wziął się stąd, że po powrocie do żywych, okazało się, iż w czasie trwania w uśpieniu nie dawała nam spokoju ta bestia, za którą staliśmy. Album pierwotnie zyskał tytuł Stalking The Beast. W znaczeniu, iż najpierw ta idea nas do siebie wzywała, by zmienić się w prześladowanie do powrotu. Obecnie ze wspomnianą Bestią stanowimy jedność.
Określasz zespół mianem skomplikowanego, co to oznacza?
To coś więcej, niż tylko spotkanie oko w oko z utworami i słowami. Przykładamy wagę do tekstów oraz struktur harmonicznych. Nie chodzi o poczucie, jak jesteśmy zajebiści, czy biegli muzycznie. Bardziej o zabawę z czasem i strukturą, która nie zbliża nas do bandów spod znaku sludge/doom/stoner. Niektóre kawałki są standardowymi rockowymi kompozycjami, inne ten fakt ignorują i pierdolą konwenanse. Do własnej twórczości wprowadzamy wpływy ezoteryki, która dodaje głębszego znaczenia, co możesz wyłapać po dokładnym przesłuchaniu.
A co zapamiętałeś, jako najważniejsze wydarzenie w historii zespołu?
Pobyt w Japonii w 2011 z Melvins i High On Fire podczas trzęsienia ziemi! Surrealizm i szaleństwo!
Wkrótce po rozpadzie macierzystej formacji, powróciłeś u boku Tima Bagshawa pod nazwą Serpentine Path. Miało to na celu wypełnienie pustki?
Nie było takowych założeń. Tim przeprowadził się do Stanów po ślubie i zamieszkał w New Jersey. Jesteśmy przyjaciółmi od lat, naturalne stało się wspólne jammowanie celem przekonania się, czy taka współpraca ma sens. Rozpad Unearthly Trance nie był doznaniem bolesnym, raczej dał szansę na wydanie z tym projektem dwóch albumów, które uważam za naszą alternatywną rzeczywistość, haha.
Czy zmartwychwstanie UT związane było z rolą, jaką pełniłeś w Serpentine Path, gdzie byłeś tylko wokalistą, bez wkładu twórczego.
Chodziło głównie o historię, jako grupki przyjaciół oraz chęć ponownej współpracy. Pierwszą rzeczą było spisanie długiej listy utworów celem sprawdzenia, jak się z nimi czujemy. Zagraliśmy praktycznie wszystkie. I jest to powodem, dla którego gramy do dziś, delektujemy się przebywaniem w sali prób, głośnym graniem i zaśmiewaniem z pojebanych dowcipów.
Co dalej z Serpentine Path? Wyczytałem, że jest wciąż aktywny, lecz niejako w ukryciu.
Myślę, że jest już po Serpentine Path, ale nigdy nie mów nigdy.
Pozwól, że zapytam o Green Dragon, klasyczny skład doomowy. Jest on o tyle specyficzny, że każde z wydawnictw zatytułowane jest jego nazwą, lecz nie wiem, jak go postrzegać? Projekt uboczny, czy pełnoprawny skład do grania muzyki bardziej przyswajalnej?
Green Dragon jest zespołem grającym sobie w piwnicy i składającym się z przyjaciół, których poznałem po rodzinnej przeprowadzce z Brooklynu do New Jersey kilka lat temu. Zaprosili mnie do pogrania i tak z nimi zostałem, haha. Łączą nas związki muzyczne i osobiste, wszyscy jesteśmy rodzicami, funkcjonujemy kiedy pozwala na to czas, choć wciąż stanowimy jedność i jest to dla mnie wspaniałe doświadczenie. Zanim dołączyłem, mieli za sobą kilka wydawnictw, które są zatytułowane nazwą zespołu. Heavy rock jest gatunkiem, który kocham, tak samo jak bycie TYLKO gitarzystą. Podobną rolę pełniłem w Sleaze Bag Metal dogrywając się na Villains. W Green Dragon koncentruję się na dodaniu kolorytu i graniu solówek w starym stylu, mniej na metalu, więcej na rocku. Zresztą, wkrótce zamierzamy zagrać nasz pierwszy koncert!
Jesteś członkiem kilku zespołów, a które wcielenie uważasz za muzycznie i personalnie najistotniejsze? To działa na zasadzie akcja-reakcja, czy poszukiwania nowych stymulantów, świeżości?
Tak, zwykłem być zaplątany w wiele bandów, choć teraz jest ich tylko kilka. Unearthly Trance ze względu na długi staż jest najistotniejszy. Chodzi również o kwestie personalne i muzyczne. Pomimo tylu lat grania, wciąż się tym jaramy. Pozostałe projekty i kapele bazują zazwyczaj na graniu z różnorakimi muzykami. Na przykład grałem na basie i śpiewałem przez kilka lat w noise-punkowym Pollution, co czyniło mój muzyczny świat miejscem unikalnym i specjalnym. I wydaje się, że postawiłbym go, jako drugi w hierarchii. Nie chodzi o zwykłe poszukiwanie innego zespołu, ale jak w sposób podświadomy działa magnetyzm z tym związany…
Mógłbyś egzystować bez muzyki? Bez grania i słuchania?
Muzyka jest bardzo istotna i nawet nie wyobrażam sobie momentu, w którym przestaję ją grać. Czyni mnie coraz silniejszym. Gdybym kiedykolwiek znalazł się w sytuacji pozbawienia muzyki musiałbym znaleźć ujście w innych formach sztuki. Sztuka nie może być ograniczana w żaden sposób!
Co inspirowało Ciebie na samym początku? Kiedy słucham Twojej twórczości, to spektrum wydaje się być mega szerokie.
Na początku był Kiss, później Metallica, po czym nastąpiło otwarcie na świat thrashu, death, black i doom metalu. Od zawsze wkręcony byłem w rock i metal. Uwielbiam lata 80. w każdej postaci. Dorastałem też na scenie hard core’owej lat 90., która w niewytłumaczalny sposób otworzyła mnie na świat dźwięków eksperymentalnych i noise’owych. Mój gust muzyczny wywodzi się z przeszłości, tam tkwią korzenie muzyki, z którą jestem najmocniej związany.
A jak to było z fascynacją sceną sludge/doom? Jak zmieniała się przez lata? Słyszałem, że odbiłeś od muzyki ekstremalnej w ostatnim czasie.
Rozpoczęło się kiedy po raz pierwszy zobaczyłem na żywo Neurosis i Eyehategod w późnych latach 90. Wywalili mnie w kosmos. Spowodowali, że szybko straciłem zainteresowanie sceną hc. Brzmienie gitar, riffy w EHG i dojmujące poczucie apokalipsy wraz z psychodelicznymi wizualizacjami Neurosis były tak inspirujące, że nakazały przemyśleć to, co wówczas robiłem. Z upływem czasu zostałem jedynie przy starszym sludge/doomie. Jest kilka nowszych kapel tu i tam, które odkryłem, lecz szukaniem innych nie jestem już tak zaciekawiony. Nie mówię przy tym, że nowe rzeczy obsysają, ale samo to, że gram w takim zespole powoduje poszukiwania w innych gatunkach. Wciąż lubię muzykę ekstremalną, ale z czasem zmysł muzyczny skierowywał się w stronę muzyki, na której dorastałem oraz tej, którą odkryłem później. Wiesz, nie możesz zaprzeczyć, że Powerage AC/DC trzepie, jak należy! Inna sprawa, iż nie mam pomysłu, co jest ekstremalne, haha. Idę o zakład, że przykładowa 40-osobowa grupa ograniczonych humanoidów uważa to, czego słucham za wieśniacki hałas! Cudownie!
Grasz na basie, gitarze, śpiewasz, jesteś grafikiem, nagrywasz, miksujesz, robisz mastering… Pochodzisz z rodziny artystycznej? I co zainspirowało Ciebie najpierw: muzyka, czy grafika? W czym się spełniasz?
Kiedy byłem dzieckiem, uwielbiałem rysować, ale marzyłem o posiadaniu gitary. Pierwsze wiosło dostałem w wieku 11 lat. Nic z tego nie kumałem do 13, 14, 15 roku życia. W czasie pomiędzy starałem się odnaleźć swoją drogę, ale już wtedy byłem na tyle zafiksowany, że ciągle brzdąkałem. Od czasów nastoletnich grałem w kapelach i tak zostało do dziś. Lubię zajmować się grafiką, ale odbywa się to z potrzeby i w duchu DIY.
Wiem, że lubiłeś sobie zajarać i dumałem, jak to możliwe, że mimo to wydobywasz z siebie tak zwierzęcy głos? Sam miałem w zwyczaju grać próby skopcony i pamiętam, że były one inne, bardziej stonowane, poziom agresji zmniejszał się nieporównywalnie, oczywiście w zależności od tego, ile towaru wcześniej spaliliśmy.
Odstawiłem zioło na kilka lat i było to wspaniałe uczucie, ale nie miało wpływu na muzykę, czy poziom kreatywności. Zioło jest dodatkiem do metalu. Odrobina czyni go lepszym, haha. Za dużo może jednak uczynić nudnym i bezcelowym. Innymi słowy, w Unearthly Trance możemy spalić topa z czułością, lecz preferujemy kiedy to muzyka wprowadza w ten stan.
Zwykłeś używać różnego rodzaju głosu. W Serpentine Path jest to niższy growl, w UT nieznacznie wyższy, black metalowy, w Forced & Fire coś pomiędzy z rockowym zacięciem. Zwróciłeś na to uwagę?
Tak, w niektórych zespołach jak najbardziej próbuję wokali, które się nie powtarzają w innych. W Serpentine Path był to głęboki death metalowy głos. Obecnie nie zmienia się to zbytnio, gdyż śpiewam w 2 aktywnych zespołach. W UT jest zróżnicowany, raczej w średnich rejestrach, a The Howling Wind zmienia się w mój solowy projekt black metalowy, gdzie te wokale są wyższe.
Obserwując formaty, w jakich się wydajecie, szczególnie z Unearthly Trance, wydajesz się być zakręcony na punkcie winyli. Opowiedz o swojej kolekcji, rarytasach w niej.
Przyznam się, że mam trochę winyli, ale nie zaliczam się do kolekcjonerów. Każdy z nich trafia do adaptera i jest słuchany. Nawet do końca nie jestem pewien, czy któryś jest mocno wartościowy. Granie na gitarze powoduje, iż większość kasy idzie na wzmacniacze, kostki i struny. Kiedy mam czas, staram się znaleźć jakieś fajne wydania, ale zatwardziały fan nie nazwałby mojej kolekcji imponującą.
Przeglądając Twój kanał na yt przyznaję jedno: siedzisz w głębokim podziemiu. Nawet w kwestii dokonań solowych. Dbasz o takie rzeczy?
Tak naprawdę, nigdy nie zwracałem szczególnej uwagi na swój kanał na youtube. Zwykłem wrzucać więcej muzy, ale odkąd pojawił się bandcamp zaprzestałem. UT jest super podziemny i zawsze takowy był, ale jest to okej. Nie sprawiałoby mi przyjemności ciągłe granie tras i tracenie okresu dorastania mojego dziecka. Zatem ten poziom popularności (lub jej brak) mi odpowiada. Może to być uważane za lenistwo, lecz Relapse robi super robotę dla zespołu nawet jeśli tak właśnie sprawy się mają.
Jestem oddanym fanem Fun Lovin’ Criminals, zespołu na wskroś związanego z Nowym Jorkiem, zresztą, jak i pozostałe mi bliskie: Sick Of It All, czy Madball. W jednym z wywiadów określiłeś scenę nowojorską jako odzwierciedlenie życia, przeludnionego, szybko się poruszającego i chaotycznego. Słuchając Was zastanawiam się, jak daleko od tego staracie się być, jednocześnie stanowiąc część tej sceny?
Kocham Sick Of It All, jak i wczesny Madball. Nowy Jork to najlepsze miasto na świecie. Jest tylko cholernie drogie. My zawsze funkcjonowaliśmy we własnym świecie, bez wpływu osób z zewnątrz. Nie jesteśmy częścią żadnej sceny i nie mamy na to ochoty. W dupie mamy, czy pasujemy do doom, sludge, czy czegokolwiek… To najlepsze co może być. I to też czyni Nowy Jork prawdziwym. Zespoły, które tam rozkwitały musiały być oryginalne. Teraz widać, dla odmiany, jak wielu stara się kopiować, ponieważ to daje im szansę łatwego dostania się na scenę. To nie dla mnie.
Nad czym obecnie pracujesz?
Nad solową płytą The Howling Wind. Za kilka dni wchodzę do studia nagrać wokale, u boku Colina Marstona, muzę napisałem w całości sam. Poza tym, solowy album, pod nazwiskiem, wymaga dokończenia wokali. UT nagrał dwie nowe piosenki na split, ale wciąż pracujemy nad szczegółami tego wydawnictwa.
Zapytam jeszcze, czy RL:ZZ to wprowadzenie do solowej twórczości? Muzycznie jest daleki do Document 1, ale samo to, jak uciekasz od szufladek jest ciekawe.
RL:ZZ to eksperymentalna noise’owa kolaboracja moja (RL) z moim przyjacielem Andym (ZZ). Przesyłaliśmy sobie pliki, tworząc z nich soniczne kolaże dźwiękowe. Był to ciekawy okres, ale już nie jest aktywny, z Andym też nie mam już kontaktu.
Twoje nazwisko sugeruje polskie korzenie, czy mam rację?
Ukraińskie. Dziadkowie od strony ojca wyemigrowali do Stanów z rejonów, które teraz tworzy Ukraina. Jestem bardzo zaciekawiony tą częścią świata. W Polsce bywałem sporadycznie, ale chętnie odwiedzę i pozwiedzam więcej.
Z radością odnotowałem, że jesteś wegetarianinem. Zazwyczaj, rozmawiając z wegetarianinem/weganinem pytam ową osobę o jej drogę do tego stylu życia. Jaka była Twoja?
Z dumą stwierdzam, że jestem wegetarianinem od 1995 roku. Droga do tego prowadziła przez matkę oraz ruch wegetariański, który działał na scenie podziemnej w owym czasie. Kiedy poczytałem o hodowlach zwierząt na skalę przemysłową, odstawiłem mięso i nigdy do niego nie wróciłem. Przez kilka lat byłem weganinem, lecz obecnie jestem bardzo skoncentrowany na zdrowym, warzywnym sposobie odżywiania. Kocham gotować prawie tak samo, jak grać na gitarze!
Posłuchaj: https://unearthlytrance.bandcamp.com/
Hi, this is a comment.
To get started with moderating, editing, and deleting comments, please visit the Comments screen in the dashboard.
Commenter avatars come from Gravatar.