Kwestia wyboru
Chris Spencer oraz Jim Coleman działają niczym odpowiednio naoliwiona maszyna, nie tylko w muzyce. Rozmawiając z nimi, a miałem tę przyjemność po raz drugi, momentalnie daje się odczuć zachodzącą między nimi chemię, tak jakby oddychali w ten sam sposób tym samym powietrzem i wymieniali tę samą energię. Na dodatek nie istnieją dla nich pytania bez odpowiedzi. Lata doświadczeń z grania oraz obcowania z fanami i mediami ukształtowały z nich osoby, które trudno czymkolwiek zaskoczyć. Cały czas pozostają jednak niezmanierowanymi, optymistycznymi osobami, którzy frustrację zamieniają w dźwięki i słowa, zamiast zatruwać nią własne życia i otoczenie.
Czytałem ostatnio wywiad z jedną z tych popularnych gwiazd rocka. Stwierdziła, iż ludzie widzą jedynie splendor oraz sławę, w ogóle nie są zainteresowani ciemną stroną i nie mam na myśli presji, czy uzależnień, lecz utratę słuchu, której doświadcza, poprzedzoną piskami i szumem. Podzielacie podobne doświadczenie?
Chris Spencer: Objawia się u mnie nietypowo, może to od perkusyjnych talerzy, słyszę dzwonienie w uchu, ale w ogóle mi to nie przeszkadza, a przypomina o wszystkich tych zajebistych czasach, dobrej zabawie, głośności przyczyniającej się do zniszczenia tego ucha. Dzięki temu czuję się z tym dobrze. Niejednego zapewne doprowadziłoby do szaleństwa, a dla mnie zwykłe ryzyko zawodowe.
Jim Coleman: Stan Chrisa jest tak fatalny, iż przejąłem dzwonienie z jego uszu. (śmiech) Mamy podobne doświadczenia. Pomogło stwierdzenie Chrisa, że powinienem się z tym zaprzyjaźnić oraz zaakceptować fakt braku lekarstwa na to schorzenie.
CS: To przypomnienie skąd się wywodzimy, przez co można poczuć się lepiej. Zamiast przez resztę życia załamywać się z powodu dźwięków w uszach. Dopiero wtedy jest przejebanie. Nie jest źle, zapracowałem sobie na to.
JC: Można mówić o spektrum ekstremalnej utraty słuchu i wyzwaniem jest iść z tym przez życie.
CS: Jeśli nie mógłbym słyszeć, to co innego. Mógłbym wtedy zająć się czymś innym, np. malowaniem, ale zaakceptowałem dzwonienie, jest w porządku.
Spotykamy się na chwilę przed europejską trasą. Czy koncertowanie wciąż potrafi być ekscytujące, czy to po prostu praca, dzięki której opłacacie rachunki, co przecież nie jest niczym niewłaściwym.
JC: Nie zrozum mnie źle, przez długi czasu żyliśmy z muzyki, ale już tego nie robimy. Nie mam nawet takich planów. Robimy to z serca. I to nie jest nawet kwestia wyboru. Żyjemy aby grać muzykę. Na opłacanie rachunków znalazłem inny sposób. Jeśli ktoś zamierza grać muzykę mając w planach życie z niej, to powodzenia.
CS: Nie gra się muzyki, jaką wykonujemy, żeby móc z niej żyć. To bardzo proste. (śmiech)
Ostatni raz, kiedy rozmawialiśmy, byliście po wydaniu debiutanckiego albumu i przebywaliście wówczas w studio nagraniowym rejestrując świeżą muzykę na ep. Od tego czasu ukazało się kilka luźnych singli, ep oraz zbiór utworów ze stron B. Sporo tego. Jak trudno jest nie tyle rozpalać twórczy płomień, ale go ugaszać? I czy w ogóle jest taka potrzeba?
CS: Robimy to, bo to kochamy. Pracując z Jimem mogę wysłać mu coś minimalnie niczego, a on odsyła coś, co pozwala budować na tej podstawie. Działamy na wzajemnym przesyłaniu sobie pomysłów, która przekształca się w kulę śnieżną, zmieniająca się finalnie w coś skończonego. Tworzenie przychodzi nam z łatwością. Podejrzewam, że dałoby się to zatrzymać, ale po co? Uwielbiamy to robić, a robimy to i tak w wolnym czasie, dlaczego więc nie włączyć wówczas nagrywania. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem twoje pytanie.
Jak najbardziej. Sam tworzę i czasami mając kreatywny flow bywam nim trochę zmęczony, chciałbym przestać na chwilę myśleć o dźwiękach i ich brzmieniu, ale po prostu nie da się wcisnąć guzika i przestać.
JC: Mam podobnie. Chciałem nawet powiedzieć, iż dzięki temu znalazłem lepszą równowagę w życiu oraz za istotne uważam znalezienie czasu, kiedy nie pracuję, ani nie jestem produktywny. Ale czy tak w istocie jest? Przez ostatni rok pracuję non stop. Natomiast nie chcę tworzyć z przyzwyczajenia, każdą wolną chwilę spędzam w studiu, ale mam wybór co chcę robić. I ciągle mi to nie wychodzi. (śmiech)

photo: Andrew Schneider
Należycie do osób, które są kreatywne mając w ręku instrument, czy też należycie do tej grupy, która zrywa się w środku nocy nucąc do telefonu, aby próbować to następnie przełożyć na instrument, tudzież aranżację?
CS: Zaliczam się do obu. Bywa, że śpiewam do telefonu linię melodyczną, rytm, a później chwytam za gitarę i przenoszę to na nią. Sporo przesiaduję w sali prób, zamiast marnować czas, wolę poćwiczyć. Kiedy pojawia się jakiś pomysł nagrywam go z marszu i wysyłam do Jima, który robi z niego piosenkę. (śmiech)
JC: Może bardziej wyciskam z niego coś się da. (śmiech)
CS: Wysyłam np. cztery dźwięki, a w odpowiedzi otrzymuję orkiestrową wersję rozłożoną na 36 śladów. Wybieram z tego kolejne dwa i odsyłam z informacją, aby skasował pozostałe. I to stanowi punkt wyjścia. Przesyłam mu trzy ścieżki, a on odsyła tym razem kolejnych 46.
JC: Kilka razy śniła się mi piosenka idealna. Zdawało się, iż nie ma możliwości, abym ją zapomniał, wydawała się tak oczywista, a po przebudzeniu nie pamiętałem z tego nic.
CS: Wielki błąd polegał na tym, że nie nagrałeś jej od razu po przebudzeniu. Dwadzieścia sekund później było po wszystkim.
Pytanie, co z pozostałymi torami, jakie dostałeś od Jima.
CS: Prawda taka, że mamy wynajęty cały duży magazyn, w którym trzymamy całe to gówno. A kiedy nie będziemy mieli pomysłów, co przydarza się sporadycznie, albo będziemy mieli z Jimem po dziewięćdziesiąt lat przyjrzymy się im wszystkim. (śmiech)
JC: I wszystkie te strony B zamienią się w strony A. (śmiech)
Panowie, coś się zmieniło od czasu naszej ostatniej rozmowy, doszło do wymiany połowy składu i uważam, że to była kluczowa zmiana w kontekście zespołu oraz Gone Dark.
CS: Cóż, tak. Grałem z Cooperem i Jonem Syversonem w Unsane. Na horyzoncie pojawiła się europejska trasa, ale w międzyczasie Chris Pravdica i Phil Puleo ponownie dołączyli do Swans, działo się to podczas covidu i pociągnęło za sobą wiele komplikacji. Sposobem na zagranie tej trasy było dojście tych dwóch, w rezultacie czego do zespołu dołączyli. Wcześniej za pisanie odpowiadaliśmy z Jimem, następnie zbieraliśmy się, wprowadzaliśmy machinę w ruch i kończyliśmy w studio. A teraz spędzamy wspólnie czas, pojawia się riff, nad którym pracujemy kolektywnie, każdy jest o wiele bardziej zaangażowany, przestaliśmy być typowym zespołem studyjnym. Sprawy rozwijają się szybciej, żyjemy tym zespołem. Praca nad Gone Dark zajęła nam więcej czasu. Napisałem sporo riffów, które ogrywałem z Coopem i Jonem, później dołączył do nas Jim żeby popracować razem. Taki obrót spraw bardziej mi odpowiada.
Zatem zmiana ta wyszła naturalnie i organicznie.
CS: Organiczna była kiedy Phil i Chris dołączyli do zespołu. Michael Gira wymienił cały zespół i pozwolono im odejść, a kiedy już nagraliśmy trochę gówna poprosił ich, aby do niego dołączyli, więc ponownie znaleźli się w składzie Swans. Osobiście nie zgodziłbym się na coś takiego. Swans koncertuje dużo, w związku z tym zostalibyśmy odstawieni na boczny tor. Choć wymagające było już startowanie z pozycji nowej kapeli. Debiut ukazał się w czasie pandemii, co wyhamowało cały impet. Teraz musimy niejako zaczynać początku. Uwielbiam grać w tym zespole, robimy co w naszej mocy i staramy się, pojawiło się jednak pytanie, czy chcemy grać drugie skrzypce dla Swans, mieć obydwu tu i tam, co przestało się sprawdzać. A Coop oraz Jon byli pod ręką i byli gotowi.
Prowokacyjnie zapytam, czy byłoby możliwe nagranie Gone Dark z Philem Puleo and Chrisem Pravdica na pokładzie? To solidna, mocno grająca sekcja rytmiczna, czuję natomiast, iż Jon Syverson oraz Eric Cooper dali zespołowo to, czego obecnie on potrzebuje: elastyczność i płynność. Pozwolili wam na rozwinięcie skrzydeł.
Na swój sposób tak, z Philem i Chrisem wyszedłby zupełnie inny album. Coop i Jon wnieśli skupienie oraz nieokiełznanie, co stanowi kwintesencję Gone Dark. Definiuje płytę.

photo: Sylvain Golvet
Mawia się, że różnica między debiutem a Gone Dark jest jak różnica między nocą i dniem…
CS: Początkowo próbowaliśmy przekonać się, gdzie chcemy podążyć. Im więcej razem graliśmy, tym bardziej byliśmy skoncentrowani. Próbowaliśmy różnych rozwiązań, aby przekonać się, co możemy razem stworzyć. A to oznacza robienie rzeczy, które ja albo Jim zrobilibyśmy zupełnie inaczej. A kiedy już mieliśmy takie samo zdanie pojawiły się odpowiednie dźwięki. Te poszukiwania były w porządku, przeszliśmy nawet przez okres k-popowy, który się jednakże nie sprawdził.
A jak zmieniło się wasze nastawienie między dwiema płytami? Pytanie z pozoru łatwe, ale na Gone Dark znalazł się prog-rockowy Disconnect, nostalgiczny Destroy To Rebuild, ekstremalnie chwytliwy Lost All Truth, Corrupted z przyjemną linią wokalną. Paradoksalnie mówiąc, na okładce Gone Dark znajduje się mniej kolorów, niż na okładce debiutu, aczkolwiek od strony muzycznej jest ich więcej.
JC: Na marginesie mówiąc, dodatkowym elementem łączącym Gone Dark w całość był Andrew Schneider – nasz realizator i współproducent, który zapewnił integralność brzmieniową.
CS: To prawda i dziękuję, że o tym wspomniałeś. Pracowałem z Andrew w Unsane oraz The Cutthroats, spokojnie mogę nazwać go czarodziejem z krainy brzmienia. Nagrywając gitary używałem do tego pięciu wzmacniaczy, z czterema do sześciu mikrofonów przy każdym, ustawionych w różnych miejscach. Poświęcił serio dużo czasu na poustawianie wszystkiego oraz znalezienie najlepiej brzmiącego rozwiązania, bardzo skrupulatnie przyglądał się, jak coś zostało nagrane, a nawet zmasterowane. Jestem bardzo zadowolony z osiągniętego brzmienia gitar. Wcześniejszy krążek nagrywaliśmy w nowojorskim Hobokan Studio z Alanem Camletem, to świetne studio i realizator, ale po prostu weszliśmy i od strzała zarejestrowaliśmy całość. Natomiast Andrew to nasz dobry przyjaciel, z którym spędziliśmy masę czasu pracując nad materiałem. Ich podejście jest diametralnie różne, Alan hołduje zasadzie: jeden wzmacniacz-jeden mikrofon.
JC: Wszystko przemawia za wielowymiarowością, bądź wspomnianym przez ciebie kolorytem. W odniesieniu do warstwy graficznej, tekstowej oraz dźwiękowej – żyjemy w politycznie ciemnych czasach.
CS: Stany są obecnie politycznie zjebanym miejscem.
JS: Jak i cały świat.
CS: Masz rację, lecz zdajemy się być źródłem całej głupoty, to niedorzeczne.
JC: Monochromatyczność okładki jest odpowiednia dla zawartości słowno-dźwiękowej oraz towarzyszących teledysków.
CS: Okładka przedstawia ludzi poupychanych w mieszkaniach przypominających kontenery na tle uzbrojonych glin, co obecnie wygląda nawet zabawnie, bo żyjemy w systemie opresyjnym. Nie zdajemy sobie sprawy, co dzieje się w naszych krajach, ani dokąd to zmierza, a jednak pasuje to wielu osobom. Do straszenia ludzi używa się ponownie niezidentyfikowanych wojowników z ISIS, równie dobrze można by w ich w miejscu postawić przebranych agentów Stasi albo KGB. Orwellowska dystopijna rzeczywistość, a nawet gorzej.
Chciałbym zapytać o utwór Subversion będący fragmentem koncertowego setu improwizacyjnego. Czy było to jednorazowe wydarzenie, czy każdy koncert otwierany jest improwizacją?
JC: Zrobiliśmy to jeden jedyny raz.
CS: Podczas wystawy jego żony, która jest reżyserką.
JC: Moja żona jest filmowcem i artystką. Wystawiała dużą, wielowątkową instalację w berlińskim Silent Green. Na otwarciu zagraliśmy z Chrisem ambientowo-noise’owy set. Jeden z pierwszych koncertów, jakie zagraliśmy jako Human Impact miał miejsce w klubie St. Vitus tej nocy, której całe miasto zostało zamknięte ze względu na covid. Miał jeszcze zagrać jakiś inny zespół, w ich zastępstwie zagraliśmy czterdziestopięciominutowe noise’owo-improwizowane intro. Podczas jednego z koncertów nadchodzącej europejskiej trasy również chcemy coś takiego zrobić. Jeśli tylko pozwolą na to okoliczności jesteśmy tym zainteresowani.
Jim, czy rozszerzyłeś swoje doświadczenie na polu projektu NearDeath? Pamiętam, iż poruszaliśmy już ten temat. Na dedykowanej stronie były i są wciąż dwie historie. Masz ich więcej w zanadrzu?
Instalacja mojej żony, o której wspominałem składała się z trzech historii opartych na doświadczeniach NearDeath. Jedna składała się z wytyczonego szlaku, podczas którego było się otoczonym migoczącymi ekranami. Rozwijamy ten projekt w ramach instalacji. Mamy w początkowym stadium przygotowań kilka kolejnych opowieści. Od czasu naszej ostatniej rozmowy zadecydowaliśmy o prezentowaniu ich właśnie w formie instalacji.

Koncepcja na teledyski promujące Gone Dark wychodzi od was? Nawet jeśli warstwa tekstowa oraz scenariusze są dość przygnębiające, to od strony wizualnej mienią się one kolorami, na zasadzie kontrastu i całkowitego przeciwieństwa.
JC: Nie wiem, czy można mówić o kontraście. Czuję, iż muzyka, teksty, oprawa graficzna oraz klipy skupiają się na tym samym. Niekiedy w kulturze pop mamy do czynienia z katastrofizmem.
CS: Przykładowo robiąc wideo do Destroy To Rebuild nie koncentrowaliśmy się na aspekcie odbudowy. (śmiech) Rozmawiając z Jimem zasugerowałem obrazek, gdzie wszystko jest w cholerę burzone. Oczywiste też było zrobienie go w kolorze, nie zamierzamy robić czarno-białego klipu ot tak. Tworząc teledyski opieramy dużo na internetowej kradzieży. Jim jest w tym dobry, potrafi tak zmanipulować żeby coś z tego wyciągnąć, ale wielokrotnie używaliśmy po prostu surowych, nie mieszczących się w głowie, ujęć. Używanie internetu tworząc własne klipy nie zawsze, ale czasami stanowi dla nas punkt wyjścia. To w końcu medium masowe, do którego dostęp ma każdy i dobrze z tego czerpać. Dla odmiany w Paryżu zamierzamy nakręcić obrazek koncertowy. Natomiast w większości przypadków to czysta zabawa, rozmawiamy z Jimem, a on wszystko zbiera do kupy. Podobnie do sposobu, w jaki tworzymy muzykę, pracujemy wspólnie decydując co pasuje nam estetycznie. Jesteśmy artystycznymi samolubami.
Właśnie to mnie zainteresowało. Różne stadia chaosu, rozpadu, frustracji, histerii, jako owoce manipulacji oraz opresyjnego systemu politycznego pokazujecie nie przez pryzmat odcieni szarości, ale palety kolorów.
CS: W XXI wieku gówno mieni się wieloma kolorami. (śmiech) Nasze teledyski nie powstają w oparciu o powieść Kafki. Tak wyglądają obecnie czasu. Kiedy cofnę się pamięcią do czasów oglądania kaset VHS widać specyfikę tamtego czasu. W dobie internetu oraz obecnych rozwiązań ich specyfika jest taka, jak ją widać. Sam profil ogłupiających mediów społecznościowych będzie wyglądał zupełnie inaczej za kolejne dwadzieścia lat.
JC: Tworzymy w okresie mrocznych czasów, odzwierciedlamy i procesujemy je przez akt kreacji, który ze swojej natury jest satysfakcjonujący…
CS: I wyzwalający.
Czy odnajdujecie jakieś pozytywne wartości, które obecnie współdzielimy jako człowieczeństwo?
CS: Robię to poprzez sztukę, jej tworzenie i wyrażanie. Kiedy umarł David Lynch nastąpił wysyp jego wypowiedzi z głębokimi przemyśleniami, które są prawdziwe i wzbogacające. W literalnie pojmowanej kreacji leży potencjał pozwalający na wyrażanie siebie przez coś kompletnie niepowiązanego z ciałem w sensie fizycznym.
JC: Kreatywność jest drogą ucieczki, dzięki której wybiera się własną rzeczywistość. Może się to dziać przez działania społeczno-polityczne, nawet malarstwo jest przykładem poszukiwania spokoju w otaczającym świecie.
Przebywacie w sali prób, ale jestem pewien, iż oprócz przygotowań do trasy macie w zanadrzu coś nowego.
CS: Owszem. (śmiech) Mamy coś całkowicie zrobionego, nieudostępnionego nigdzie, co znajdzie się w naszym secie. Ogrywaliśmy dziś set i zmieściliśmy się w mniej niż godzinę. (śmiech)
JC: On wszystko przyspiesza podwójnie.
Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla was oznacza?
CS: Rozumiem to dosłownie w kontekście dzwonienia w uszach. (śmiech) Tworzenia dźwięków oraz podążania za nimi doświadczam od młodzieńczych lat, kiedy graliśmy jeden z pierwszych koncertów w CBGB, a to co miałem w głowie przechodziło przez moje ręce do gitary, z niej przez kable do wzmacniacza i zapętlało się, dzięki czemu mój umysł zdolny był do podążania za dźwiękiem, przez ciało i elektryczność.
JC: Pracując ze sobą, zawsze znajdujemy się po tej samej stronie. Wiemy czy coś działa, albo nie, w jaką stronę się udać i na czym skoncentrować. Dzięki podążaniu za dźwiękiem wiemy, kiedy utwór jest ukończony.
Posłuchaj: https://humanimpact.bandcamp.com
Poprzednia rozmowa: https://followthesound.art/human-impact