MJ GUIDER

Krok naprzód

Twórczość mojej dzisiejszej rozmówczyni ma o wiele mniejsze tzw. zasięgi, niż pierwotnie sądziłem. Stawiając na te idące w dziesiątki tysięcy, ujrzałem dziesięciokrotnie mniejsze. To na swój sposób negatywnie zadziwiające, biorąc pod uwagę niewątpliwie chwytliwy charakter twórczości Melissy Guion, pozbawionej jakiejkolwiek miałkości i naiwnej melodyki. Na całe szczęście, nie wydaje się to robić na niej zbytniego wrażenia.

Zabawny jest fakt, iż najpierw odkryłem twoją muzykę, a następnie miejsce, z którego pochodzisz. W ostatnich kilku miesiącach miałem przyjemność rozmawiać z Thou oraz Eyehategod, które pochodzą również z Nowego Orleanu. Obydwa zespoły pytałem o ich pierwsze zetknięcie z tzw. muzyką NOLA. Pozwól, że i ciebie o to zapytam.

Biorąc pod uwagę muzykę, z której Nowy Orlean jest najbardziej znany, czyli jazz, mój kontakt z nią pochodził praktycznie zewsząd. Nie unikniesz spotkań z zespołami jazzowymi, czy orkiestrami dętymi. Nowoorleańska kultura jest naprawdę mocna, a muzyka jest tą najbardziej znaną jej częścią. Moje pierwsze zetknięcie z muzyką Nowego Orleanu nastąpiło dzięki nauczycielowi gry na pianinie, który dorastał w otoczeniu jazzowych saksofonistów i po kilku latach w moje lekcje wplótł muzykę jazzową, dzięki czemu poznałam Dave’a Brubecka oraz jazzowe standardy. I przyznam się, że jakkolwiek lubiłam grać tę muzykę, z którą na swój sposób jestem połączona, to już niekoniecznie odkrywać jej korzenie. Nawet mieszkając tutaj mam styczność z muzyką spoza miasta, z całego świata, zazwyczaj ciągnie mnie do tej spoza Nowego Orleanu. Znam zarówno Thou, jak i Eyehategod, gdyż obracamy się w tej niemainstreamowej społeczności, która robi swoje własne rzeczy. Wokół Thou dzieje się wiele ciekawych sytuacji, na które ludzie niekoniecznie zwracają uwagę słysząc o Nowym Orleanie. Jednak poza głównym nurtem jest intrygująco.

Nowy Orlean wydaje się być specyficznym miejscem do życia, z Ulicą Francuską, Bourbon Street, Mardi Gras, historią stojącą za huraganem Katrina, czy w końcu muzyką jazzową. Jedyny w swoim rodzaju tygiel różnych wpływów i tradycji. Czułaś kiedykolwiek ochotę na analizowanie lub racjonalizowanie swojej twórczości przez pryzmat miejsca, z którego pochodzisz? Uchwycić to pierwotne uczucie stojące za całym procesem twórczym.

Czasami. Uważam, że wśród nowoorleańczyków, uważających siebie za wielbicieli lokalnej muzyki, nie jest aż tak popularne zwracanie uwagi na osoby robiące coś poza nurtem muzyki nowoorleańskiej. Niekoniecznie czuję potrzebę racjonalizowania rzeczy dziejących się poza tą sferą, gdyż w mieście jest tylu artystów robiących rzeczy wymykające się oczekiwanym normom. A ponieważ są to niewielkie grupy ludzi, dają one większą wolność robienia tego, co uważasz za sposobne. Zatem, zamiast tłumaczyć komuś swoją sztukę, robisz to, na co masz ochotę. To na swój sposób ekscytujące, nikt nie ma oczekiwań, dzięki czemu odkrywasz to, co chcesz, bez względu na czyjekolwiek oczekiwania związane z miejscem, z jakiego jesteś.

Wiemy już skąd pochodzisz pod względem geograficznym, a skąd pochodzi twoja muzyka oraz słowa?

Z każdego doświadczenia, każdej usłyszanej piosenki, każdej zagranej nuty, które mieszają się ze sobą docierając do miejsca, z którego czerpię wpływy. Wiele z tego, co robię jest inspirowane moim otoczeniem i nie mam tu na myśli jedynie fizycznego miejsca, lecz wszystko co dzieje się dokoła, w życiu, tym co robisz, kogo znasz. Czerpię ze wszystkiego, co tylko uznam za interesujące, film, jaki właśnie obejrzałam, zapach, który wychwyciłam na spacerze, dosłownie wszystko.

Przyznam szczerze, że byłem zaskoczony zarówno muzyczną, jak i wizualną dojrzałością, która zaczęła się już na ep Green Plastic, co stanowi żywy dowód, iż nie ma tam miejsca na żadne przypadkowe ruchy.

Staram się rozważnie planować, a decyzje dotyczące muzyki zapadają po długim czasie rozważania. Zawsze próbuję zrobić krok do przodu w intrygującym kierunku, jednak bez porzucania własnego brzmienia. Trudno o postawę w stylu: tu masz czystą kartę odnośnie nowej płyty, zaangażuj się i stwórz coś ciekawego. Lubię mieć świadomość ustawionego brzmienia oraz narzędzi, z którymi będę pracowała, co mogę dzięki mi osiągnąć bez spędzania całej masy czasu na zastanawianiu się, co może się wydarzyć. Po prostu używam dostępnych narzędzi i zaczynam na ich bazie pracować. W ten sposób robiłam krok naprzód przy obydwu płytach, siedziałam, nagrywałam demówki, edytowałam i patrzyłam, w jakim kierunku mnie to zabiera, bez konieczności zbytniego rozmyślania.

W aspekcie wizualnym dużo u ciebie purpury na każdej z płyt oraz obydwu ep’kach. Czy jest to dominujący kolor w twoim otoczeniu?

To interesujące, nigdy nie miałam zamiaru trzymać się tego. Każdorazowo siadając do oprawy graficznej płyty eksperymentuję z paletą kolorów, mieszam je ze sobą, a i tak kończy się na purpurze. Rzeczywiście, koncentruję się na niej w swoim otoczeniu, jest piękna i tajemnicza. Ma w sobie coś magicznego, coś w niej zauważyłam. Wiesz, stało się to przypadkowo, a skończyło na nadrzędnym kolorze. To dobry przypadek. (śmiech)

Wynotowałem, że głównymi składnikami twojej twórczości są: brudne, nieprzyjemne, surowe dźwięki, dużo pogłosu oraz kontrasty. Dodałabyś coś jeszcze do tego?

Melodie w piosenkach. Nawet jeśli powstaje coś atmosferycznego, szukam w tym melodii. Zgadzam się z tym, co wymieniłeś, są kontrasty, surowość. Uwielbiam, kiedy rzeczy wyraźnie się od siebie odróżniają na zasadzie skrajności. Aczkolwiek w ostateczności, staram się stworzyć piosenki. Jestem wielką miłośniczką muzyki pop, lubię te chwytliwe melodie. Nawet kiedy staram się stworzyć coś ambientowego, znajduje się to z tyłu mojej głowy. Lubię mieć jakiś fundament kompozycji i zmieniać ją, przyglądając się, gdzie mnie doprowadzi i jak zmienia się w coś innego.

Pozwól, że podzielę się z tobą wrażeniami odnośnie obydwu albumów. Precious Systems jest niczym okładka. W języku włoskim jest takie ładne słowo lontano, oznaczające z oddali i taka jest ta płyta, na styku cienkiej linii między stanem jawy i snu, światów przenikających się, jest tam swego rodzaju niepewność oraz niepokój.

Tak, dobrze to oceniłeś. Ten album, jak to określiłeś, jest zdystansowany, z oddali, bardzo dobrze to zaobserwowałeś. Są na tej płycie rzeczy trzymane na odległość ręki, bardziej starałam się je obserwować z zewnątrz, niż być w ich środku. Nawet w tekstach staram się nie odnosić wprost do siebie i pisać w pierwszej osobie, gdyż jest to coś co widzę z góry i staram się doświadczać ich z pozycji, która nie jest prawdziwie moja. Staram się stworzyć niezbyt czytelny obraz. A wspomniany niespokojny ton ma miejsce w większości tego, za czym stoję, lubię to niekomfortowe uczucie w muzyce, które w specyficzny sposób angażuje słuchacza. Ciężko to wytłumaczyć, chciałam żeby ten album był trochę bardziej namacalny, może ze względu na dystans, gdyż nigdy nie jesteś pewien do końca, co może się wydarzyć, przez co odczuwa się podwyższone napięcie. Natomiast wyjątkowo mocno zgodzę się z tym, jak ją opisałeś.

Sour Cherry Bell natomiast jest opisywana jako: dream pop, shoegaze, gothic rock, dark independent, witch house, cokolwiek to oznacza.

(śmiech)

Natomiast sprawa jest prosta, ten krążek ilustruje sytuację, w której tańczy się samemu w klubie, na parkiecie spowitym ciemnością, z tym jednym pulsującym purpurowym światłem.

Tak, na pewno odczuwa się go w sposób bardziej konkretny. Przebywasz w tym klubie fizycznie, odczuwasz bit, który dudni o parkiet, jesteś obecny w tej przestrzeni. Ma to sens w odniesieniu do tego albumu. Jest bardziej aktualny, jest w nim większa intensywność oraz wyrazistość. Celem było prawdziwe wejście w niego. W odniesieniu do poprzedniczki trafiłeś w sedno z byciem na dystans ciałem i umysłem, tak tutaj wszystko miało być konkretnie zdefiniowane, jest więcej wpływów tanecznych, jest głośniej, niekiedy jeszcze bardziej surowo, bardziej wyraziście. W takim miejscu przebywałam, tworząc go w ten sposób chciałam przedstawić te pomysły, które się we mnie nazbierały. Prosto w twarz.

A na marginesie, tańczysz? Lubisz taniec?

Owszem, choć nie wychodzę gdzieś potańczyć. Jako dziecko tańczyłam w sypialni do piosenek z radia. Taniec to jedna z tych oczyszczających rzeczy, kiedy coś wpadnie w ucho i czujesz, że musisz zacząć się poruszać. Nawet siedząc w fotelu zaczynasz w nim wykonywać ruchy. Z tego powodu kocham muzykę pop i dance, która powoduje fizyczną reakcję, radość i chęć zabawy. Nawet jeśli muzyka sama w sobie nie jest radosna cały czas tkwi w tobie ta część, która się nią delektuje.

Uważam, iż obydwie płyty nie są od siebie niezależne. Spokojnie wyobrażam sobie Evencycle na Sour Cherry Bell, jak również Petrechoria na Precious Systems.

Zdecydowanie są ze sobą połączone. Mam poczucie, że są dwiema stronami tej samej monety. Być może świadomie próbowałam powiedzieć na obydwu podobne rzeczy, jednak na inną modłę. Może na drugiej zechciałam powiedzieć je głośniej. (śmiech) Postrzegam je jako albumy siostrzane, są od siebie zależne, dzielą ze sobą materię genetyczną, obejmuję je obydwiema rękami i łączą się ze mną w podobny sposób. Krzyżują się ze sobą na pewno, pewne piosenki z jednej, mogłyby znaleźć się na drugiej, choć nie wszystkie i celowym zabiegiem było powiedzenie tego samego, ale w inny sposób.

Sour Cherry Bell nagrywałaś zarówno w domu, jak i na sali prób, by uchwycić chemię obydwu tych miejsc. Osobiście pamiętam tworzenie w domu jako coś intymnego. W moim domowym studio nie ma dużo światła, żaluzje są pozasłaniane, jestem tam tylko ja. Podczas gdy chodzenie do sali prób kojarzy się mi ze zgiełkiem, ktoś wchodził, ktoś wychodził, ktoś coś mówił, albo coś chciał. Znajdowałem się poza sferą komfortu, nie wiedząc, co się za chwilę wydarzyć może.

Obydwie sytuacje mają swoje dobre i złe strony. W domu jest komfortowo, masz swój sprzęt, jedzenie, jesteś w stanie kontrolować otoczenie jak chcesz, jeśli chcesz żeby było ciemno – zasłaniać żaluzje, nie dopuszczać za dużo czynników zewnętrznych. W mojej okolicy jest dość głośno, więc jakiś ich napływ jest, lecz jeśli przysiądę do tworzenia trochę później, jest na pewno ciszej i nie towarzyszy temu presja czasu. Na sali prób jest znowu mniej komfortowo, przypomina betonowy klocek z małymi okiennicami, które nie przepuszczają zbyt dużo światła, składa się z kilku pomieszczeń, gdzie może pracować ktoś jeszcze, więc dźwięk przebija się przez ścianę, mam też określony czas, przez jaki mogę tam przebywać w ciągu dnia, ponieważ dzielę to miejsce z kimś. Plusem zaś jest, że mogę być ekstremalnie głośno, mam tam swoje wzmacniacze i jeśli nikogo nie ma w pobliżu śpiewać naprawdę donośnie, eksperymentować z dźwiękiem w poszukiwaniu odpowiedniego brzmienia, bez przeszkadzania komukolwiek, dzięki czemu mam więcej wolności. Obydwa miejsca są dla mnie dostępne oraz użyteczne w odpowiednim czasie, z naciskiem na nagrywanie tej płyty, gdyż kiedy pracując w domu miałam pomysł na dodanie partii wokalnej, mogłam podjechać autem do oddalonej o pół godziny drogi salki, podłączyć wszystko, ustawić mikrofony, nagrać co potrzeba, spakować się i wrócić. Szczególnie cieszy mnie, że mogłam pracować w domowych warunkach kiedy przyszło do miksowania, a grube godziny zajmuje skoncentrowanie się i wejście w odpowiedni rytm pracy. Pracując w innym miejscu masz do dyspozycji np. kilka godzin i można serio ześwirować ze względu na presję czasu, co nie jest pomocne.

Zostały po sesji do Sour Cherry Bell jakieś niezrealizowane pomysły?

O tak, za każdym razem czuję, że zostało coś jeszcze. Staram się je zmaterializować, zrobić z nimi coś nowego, tudzież uchwycić pomysły, które przychodzą do mnie, w momencie, w którym zasypiam o 3 nad ranem. Cieszy mnie, że mam sposobność zrealizowania wielu z nich. Na pewno ujawnią się, tylko muszę wrócić i z nimi podziałać. (śmiech)

photo: Craig Mulcahy

Nie tak dawno temu wyszła twoja nowa ep’ka Matanzas, będąca krokiem w stronę nowego, świeżego kierunku. Bas w Viñales jest tak progresywny, a rytmiczność Matanzas tak wciągająca.

Tak, oryginalne wersje odstawiłam na jakiś czas, po czym do nich powróciłam i zadecydowałam o ich całkowitej zmianie, zostały zremiksowane, zmieniło się ich brzmienie do postaci, w jakiej słyszysz je obecnie. Pomysł remiksów otworzył przede mnie nieograniczone możliwości, co jest stanem idealnym, jeśli tworzysz jakąkolwiek muzykę, a świadomość powstania remiksów pozwoliła na tworzenie dosłownie wszystkiego, podążyłam za swoich słuchem w celu zrobienia czegoś interesującego. Obydwa remiksy są najświeższymi utworami, jakie stworzyłam, choć same kompozycje mają swoje źródła jeszcze zanim powstało Sour Cherry Bell.

Z tego, co wiem, to sam proces był dość długi, bazowe utwory pochodzą z bodaj 2017.

Tak, przez naprawdę długi czas nic się z nimi nie działo. Po podróży, podczas której powstały, nawet ich nie słuchałam, nie byłam w stanie, schowałam je głęboko, żeby wrócić jakoś później. Podczas nagrywania Sour Cherry Bell pomyślałam, że skoro mam już te nagrania terenowe może ich posłucham w końcu i dam szansę, jednak nie wyszły tak, jak sobie to wcześniej wyobrażałam. Po zrobieniu z nich piosenek wiedziałam, że nie są częścią tej płyty, poszły na bok i zajęłam się resztą albumu. Poprzedniego lata, po ukazaniu się Sour Cherry Bell, czekając co się będzie z nią działo, wróciłam do nich z myślą, że zostaną zmienione po raz kolejny. Nie było więc tak, iż pracowałam nad nimi ciągle, coś podłubałam i szłam dalej. Miałam myśli, żeby coś z nimi zrobić, ale pierwszeństwo dałam Sour Cherry Bell, a że poprzedni rok nie był taki, jaki sobie wszyscy życzyli i długo nie robiłam nic, czekając na premierę płyty, stało się to, co się stało. Zresztą tak też tworzę, powstają zarysy, po czym zastanawiam się nad nimi i czekam, co się wydarzy. Trzy lata jak na dwie piosenki to dużo, ale tak miało być.

Obydwa utwory są owocami podróży twojej mamy i twojej na Kubę. Co zaskoczyło ciebie tam najbardziej? Udało się obalić jakieś mity dotyczące tego miejsca?

Interesujące było już samo przebywanie tam. Moja wiedza w tym zakresie była ograniczona, nie bardzo wiedziałam, jak Kuba wygląda naprawdę. W miejscu, w którym mieszkam nie jest łatwo odnaleźć jakieś ślady Kuby i tego, jak wygląda tam życie. Tym co mnie dotknęło będąc tam najmocniej to obłędne piękno tego miejsca. (śmiech) Miejsca, w których byłam, w zachodniej części kraju składają się z prześlicznych, ogromnych krajobrazów, skał, palm i pięknych ptaków. Miasta same w sobie są stare i zakurzone, co upodabnia je widokiem swojego przemijania do Nowego Orleanu. Uderzyła mnie zarówno ich odmienność, jak i podobieństwo mojego wyobrażenia. Pewne rzeczy sądziłam, że będą kompletnie inne, a okazały się tak znajome.

Wiem, że jesteś wkręcona w sztukę wizualną. Czy w twoim świecie ma on wpływ zarówno na tworzoną muzykę oraz słowa?

Absolutnie. Uwielbiam inspirować się twórcami graficznymi i filmami. Kocham plakaty filmowe, szczególnie te polskie należą do moich ulubionych, są tak złożone i surrealistyczne. Wpływy wizualne są bardzo istotne w tym, co robię, gdyż o wiele mocniej działa na mnie to, co widzę, niż to, co słyszę. Przeniosło się to zainteresowanie na muzykę, jaką tworzę, teledyski, opakowanie, obrazową reprezentację dźwięku.

W ostatnich miesiącach miałem przyjemność rozmawiać z Julie Carpenter z Less Bells, Lore z J. Zunz, trochę wcześniej z Faith Coloccia i każdy ze stworzonych przez nie albumów ma tą niewidzialną żeńską wrażliwość. Od pierwszego zetknięcia masz świadomość, że to nagrania stworzone przez kobietę. Spróbujesz opisać ten czynnik wrażliwości?

To interesujące, jest tam sporo intuicyjnej wrażliwości, która przemienia się w muzykę. Nie znam osobiście Julie, choć znam jej muzykę, a z Faith grałam kiedyś koncert i się zaprzyjaźniłyśmy. Znając je oraz ich twórczość podejrzewam, że ta kobieca wrażliwość wynika z doświadczeń tego co tworzą na swój unikalny sposób. Jest to nie opisania, ciężko pojąć dlaczego twój umysł wyczuwa ten żeński pierwiastek, może wynika to z intuicji i delikatności, jaka za nią stoi, obecnej nawet kiedy powstaje coś głośnego i gwałtownego. Ciężko jest usunąć tę część siebie tworząc muzykę, jakkolwiek jest oczywista lub też nie, to i tak jest w niej obecna.

Melissa, mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem, co to dla ciebie oznacza?

(śmiech) To również interesujące. Słuchając muzyki, wyczekuję tych naprawdę specjalnych momentów w piosence, czy to będzie melodia wokalna, zmiana akordów, bit, czy cokolwiek co się wydarza i powoduje takie uderzenie dopaminy, że chcesz wrócić i posłuchać po raz kolejny i kolejny. Staram się uchwycić to samo uczucie tworząc muzykę, stworzyć te małe momenty. Podążam zawsze za odtworzeniem myśli, która może spowodować u drugiej osoby reakcję podobną do tej, którą zamieściłam w mojej piosence, choć odnalazłam ją w czyjejś.

Posłuchaj: https://mjguider.bandcamp.com/

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *