THOU

Z innej perspektywy

Skłamałbym twierdząc, że rozmowę z Thou sprokurowały kolaboracyjne nagrania z Emmą Ruth Rundle. Uważam, iż to połączenie sprawdza się bardziej w wydaniu koncertowym, niż studyjnym. Bardziej zaintrygowało budowanie napięcia w ich autorskich kompozycjach, jak i nadawanie własnego sznytu niezliczonym kowerom, które z lubością nagrywają i wydają. A moimi interlokutorami w tej trochę chaotycznej, ze względu na warunki, rozmowie byli Andy Gibbs, który właśnie wracał z pracy oraz Bryan Funck, w niej akurat przebywający.

Czołem, Panowie. Dzięki za wasz czas, muszę przyznać, że od jakiegoś tygodnia wręcz oddychałem waszą twórczością i była to nad wyraz przyjemność.

A: Doceniam to, czasami próbuję słuchać naszych rzeczy, ale nie daję rady, szczególnie tych wczesnych.

Jakiś czas temu rozmawiałem z Dylanem Walkerem z Full Of Hell. Opowiadał, że w zasadzie słucha płyty raz, podczas masteringu.

A: Jak najbardziej słucham jeszcze później, jeśli uznam ją za dobrą i jestem z niej zadowolony. Choćby po to, by poznać ją z innej perspektywy, trochę bardziej obiektywnie. Nabierając odpowiedniego dystansu mogę wyłapać, o co w niej tak naprawdę chodzi. Znam jednak i takie osoby, mam na myśli muzyków, którzy tego nie czynią. Choćby Bryan, który ma jej dość zanim zostanie na dobre ukończona i nagrana. (śmiech)

B: To prawda. Do nagrań wracam po to, by przypomnieć sobie dane utwory, z powodów czysto kreatywnych. Nie zaliczam się do tych, którzy słuchają tych nagrań by się nimi delektować.

Wydaje się to naturalną koleją rzeczy, kiedy pracujesz nad każdym detalem, spędzasz godziny na dopieszczaniu i w końcu masz dość.

A: I nawet nie masz ochoty grać ich na żywo. (śmiech)

To zdaje się główny problem.

A: Rzeczywiście takim był. Taka sytuacja zdarzyła się przy płycie z Emmą, gdy mieliśmy pojechać w trasę chwilę po jej wydaniu, a nawet trochę wcześniej. W momencie, gdy wyszła, graliśmy już te utwory na żywo. Co zazwyczaj nie ma miejsca, gdyż zaraz po nagraniach mamy serdecznie dość. I jednocześnie tracimy szansę bycia tzw. normalnym zespołem.

Zanim porozmawiamy o współpracy z Emmą, chciałem was zapytać, jak jest z waszą wolą życia? Zaobserwowałem, iż w momencie pojawienia się na rynku szczepionki na covid, ludzka wola życia oraz sama jego wartość gwałtownie wzrosła.

A: Nasza wola życia? Zaczynasz z grubej rury. (śmiech)

Wiem i pomyślałem, że to będzie świetny początek.

A: (śmiech) Jest naprawdę dobry. Nie wiem, co powiedzieć… Istnieją rzeczy, które czynią moje życie szczęśliwym. Nie jestem pewien, czy mają coś wspólnego z wolą do życia, to może być zbyt egzystencjonalne. Ważne w moim życiu są przyjaźnie, związki, kreatywność. To mnie zajmuje. Raduję się tym, że nie nienawidzę siebie każdego poranka, co daje mi nadzieję w życiu. Tak, ekscytacja z tego, co robię jest powodem, dla którego żyję.

B: Nie sądzę, żeby przed covidem brakowało mi woli do życia. Myślę, że to kwestia doprecyzowania podejścia do kariery lub spędzania czasu. Nie sądzę, iż po tym wszystkim będę w stanie wrócić dokładnie do poprzedniego stanu rzeczy. Zamierzam skoncentrować się na karierze, sprawach, na których mi zależy. Bez względu na to, czy idą za tym pieniądze.

A: To kwestia przetrwania.

B: Tak, jak do tej pory. (śmiech)

Macie rację, chodzi o przetrwanie, kasa, gadżety, to wszystko zeszło na drugi plan.

A: Dokładnie. To, o czym wspomniał Bryan jest mi bliskie. Pierwsze osiem, dziewięć miesięcy poprzedniego roku spędziłem na bezrobociu, ciężko było wtedy być produktywnym i zmotywowanym. We wrześniu znalazłem pracę, czasochłonną, przez co teraz myślę o wolności i tym, co mógłbym zrobić w tym czasie. A gdy go miałem, nic z tego nie zrealizowałem. Chciałbym mieć zdolność do uporządkowania swojego życia oraz samego siebie, zamiast poświęcać to kosztem pracy. Poszukiwałem tego balansu między przetrwaniem, a posiadaniem środków do przetrwania oraz znalezieniem czasu na kwestie pozapracowe. Było z tym trochę walki. I odbiło się na zespole, każdy starał się utrzymać prace, przez co nie posuwaliśmy spraw naprzód.

Udało się choćby zagrać jakieś próby? Pomijając tak absurdalne pomysły, jak granie poprzez Zoom.

A: Nie graliśmy wspólnie od marca. Jedynie indywidualnie spotkaliśmy się kilka razy.

Bryan, wiem że pracujesz w sklepie płytowym. Co ciebie w tym pociąga?

B: Nie wiem, chyba pozytywne aspekty punkowych koncertów, organizowanie ich, kontakt z zespołami, z ludźmi. Siedzisz sobie słuchając muzyki, wokół masz ludzi kochających ją. Obserwujesz społeczny sprzeciw bez żadnego negatywnego ciśnienia, ale z pełną odpowiedzialnością żeby to wszystko się toczyło we właściwy sposób.

Andy, ile płyt kupiłeś u Bryana w sklepie?

A: Ani jednej.

B: On nigdy mnie nie odwiedza.

A: To trochę daleko, a nie mam auta.

B: To brzmi, jakbym rozmawiał z Adamem Sandlerem, nawet z Kalifornii mógłbyś tu dotrzeć.

A: Byłoby miło mieć czym dojechać. Gdybym mógł tam dotrzeć na piechotę, byłbym kiedy tylko miałbym ochotę. W swoim sąsiedztwie mam wszystko, czego potrzebuję. Natomiast to prawda, nie kupuję już płyt, nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio jakąś nabyłem. Przestałem dbać o ich posiadanie. Lubię te, które sobie zostawiłem. W ubiegłym roku sprzedałem sporą część kolekcji. Spojrzałem na nią i dotarło do mnie, że nawet nie mam ochoty jej przesłuchiwać, bez sentymentu się jej zatem pozbyłem. Nie miałem jazdy na ich trzymanie, ani zakup nowych. Jednak wiesz co? Gdyby Bryan był bliżej na pewno wpadałbym posiedzieć u niego, lubię przesiadywać w sklepach muzycznych.

B: Bywasz w Domino (Sound Records – przyp.)?

A: Czasem tam zaglądam przejrzeć kasety, ponieważ wciąż lubię ten nośnik. Domino jest w porządku, gdyż mają trochę starych płyt reggae, które poważam. Jednak też nie mieszczą się specjalnie blisko. Natomiast fajnie jest przebywać w sklepie Bryana, popatrzeć na ludzi kupujących muzykę, takie połączenie sklepu z klubem.

Ostatnio miałem taką rozmowę z moją dziewczyną, która zapytała się: ile płyt masz? Odpowiedziałem, że grubo ponad tysiąc. Czy przesłuchałeś każdą? Nie. To po co cały czas je kupujesz? Moją odpowiedzią było: nie wiem.

A: Wyróżniłbym kilka aspektów. Kilka albumów mam, gdyż je lubię, nawet jeśli ich nie słucham często. Płyty ponadczasowe, podoba się mi, jak wyglądają i lubię wiedzieć, iż je posiadam fizycznie. Nie jestem fanem winyli, kwestia osobistych preferencji co do brzmienia, nie kręci mnie ten cały rytuał związany z ich włączaniem i przekładaniem stron. Bryan, dużo czasu spędzasz słuchając muzyki w domu?

B: Pamiętam taki czas, że słuchałem jej cały czas. Ostatnio doszedłem do punktu, w którym wydzieliłem dla płyt trochę miejsca, lecz ogólnie postąpiłem podobnie do ciebie, Andy. Pozbyłem się tego, czego nie słuchałem, ani nie byłem przywiązany, robiąc tym samym miejsce na nowe rzeczy. Swego czasu sporo książek i komiksów wstawiłem do tego samego sklepu, w którym pracuję, później przyszła pora na muzykę. Rozchodzi się o utrzymanie kolekcji w takiej ilości, z której rzeczywiście korzystasz. Do niektórych nagrań na pewno powrócę, część trzymam ze względów typowo estetycznych, kilka pozostawiłem z powodów sentymentalnych, gdyż wpłynęły na nastoletnią tożsamość, jednak staram się nie poświęcać dla nich szalonej ilości miejsca. Specyfika pracy w sklepie płytowym od tak długiego czasu ma to do siebie, że nawet jeśli się czegoś pozbędę, a po np. roku będę miał chęć do tego wrócić i tak zdobędę to nagranie. Nie wydaję zbyt dużo kasy na same płyty, jestem nimi otoczony w sklepie, a jeśli coś kupuję do sklepu, nie ma problemu z zamówieniem drugiej kopii dla siebie. Kasa jest jakimś wyznacznikiem, ale samo kupowanie masy płyt umniejsza trochę ich znaczeniu.

Moim pierwszym zetknięciem z muzyką z Nowego Orleanu był debiut Eyehategod, później nastąpiła pierwsza płyta Down, w międzyczasie przewijały się kawałki Crowbar. A jak u was?

A: Prawdopodobnie Marty Gras Mambo, Dr. John, jakieś stare płyty z kolekcji mojej mamy.

B: A co masz do powiedzenie o scenie punkowej?

A: Punkowej? Niech pomyślę.

B: Moje doświadczenie to zespół przyjaciół ze szkoły wyższej, punkowcy od Mike’a Williamsa, grali wszędzie, gdzie się dało, po barach, w różnych miejscach miasta. Mieliśmy po 15-16 lat i kręciliśmy się po zakamarkach szukając innych kapel.

A: Jeśli chodzi o podziemie, o ile dobrze pamiętam, choć nie jestem pewien, pierwszy koncert na jakim byłem miał miejsce w Cypress Hall, był to Soilent Green, a otwierał go Howg Jaw, o których nigdy wcześniej nie słyszałem i byłem pod wrażeniem, ten koncert był szalony, to co wyprawiał ich wokalista, jakieś skoki ze sceny, bieganie po niej, to było absolutnie dzikie. Oczywiście wszyscy byli najebani. Miałem wtedy może 17-18 lat.

B: Mike Dares, w czapce, którą praktycznie zakrywał oczy. Również ich widziałem we wczesnych latach.

A: Pamiętam to. Niedoceniony zespół jeśli chodzi o Nowy Orlean.

Porozmawiamy trochę o Thou. Uświadomiłem sobie, iż choć nie czuję się komfortowo słuchając tych dźwięków, to jednak czuję się przy nich bezpiecznie.

A: (śmiech) Tak, jestem sobie to w stanie wyobrazić. Zależy czego z naszej dyskografii wówczas słuchałeś. Rzeczy, jakie stworzyliśmy na początku, czy w środkowym okresie mogą dać poczucie braku komfortu. Długie introdukcje ze sprzężeniami, powtarzające się dwadzieścia milionów razy riffy, było to zamierzone. Acz wraz z upływem czasu dużo naszych kawałków stało się melodyjnych. Ostatnie 5 -10 lat to utwory całkiem mocne. Choć może Magus nie ma w sobie tyle mocy. Ciężko na to odpowiedzieć, jeśli siedzisz w czymś głęboko, piszesz piosenki trudno odgadnąć, jakie odczucia będzie miała druga strona. Bryan, czy uważasz, że nasza twórczość jest niekomfortowa?

B: Raczej komfortowo nudna. (śmiech)

Czuję, że podążacie za muzycznymi pragnieniami, otwieracie takie drzwi, jakie uważacie za stosowne, nieważne, czy to granie ciężkie, akustyczne, bardziej melodyjne.

A: Mam nadzieję, iż tak jest. Pewna część mnie mówi, żebym robił to, na co mam ochotę, jednak istnieją też pewne ograniczenia związane ze stylem, tudzież bardziej z naturą zespołu. Nie chciałbym rzeczywiście robić czegoś, co będzie kojarzone z miejsca z Thou, nie da się jednakże uciec od własnego głosu. Wszystko co robimy jest jak podpis, nie odseparujesz jednego od drugiego. Oczywiście, jeśli chcemy coś robić, idziemy za tym. Jednak nie wydaje się, żebyśmy daleko oddalili się od ścieżki, którą podążamy.

B: Nie uważam, żebyśmy się w ogóle ograniczali w tym, co robimy. Być może tworzymy w pewnych ustalonych ramach. Dajemy od siebie coś interesującego, co jest też dobre jakościowo. Nie chciałbym określać tego mianem ograniczeń, lecz wyzwaniami.

A: Tak jest, musi iść za tym jakość, ale też brzmieć jak my. Nie rozmawiamy o tym, ale jeśli ktoś przyniesie pomysł, który nie brzmi, dokładnie jak utwór Thou i tak zapewne się nad nim pochylimy.

Uważam, że za każdą płytą stoi jakaś historia. Czy są to odmienne historie na każdej z nich, czy też osobne rozdziały tej samej?

B: Czy to pytanie skierowane do mnie?

A: Pozwolę na nie tobie odpowiedzieć. (śmiech)

B: Wszystko, o czym piszę oparte jest na bezosobowych, acz przygnębiających doświadczeniach. Patrząc pod tym kątem, odpowiadają w większości na emocjonalność muzyki. Teksty są o tym, o czym ona opowiada, moją perspektywą na świat oraz życie. W tym sensie, podejście do nich jest indywidualne. Z drugiej strony mają źródło w tym, czego doświadcza zespół, rozmowach jakie prowadzimy, mojej interakcji z innymi. Nie są konceptualne, nie staram się przekazać poprzez nie konkretnej historii, tylko tworzymy muzykę, poprzez którą chcemy też coś przekazać, muzycznie lub tekstowo. Wykrzesać coś, co zmusi do przemyśleń.

Przypomina to strumień świadomości, czy też jest długim procesem, podczas którego nasiąkasz emocjami aż do ich ujścia w tekście.

B: To długi proces, choć z elementami strumienia świadomości. Czasem coś zaskoczy przy jednym, czy kilku utworach od razu. Mój proces pisania to uchwycenie jednego dużego pomysłu na album albo kawałek, a następnie przez miesiące lub lata robienie notatek, które do tego nawiązują albo coś zaskoczy i reszta składa się w całość. Towarzyszy temu pełno szkiców i skrawków tego, co może współgrać ze sobą, a co odpadnie. Częstokroć piszę w sensie ogólnym, biorąc pod uwagę ilość stworzonego materiału oraz mój sposób tworzenia. Kiedy odnajdę piosenkę i poczuję, iż zaskoczyło, mniejsza o tematykę, odcinam wszystko co zbędne i dopasowuję słowa do muzyki.

Znalazłem taki wywiad, w którym Mitch powiedział: Kiedy piszemy album spoglądamy na ten poprzedni, żeby zobaczyć, co poszło nie tak i staramy się poprawić te pomyłki. Interesujący i nieczęsto spotykany punkt widzenia. Co więc poszło nie tak na Heathen, co staraliście się poprawić na Magus?

B: Na Magus staraliśmy się być mniej zawili w porównaniu do Heathen, jak to ująłem przed momentem, odrzeć go z tego, co zbędne. Dopasować do nas, nieważne czy nad danym riffem albo słowami siedzieliśmy dziesięć minut, czy całe pięć. (śmiech)

A: Tak, to była główna zmiana. Muzycznie były rzeczy, do których podeszliśmy oszczędniej.

Bryan, powiedziałeś pewnego razu: Jesteśmy zespołem, który potrzebuje ciągłej motywacji. Czy postrzegasz Magus za coś w rodzaju odświeżającego pomysłu na zespół?

Tak, tzn. w nawiązaniu do tego co wspomniałeś wcześniej o poprawianiu pomyłek na Heathen, nie postrzegam tego albumu jako pomyłki. Staraliśmy się stworzyć coś, co będzie przeciwieństwem Heathen. Również tekstowym. Sam proces pisania Magus w porównaniu do Heathen był wyzwaniem, gdyż rozpierzchliśmy się po kraju, ciężko było odnaleźć kreatywny rytm w owym czasie, granie cotygodniowych prób, co przełożyło się na wysiłki twórcze.

Andy, a czy dla ciebie wyzwaniem było stworzenie tak melodyjnego krążka?

Melodyjna płyta była priorytetem. Nie chciałem kontynuować wątku zaczętego na Heathen, acz również stworzenia czegoś w zupełnym jego przeciwieństwie. Czułem, że muszę pozostać w tym stylu. Znaczącym albumem stworzonym po Heathen była kolaboracja z The Body. Drugi nasz krążek. Odkryłem w sobie pokłady wczesnej szorstkości, ekstremalnego stylu i byłem podekscytowany tym, co miało miejsce.

photo: Teddie Taylor

The Body i Emma Ruth Rundle stylistycznie leżą daleko od Thou. Kto wyszedł pierwszy z propozycją wspólnych nagrań, jaki był w ogóle klucz doboru?

B: Chyba to Lee z The Body zaproponował zrobienie czegoś wspólnie, prawda?

A: Chyba tak, dokładnie nie pamiętam, to było tak dawno temu, ale możesz mieć rację.

B: Myśleliśmy wtedy o nagraniu albumu w hołdzie Fiony Apple i chcieliśmy zaprosić The Body do zagrania w paru kawałkach, dzięki czemu moglibyśmy popchnąć te utwory w naprawdę ciężką stronę. A czego następstwem była propozycja Lee, żeby coś wspólnie zrobić. Uważam, że podobnie jaka i my chcieli przełamać pewną rutynę, a że mieli już z tym dobre doświadczenia, wyszli z pomysłem wspólnych nagrań.

A: Wspomniałeś, że The Body stylistycznie są daleko od Thou, co jest prawdą. Dla nas było to niczym zestawienie dwóch odrębnych osobowości, dwóch ekstremów, jakie reprezentuje każdy z zespołów. Pod tym względem nabrało to na znaczeniu.

Wspomniany Dylan powiedział mi, że The Body: nie zwykli pisać niczego przed wejściem do studia oraz są mistrzami nieprzygotowania, co świadczy o ich geniuszu, jak się wam współpracowało?

B: Uważam, że testowali nasze granice.

A: Było to wyzwaniem. Sposób, w jaki pracujemy jest odmienny, gdyż zwykliśmy przygotowywać wcześniej utwory, by następnie mniej lub bardziej dokładnie je odwzorować, podczas gdy The Body przychodzi bez żadnego pomysłu, nie mają nic i zaczynają budować utwory na podstawie szkiców, już w studio. Kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się z nimi na próbie, mówimy: to co macie za riffy, chłopaki. Na co oni: nie mamy nic. (śmiech) Mimo wszystko, polubiłem ową współpracę.

A czy doświadczenie nagrywania z nimi znalazło swoje odbicie podczas wspólnych występów?

B: Podczas nagrań z nimi byliśmy całkowicie innym zespołem. Jeśli teraz mielibyśmy nagrywać z nimi kolejny materiał, nawet znajdując się przez kilka dni razem w studio z minimalną ilością pomysłów, powstałoby coś o wiele dzikszego, takie mam przekonanie. Co znajdowało przełożenie, gdy pracowaliśmy z Jamesem, a nie Sethem, gdyż ten drugi pracował w określonych godzinach, podczas gdy dzięki pracy z Jamesem Thou stawał się zespołem bardziej swobodnym i elastycznym. Miał do nas więcej cierpliwości, pozwalał robić to, co chcemy.

A: Zgadzam się z Bryanem, iż wówczas byliśmy innym zespołem i gdybyśmy teraz weszli razem do studia powstałoby coś zgoła innego.

B: Może niekoniecznie tyczyłoby się to The Body, acz na pewno stałoby się tak po stronie Thou. Wiesz, współpraca z Emmą i The Body miała na celu pokazanie co z tych doświadczeń możemy przenieść na nasze płyty. I nawet jeśli nie będziemy już mieli okazji z nikim innym współpracować i tak wyciągnęliśmy z tego naukę, co dla samego zespołu jest super wartościowe.

Uważam, że płyta z The Body oraz pierwsza płyta z Emmą Ruth Rundle zostały przez was zdominowane. Dla mnie to nagrania w stylu Thou z udziałem The Body oraz Emmą Ruth Rundle. Podczas gdy na drugich albumy proporcje się odwróciły i do głosu doszedł zarówno The Body, jak i żeński pierwiastek wnoszony przez Emmę.

A: Być może mieliśmy w zamiarze nagrać albumy bardziej w naszym stylu, tudzież były wynikiem naszego doświadczenia w nagrywaniu płyt. Przyjechali do nas przyjaciele, którzy nagrywali nasz materiał, nie mieli tej całej masy pomysłów, ani na niego wpływu, pracujemy też w odmienny sposób, może trochę z tym przesadziliśmy, chcąc mieć zbyt dużo kontroli. Jednak już na drugich płytach pozwoliliśmy, żeby to były ich krążki.

Jakie są wasze ulubione kolaboracje od innych artystów?

A: Brian Eno i Robert Fripp Evening Star.

B: Temple Of The Dog!

A: Dobry wybór!

B: Swego czasu powiedziałbym, że Mad Season, jednak jako album Temple Of The Dog.

A: Nienawidzę brzmienia krążka Mad Season, wolałbym, żeby dograli tam z pięć gitar więcej do każdej piosenki, ta produkcja jest biedna.

B: Jak nagramy jej kowery, naprawimy to.

A: Z pewnością. (śmiech)

Może to dobry pomysł, ponownie nagrać ponownie nagraną płytę Mad Season.

A: (śmiech)

B: Przynajmniej kilka utworów.

A: Dobry pomysł. (śmiech)

Bardzo doceniam dystans, jaki macie do siebie, stylizowane na Draculę zdjęcia, wygląd profilu na bandcamp z towarzyszącym mu obrazkiem THOU – te internetowe skurwysyny lub serie koszulek save metal… kill all Thou fans, ponieważ ludzie często mają w głowie obrazek, że za smutną muzyką stoją smutni ludzie.

A: (śmiech) Nam się wydaje, że mamy aż zanadto humoru.

B: Tak. Myślę, że powinniśmy pójść w odwrotnym kierunku.

A: Tandetne byłoby przedstawianie siebie, jako nad wyraz poważnych. Nie możemy być w 100% poważni w swoim istnieniu i sposobie, w jaki komunikujemy się z ludźmi.

Odnosząc się do serii koszulek save metal… kill all Iron Maiden fans wymieńcie swoje ulubione ich krążki.

A: Nie wydaje się mi, iżbym jakąkolwiek słyszał w całości.

B: Nie znam żadnej.

Szczęściarze z was. (śmiech)

A: Mógłbym nawet wymienić jakieś tytuły, ale i tak ich nie słyszałem. Oglądałem ostatnio dokument o NWOBHM, ale nawet to mnie nie przekonało.

Czy ktoś z Atlantic Records kontaktował się już z wami w sprawie kontraktu wartego 100 milionów dolców?

A: (śmiech) Wciąż nie, może wysłali nam to w liście, który się gdzieś zgubił, choć też nie sądzę.

Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Chciałem na koniec zapytać, co to dla was oznacza?

A: Hmmm… to zabawne, niedawno z kimś o tym rozmawiałem. Kiedy piszę muzykę, nie jestem w stanie przewidzieć kolejnego kroku, ani jak do niego dojść. Sposób, w jaki tworzę, opiera się na kombinowaniu i jeśli coś dobrze zabrzmi, idę za tym, jak po nitce. To też robimy, sposób w jaki pracujemy, polega na podążaniu za czyimś pomysłem. Nie rozmyślamy za długo, co powinniśmy zrobić, nie ma takich przekminek. Bryan czasami spędza dużo czasu rozmawiając nad kierunkiem, w jakim może powinniśmy się skierować, lecz kiedy nadchodzi czas nagrań, sprawdzamy, co brzmi dobrze w danym momencie.

B: Pisanie powinno służyć muzyce, nie powinno za tym stać żadne ego, kiedy trzeba cofnąć się albo opuścić swoją szufladkę.

Posłuchaj: https://thou.bandcamp.com

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *