Złudzenie indywidualności
Spectral Voice w mojej świadomości funkcjonował jako projekt tych kolesi z Blood Incantation. Narrację zmieniłem po długotrwałym obcowaniu z najnowszym dziełem zespołu Sparagmos. Albumem tak ciemnym, gęstym i transowym, jak tylko można sobie wyobrazić. Przerażające piękno. Najczarniejsza z czerni. Najgłębsza z głębi. Rytuał zaklęty w śmierci, do której drogą jest opatrzność. Eli Wendler, który oprowadzał mnie po zakamarkach Spectral Voice z jednej strony jest niesamowicie wiarygodny w tym, co opowiada, z drugiej jest przyjaznym i otwartym rozmówcą, całkowicie oddanym muzyce pozbawionej gatunkowych barier. A jako, że mój rozmówca kiedy umawialiśmy się na poniższą rozmowę przebywał odcięty od internetu na Alasce, to od niej zaczęliśmy naszą podróż.
Wciąż znajdujesz się na Alasce?
Wróciłem dwa dni temu. Nasz lot nie tyle został odwołany, co opóźniony, dzięki czemu straciliśmy połączenie i wracaliśmy trzema kolejnymi. Oczywiście w dzień powrotu nad Denver rozszalała się śnieżyca, wszystkie loty w każdą ze stroną odwołano, nie wiedzieliśmy, czy w ogóle wrócimy do domu, czy utkniemy gdzieś na lotnisku, ale udało się.
Szczęściarze.
Żebyś wiedział. Sama Alaska jest wspaniała, nigdy nie widziałem czegoś podobnego, zmrożony pozaziemski krajobraz.
Alaskę widziałem jedynie w telewizorze i wyglądała magicznie.
Taka właśnie jest. Przypomina tundrę, jest wietrzna, przez co drzewa nie rosną zbyt wysokie, przypominają miniaturowy las. Obserwowaliśmy piękną zorzę polarną. Myślałem o muzyce mogącej oddać to zjawisko.
Jaki rodzaj dźwięku, albo jaki artysta przychodził wówczas tobie na myśl?
Pierwszy na myśl przyszedł debiut norweskiego Vemod, mającego zorzę na okładce i pasujący do owego zjawiska perfekcyjnie. Drugim był to szwedzki elektroniczny Misantropen, ale i po fakcie rozmyślałem o muzyce, która przypominała nastrojem zorzę. Podobnie mistyczną, nocną atmosferę ma dużo kapel black metalowych. Zastanawiałem się, czy coś takiego znajdę w death metalu i najbliżej tego było Thergothon, którym udało się uchwycić identyczną atmosferę.
Lubię twórcze parowanie dźwięku z obrazem. Pamiętam jak dwadzieścia lat temu spędziłem kilka tygodni w Dublinie, po czym wróciłem do Polski i dzień po przylocie stworzyłem swoją pierwszą płytę. Obrazy tamtego miasta powróciły ze mną i zmieniły się w dźwięki.
Uwielbiam coś takiego. Jak się nazywa?
starsplanesandcircles. I co zabawne nazwa powstała kiedy wracałem nocą z Berlina i obserwowałem przez okno samochodu niebo, na którym było widać lądujące i startujące samoloty nad Berlinem.
Kocham te chwile. O to w tym chodzi. Koniecznie podeślij.
Nie rozmyślasz za dużo, rzeczy pojawiają się same z siebie.
Absolutnie, jako artysta zawsze chcesz podążyć tym nurtem. Przypomina to najlepszy lot w życiu.
Jesteś otoczony muzyką?
W życiu codziennym? Jak najbardziej. To najbardziej przeważający element mojego życia odkąd ukończyłem 13 lat. Jedyna rzecz, która tak bardzo przykuwa moją uwagę. Nawet wczoraj kupiłem trochę nowych płyt. Słucham muzyki praktycznie bez przerwy. Przerwałem jedynie na czas tej rozmowy. Zdecydowanie jestem nią otoczony. Nawet jeśli nie słucham aktywnie, mam okres posuchy, kiedy potrzebuję poprzebywać w ciszy, powraca do mnie jeszcze donośniej. Innym razem znajdując się w mocnym stadium twórczym nie słucham zbyt wiele innej muzyki, ale za to gra mi ona ciągle w głowie: to mogłoby pójść w tym kierunku, a ten pomysł pasowałby tu. Pojawia się i przechodzi przez ciebie, przez co spędza się resztę dnia starając się okiełzać ją w głowie do momentu chwycenia po gitarę, żeby ją stamtąd wydostać.
A od jakiej muzyki zazwyczaj zaczynasz dzień?
To zależy. Wracając do zorzy, starałem się dotrzeć do muzyki oddającej to, co dzieje się dokoła, zarówno w otoczeniu, jak i stanie umysłu, wewnątrz i na zewnątrz. Wcale nie jest tak, iż słucham jedynie metalu bądź muzyki ekstremalnej, np. tego poranka słuchałem wspaniałej kapeli pod nazwą O Yuki Conjugate, stara post-industralno-ambientowa muzyka. Wczoraj słuchałem Johna Cale’a oraz Terry Riley’a , po czym przełączyłem się na drugie demo Sigillum Diaboli i Bloody Vengeance Volcano. Towarzyszą mi takie dzikie przeskoki, ale słucham po prostu tego, co uderza mnie w danej chwili. Lubię odjechane rzeczy. Nie interesują mnie umiejętności muzyczne ani technika dla samej techniki. Rzecz jasna istnieją wspaniałe zespoły grające technicznie, jak i te, które tak nie brzmią, ale nawet nie śniłem, żeby być tak dobrym muzykiem, jak oni. Przepadam za muzyką atmosferyczną i eksperymentalną, który przykuwa moją uwagę.
A czy twój związek z muzyką zmieniał się na przestrzeni lat?
Oczywiście, jak mogłoby być inaczej. Jak bardzo mam się cofnąć? Chcesz poznać całą moją historię?
Jeśli zechcesz.
Pewnie, czemu nie. Od zawsze interesowałem się muzyką otaczającą mnie, ale nie miałem świadomości odkrywania nowych dźwięków do ukończenia jedenastego roku życia, kiedy to zaczął się kreować mój własny gust. Lubiłem punka, punkowy wygląd, w mojej świadomości wyglądali szaleńczo, z tymi naszywkami, postawionymi włosami. Pomyślałem sobie: o kurwa mać, wyglądają na tak złych. (śmiech) Jeden z punków miał naszywkę The Expelled, o których kompletnie nic nie wiedziałem. Sądziłem, iż ten chłopak został po prostu wydalony (expelled) ze szkoły i jest tym złym dzieckiem. Dopiero po latach dowiedziałem się, iż chodzi o zespół, ale to w tamtym momencie punk mną owładnął. Mój sąsiad miał znajomego punka, który wiedział, że się tym interesuję, ale mam zerową wiedzę w temacie. Pewnego dnia przyniósł mi etui z płytami, całkowicie wypełnionymi kompaktami. Od tamtej chwili tylko to robiłem całymi dniami, słuchałem tych płyt, segregując je na te, które mi podeszły i resztę. Niektóre z tych kapel pozostały ze mną dziś. Pamiętam, jak usłyszałem po raz pierwszy Discharge, The Mob i inne wspaniałe kapele. W punka wkładałem całą swoją młodzieńczą energię, byłem mega wkurzony, starając się znaleźć najbardziej ekstremalny punk z możliwych. Miało to miejsce w 2004-2005. Scena punkowa w LA działała prężnie, było co robić, z kim się spotykać. I co zabawne, zwykłem mówić, iż nienawidzę metalu, gdyż jedynym metalem, jaki znałem było Dying Fetus i Necrophagia. Jedyne o czym miałem pojęcie na polu metalu to ten brutalny, maczoistyczny, ciężki odłam. Miałem przyjaciela, na którego wołali Vegan Nick, wkręconego w Bathory oraz Darkthrone, ale nie miałem żadnego punktu zaczepienia, czym ten black metal w ogóle jest. Mając za punkt wyjścia Disclose – jazgotliwy, ekstremalny d-beat, kiedy usłyszałem Darkthrone sądziłem, że mam do czynienia z dziwną kapelą punkową, przesterowaną, niby szybką, niby nie, kompletnie nie mogłem jej sklasyfikować. Do chwili, kiedy po latach poukładałem sobie wszystkie klocki. Aż od coraz bardziej ekstremalnego punka skierowałem się w stronę grind core’a z wyznacznikami pod postacią Napalm Death i Carcass, dzięki którym dowiedziałem się o istnieniu dobrego death metalu. W okolicach 2008-2009 istniał zespół Dethroned Emperor grający na pograniczu black metalu w stylu Archgoat z grind corem spod znaku Insect Warfare. I dzięki niemu odkryłem Archgoat, Blasphemy i zmetalizowany grind, który skierował mnie w stronę atmosferycznego black metalu, w którym grzebałem już na całego, odkrywając kolejne podgatunki. Był to okres popularności Cosmic Hearse, Muted Sounds, zespołów wprowadzających mnie do uniwersum podziemnego metalu, który odkrywałem na swój własny sposób. Po przeprowadzce do Colorado okazało się, iż tamtejsza scena jest o wiele mniejsza, w której każdy siedział we wszystkim. Jedni przyjaciele siedzieli w no wave, noise rocku i temu podobnych eksperymentach. Poznawaliśmy przez siebie różne kapele, dzięki czemu poznałem noise, muzykę eksperymentalną oraz drone. W 2009, w wieku 19 lat mocno się wkręciłem w scenę podziemną, traktując ją nie tylko jako po prostu muzykę. Mój kumpel Reed zapoznał mnie z Nuclear War Now! Dzięki niemu poznałem Proclemation, Sacriphyx, Catharsis, Crematory. Ktoś inny wtajemniczył mnie w Brainbombs, Lightning Bolt, Mindflayer, a przez nich w Merzbow, Incapacitants, ekstremalny noise i power electronics. A stamtąd już było mi blisko, żeby kopać ile wlezie w death metalu, stało się to wówczas wręcz obsesyjne. Czułem, że przez ekstremalną, ciężką muzykę wyrażam się najpełniej. W owym czasie grałem już w kapeli grindowej i staraliśmy się być jak najbardziej ekstremalni, czerpiąc z noisecore’a, Arsedestroyer, Warsore. Totalna ekstrema. Death metal na tym tle wydawał się nie tylko ekstremalny, ale i dawał okazję do pownikania. I na kolejne 5-6 skoncentrowałem się głównie na nim, wchodząc jak najgłębiej się dało. Choć ta eksperymentalna strona mocno się we mnie zakorzeniła. Nigdy nie sądziłem, iż można muzykę improwizowaną wtłoczyć w ramy death metalowe. Co prawda lubię wiele rzeczy, ale też nie przepadam za łączeniem wielu z nich ze sobą, traci się wówczas skupienie. Choć od każdej reguły są oczywiście wyjątki. Dużo zmieniła pandemia. Metal odpuściłem wówczas na cały rok. Nie wiem, jak wpłynęła ona na ludzi w Polsce, ale w Stanach ludzie wyszli z przekonanie, iż jeśli wyjdzie się na zewnątrz celem socjalizacji, to się umrze. (śmiech) Miałem przyjaciół żyjących w przekonaniu, że lepiej nigdzie nie wychodzić i nie zobaczy się już nigdy nikogo na oczy. Stąd cały czas spędzałem w domu. Kiedy od dwóch miesięcy nie rozmawia się z nikim, słuchanie Proclemation o 1 w nocy staje się czymś naturalnym. Przechodzi ochota na odsłuchiwanie dzień po dniu Bolt Thrower, czy Archgoat, przez co w domu stworzyłem swoją własną atmosferyczność zgłębiając się w ambient, eksperymenty, techno, elektro-akustykę z lat 50. i 60. Nie wiem, czy to odpowiada na twoje pytanie, ale z każdym rokiem się to zmienia.

photo: Brendan MacLeod
Jesteś gatunkowo rozdarty nie tylko jako słuchacz, ale i muzyk. Grałeś w nawiedzonym black-thrash-punkowym Nekrofilth, w Nichtigkeit, rotting doom deathowych Gravetorn i Abysmal Dimensions. Jak temu wszystkiemu sprostałeś? Poruszałeś się nie obrębie jednego konkretnego gatunku, lawirowałeś między różnymi.
Wyrażam się poprzez muzykę, a dużą część tego stanowi pozamuzyczny aspekt muzyki. Sposób, w jaki subkulturowe elementy przenikają do gatunków i dźwięków, przekraczając reguły tego, co uznano za stosowne w ich obrębie. Od młodzieńczych lat wprowadziłem w życie zasadę, iż za muzyką stoi coś więcej, niż tylko sposób zaspokajania mas, ale sposób komunikowania się poprzez dźwięki. Grałem w masie różnorodnych projektów, w których nie byłem wymieniony, ani nawet nie doczekały się nazwy. W Denver byłem częścią zespołu, który nie miał nazwy, nawet nic nie zarejestrował, jedynie występował na żywo. Linią łączącą różnorakie wcielenia jest uczucie stojące za tym, co chcą one przekazywać. Wspomniałeś deathowy Gravetorn, superenergetyczny, z galopującymi tempami. Kiedy zakończył działalność, powstało Spectral Voice. Robiliśmy z Paulem bardzo specyficzne rzeczy, próbując dotrzeć do sedna odczuwalnej wspólnie unikalnej i ponurej atmosfery. I to prowadziło mnie przez różne nazwy i wcielenia.
Dotarło do mnie, że w ten sposób jesteśmy wręcz błogosławieni mogąc komunikować się dźwiękami, a nie słowami.
O tak, absolutnie. To następna wspaniała kwestia stojąca za muzyką. Myślałem o tym dużo. Z naciskiem na specyfikę aspektu językowego muzyki. Nie wiem, czy to ze względu na punk, oparty na krzyku, podobnie do death i black metalu bazującego na growlu, kiedy nie jesteś w stanie zrozumieć każdego ze słów. Charakterystyka tych gatunków zdefiniowała moje zainteresowania. Jeśli nie byłyby wystarczająco ekstremalne, pozwalając na zrozumienie każdego słowa, nie miałbym w tym aż takiego zainteresowania, straciłyby na swojej mocy. Z wiekiem, im więcej muzyki poznawałem, tym mocniej wokale traciły na znaczeniu. Weźmy muzykę pop. Śpiewany po angielsku w ogóle mi nie robi. Słucham tekstów, słyszę jak są śpiewane i odbiera to całą majestatyczność muzyce. A ten sam śpiew w języku, którego nie znam, w ogóle mi nie przeszkadza, ponieważ głos staje się kolejnym z instrumentów. I wolę to o wiele bardziej od kiepskiego wierszoklety w języku, którego używam. To, co muzyka ma do przekazania jest ponad językami, urzekając każdego z nas rozsianego po całym globie. Wiesz, z drugiej strony walczę z tym, uważając teksty za niezwykle istotną część muzyki. Szczególnie w metalu. Ciekawi mnie, co wykonawca ma do przekazania i jakim słownictwem posługuje się w tekstach. Trudno mi pogodzić te dwie kwestie jednocześnie.
Istnieją dwa podejścia do tworzenia. Jedno bliższe jazzowi mówiące, iż muzyka pojawia się w określonym momencie czasu, drugie zaś, że jest perfekcyjnie zaplanowana. Które z nich jest tobie bliższe?
Sądzę, iż to pierwsze. Chociaż w sumie nie wiem. Gram w zespołach metalowych. Spectral Voice oraz Black Curse są zaplanowane kompozycyjnie i konstrukcyjnie, acz jednocześnie muzyka jako forma sztuki wyraża coś nieuchwytnego, osobistego, wręcz uduchowionego, czego nikt inny nie jest w stanie usłyszeć. Moje ulubione kawałki i chwile w Spectral Voice nie są wynikiem ciągłego mielenia riffów na zasadzie: to prawie działa, ale spróbujmy zrobić to w ten sposób albo zagrać ten riff wolniej. To nieistotne. Coś pojawia się jak uderzenie pioruna. Jak nazwa twojego zespołu, która po prostu wyleciała z ust w innym języku. Ineffable Winds ze splitu z Anhedonist powstała tak, iż będąc w głębokim śnie, przebudziłem się nagle w środku nocy, a całość po prostu ze mnie wyszła. W jednym momencie wiedziałem, jak powinien wyglądać. Natychmiast nagrałem wszystko w telefonie, a kiedy zebraliśmy się wspólnie tylko go dopracowaliśmy. Można powiedzieć, iż jako muzyk byłem przekaźnikiem informacji między światem duchowym a światem zewnętrznym. W ten sposób staram się wychwytywać i przekazywać źródła swoich inspiracji. Może właśnie to jest wspólnym mianownikiem dla obu tych podejść. Cała masa kapel wśród wpływów podaje: Autopsy, Repulsion oraz Death, decydując się skupiać tylko na tym. Natomiast ja uważam, że dopiero kiedy będę w stanie posunąć się jak najdalej, delikatnie tylko zarysuwając pewne kwestie, odciskając na nich swoje piętno jako kompozytora, będzie to w pełni moje. Różnica polega na tym, iż nawet prawie kompulsywnie czerpiąc z czyichś prawdziwych inspiracji, by stworzyć coś, to i tak nie uda się w tym oddać czyjejś ekspresji. Musi to wypłynąć z wewnętrznego świata i ducha. Tym kierowali się muzycy free jazzowi jak Milford Graves, Cecil Taylor, czy Alice Coltrane. Zresztą słuchanie jej opowieści o muzyce i procesie twórczym jest jedną z najbardziej inspirujących i najbliższych dla mnie rzeczy.
A jak istotne jest samo miejsce nagrywania? Isaac Faulk opowiadał ostatnio, jak istotne dla niego i całego Blood Incantation było nagrywanie w berlińskim Hansa Studio, w którym nagrywali m.in. Dawid Bowie i Brian Eno.
Była to dla nich duża rzecz. Sam fakt powstania takiej sposobności wpłynął na decyzję, że muszą to w pełni wykorzystać bez względu na koszta. Mitologicznie rzecz ujmując stanęli na ramionach gigantów. I w temacie samego miejsca jest coś na rzeczy, szczególnie w odniesieniu do Hansa Studio, w którym oczywiście nie byłem. Natomiast samo wejście do pomieszczenia ze świadomością, iż stał w nim również David Bowie albo Tangerine Dream jest niczym przebywanie w sześciusetletniej krypcie w otoczeniu pyłu i kości. Miejsce oddaje nostalgię, emocje, wewnętrzne piękno, historię oraz kontekst przeszłych wydarzeń. Wejście do miejsca, którego częścią historii sam się stajesz, niezależnie czy to Hansa Studio, krypta albo sala prób, ma znaczenie. Studio nagrań to interesujące miejsce. Miałem w nim zarówno chwile dobre, jak i momenty, kiedy nie mogłem się doczekać, żeby z niego spierdolić. Z drugiej strony uważam, iż najbardziej angażujące jest miejsce, w którym odbywa się akt twórczy. W naszej sali prób na ścianach znajdują się plakaty porozwieszane przez Paula, ale uczyniliśmy ją naszą przestrzenią. Pomieszczenie, w którym gram samemu, z gitarami i syntezatorami odróżnia się od reszty domu. Stwarzam w nim własną atmosferę, cokolwiek to oznacza. Otoczenie swojską symboliką, językiem oraz obrazami pomaga mieć pootwierane wszystkie możliwości.
Mam bardzo podobnie. Moje pomieszczenie studyjne różni się od reszty pomieszczeń, są w niej instrumenty, figurki, a przebywając tam czuję się najbardziej komfortowo.
Kiedy tam przebywasz tworząc nową muzykę, czy masz jakiś obiekt, który przykuwa twój wzrok, pracując spoglądasz na niego?
Owszem. Mam taką przypadkowo zakupioną figurkę medytującej buddyjskiej postaci, jest zawsze obok, w tym samym miejscu. Biorę ją za dobry omen, emitujący pozytywną atmosferę.
Uwielbiam o tym słuchać, każdy z kim rozmawiam ma na to odpowiedź. Interesujące jest, na czym ludzie zwykli się koncentrować, kiedy znajdują się w strefie twórczej.
A czy ty masz u siebie taki przedmiot, jak ta moja statuetka?
Mam kilka porozstawianych po całej chacie. Na biurku jestem otoczony przedmiotami, znajduje się na nim wzmacniacz gitarowy, mały zestaw dzwonków, w które się wpatruję, plakat zawieszony bezpośrednio nad deską z efektami, ale o dziwo to nie najbardziej kultowe rzeczy. Posiadam chustę z Abrahamem Lincolnem, którą mój przyjaciel namalował z piętnaście lat temu. Traktowałem ją w kategoriach żartu, gdyż ten sam koleżka odpowiada za totalnie gore’owe i zdegradowane malowidła, a z nieznanych powodów to właśnie Lincoln przykuwa mój wzrok, wpatruję się w niego tworząc na syntezatorze.

Z tego, co kojarzę, wypełniliście przestrzeń studyjną różnymi przedmiotami, instrumentami i zapachami. Miało to na celu utrzymanie napięcia, ciągłego skoncentrowania na Sparagmos, żeby uczynić nagranie bardziej spójnym?
Jedno i drugie. Jak rozmawialiśmy, z sali prób uczyniliśmy nasze własne miejsce, które niczym nie rozprasza, koncentrujemy się na pracy twórczej. Celem rejestracji udaliśmy się do Filadelfii. Wybraliśmy się tam drogą lądową, a nie lotniczą. Zabraliśmy cały sprzęt, spakowałem też pudło z książkami, czaszkami, dzwonkami, amuletami, ornamentami. Nasz przyjaciel Tim z Pissgrave mieszkał z nami w tym samym budynku na czas nagrań i widząc to wszystko rzekł, iż posiada coś idealnie pasującego, dwa przeraźliwie cuchnące truchła w stanie rozkładu. Nie zdążył otworzyć bagażnika, a w całym studio dało się wyczuć duszący smród śmierci. Idealnie, tak miało być, zapach silnie oddziałujący na zmysły, przywołujący wiele wspomnień, przekazujący sporo informacji. Na czas nagrań wokali, Tim położył truchła w kącie pomieszczenia, zapaliliśmy świece i stworzyliśmy atmosferę. Mocne wspomnienie, kiedy zamkniesz oczy i założysz słuchawki, stanie się ono bardziej odczuwalne. Dla nas był to kolejny krok zanurzenia się w tym materiale.
Myślę, iż to zrozumiałem. Chodziło o to, żeby czuć się tam, jak u siebie w domu, jak najbardziej komfortowo.
Dokładnie. I stworzyć swoją własną przestrzeń. Czując się komfortowo ze sobą, czujesz się komfortowo w domu. A jeśli masz sposobność zabrać te elementy ze sobą gdziekolwiek się wybierasz, dlaczegóż tego nie zrobić. Spectral Voice jest uzależnione od atmosfery, gramy w dymie, przy świecach i w ciemności. Jeśli przyjdzie zagrać nam na letnim festiwalu o 14, w pełnym słońcu nie zabrzmi to tak samo, po prostu nie zagra, to nie nasze otoczenie, nasza muzyka tak nie brzmi. Staramy się stworzyć krajobraz i go przekazać. Ciężko odnaleźć równowagę, napotykamy na przeszkody, acz jeśli tylko się uda próbujemy przekazać pełnię namacalnego doświadczenia z naszej sali prób.
Pamiętam, jak oglądałem jakiś was koncert na youtube kiedy w pewnej chwili powiedziałeś do oświetleniowca, żeby zgasił wszystkie światła oprócz niebieskiego.
Przypominam sobie ten występ. Wykonujemy wolną muzykę, stroboskopy, tudzież eksplozje świetlne nie mają żadnego sensu. Oglądasz występ zespołu pośród czegoś takiego i czujesz, iż to nie w twoim stylu. Kwestie świateł w Spectral Voice przypominają niekiedy potyczkę. Mówimy tym ludziom, iż nie potrzebujemy żadnego ruchu, ani strobów, mają nie rzucać na nas snopów różnokolorowych świateł, niech je powyłączają. Nie czujemy potrzeby wyglądać fajnie, chodzi o całościową projekcję tego, co robimy. Spectral Voice jest złudzeniem indywidualności. Stanem przemiany siebie w coś nienamacalnego i pierwotnego. Nie gramy solówek, nie pokazujemy sztuczek na instrumentach. Spectral Voice jest jednolitym brzmieniem. Kiedy więc grając na żywo snop światła pada na jednego z nas lub włączane są stroboskopy, odrywa to słuchacza od głównego celu – muzyki, a nie faktu osób przebywających na scenie. Rozumiem, iż istnieją kolesie biorący swoją pracę na poważnie, przez co są później na nas wkurwieni, pytają co do cholery mają zrobić? Niech idą na fajkę. Nie chodzi ani o niego, ani o nas, a o muzykę i jej doświadczanie. Mamy za sobą trasy grane w całkowitej ciemności i ktoś przechodząc podczas drugiego kawałka zauważa, że chyba zapomnieliśmy zapalić światła i je włącza, nie wiedząc, iż to efekt zamierzony. Ciągła walka.
Mocną siłą tego zespołu jest brak skoncentrowania na osobowościach, a traktowanie go jako jednolitej całości.
Bezwzględnie. Wywodzi się to z miejsca, o którym rozmawialiśmy, kiedy to muzyka wyłania się ze sfery duchowej będąc przetłumaczoną na język muzyczny. Wspólna interpretacja czterech osób przekuta w wewnętrzny krajobraz, bez konieczności przekazywania jej w oczywisty sposób. Nie rozchodzi się o ponure wyrazy naszych twarzy, to tak prozaiczne. Tajemniczość jest dla mnie bardzo istotna, jest sekretem, za którym się skrywa. Doświadczenia mistyczne są tak osobiste i indywidualne, iż jakiekolwiek próby ich podkolorowania przeszkadzają sztuce. Stąd gramy w jak największych ciemnościach. Nieistotne z iloma osobami przebywasz w pomieszczeniu, kilkoma, kilkudzięsięcioma, czy trzystoma, gdyż i tak nie jesteś w stanie zobaczyć osoby stojącej obok. Jesteś sam. Owa ograniczona przestrzeń, w której kolektywnie przeżywasz koncert pozwala pozostać w samotności z nią, w sposób metaforyczny pozwala na udanie się w duchową podróż i przemianę w byt transcendentalny.
Odnoszę wrażenie, że wewnątrz Spectral Voice zachodzą dwa zbiegające się procesy, jednym jest akt tworzenia, a drugim sposób, aby zabrzmiało to odpowiednio dobrze. I one się na różnych etapach przenikają.
Obydwa procesy są ze sobą splecione, a jeden zapożycza od drugiego. Założyliśmy z Paulem Spectral Voice, aby przekazać określoną atmosferę znaną z Symphony Of Grief, czy Eternal Darkness. Z tym, że nigdy nie postrzegaliśmy siebie jako zespół ku czci, chcieliśmy zanurzyć się w tym samym nurcie, co wspomniane kapele. Lata pobytu w Spectral Voice, tworzenie, wywołanie tożsamego klimatu powodowały, iż coraz bardziej się w tym odnajdywaliśmy. Ogrywanie tych kawałków na żywo, kolejne trasy, zbierane doświadczenia wywołały uczucie, iż niezależnie, czy jesteśmy na scenie, czy w sali prób po dosłownie dwóch sekundach utwory byliśmy w nim pogrążeni, a czas zatrzymywał się w miejscu. Uwielbiam te chwile. Jedne z najżywszych wspomnień, jakie posiadam są związane z tym stanem. Mógłbym to przyrównać do obserwowania siebie grającego z oddali. Ten proces i to doświadczenie zainspirowały nas przy tworzeniu nowego materiału. Po wydaniu Eroded Corridors odgrywaliśmy te kawałki będąc w całkowitym transie, mogę w tym kontekście wspomnieć o występie na Eternal Warfare Festival w Portland. Kiedy więc przyszło do tworzenia nowych rzeczy, zamiast siedzieć i ględzić o potrzebie stworzenia nowego kawałka, gdyż nie zagraliśmy nowego riffu od miesięcy, kiedy pojawiał się odpowiedni czas, całkowicie w to wchodziliśmy. Doświadczenie wpadania w trans w trakcie granie, a nie poszukiwanie go stawało się wyróżnikiem dla naszych poszukiwań. Przy każdej z piosenek, nie tyle mieliśmy poczucie wyżej postawionej poprzeczki, ale posiedliśmy świadomość poszukiwań odpowiednich emocji oraz miejsc, w których możemy się na nie natknąć. Podsumowując, na Necrotic Doom mieliśmy z Paulem określoną wizję rezultatu, jaki chcemy osiągnąć, a dzięki próbom osiągnęliśmy umiejętności, aby określone rzeczy zabrzmiały w określony sposób i oddawały określone emocje. A kiedy zebraliśmy się już jako cała grupa, pozostali wnieśli do zespołu indywidualne wpływy oraz interpetacje, dzięki czemu nasze zasoby poszerzyły się, a Eroded Corridors pozwoliło na wytworzenie atmosfery znanej z Thergothon i Disembowelment, pozwalając określić się nam jako zespół death metalowy grający wolno, a nie doom metalowy. Natomiast po jej wydaniu nasze zasoby nie tylko ponownie się poszerzyły, ale nastąpiło tąpnięcie i znaczne ich pogłębienie. Jeszcze dziesięć lat temu inspiracja Aghast nie była na naszym radarze, podobnie jak Dead Can Dance, w którym się zasłuchiwaliśmy chcąc zrobić coś takiego w Spectral Voice, podczas gdy teraz poszukując odpowiedniego klimatu i znajdując go w nieoczekiwanym miejscu, ale w odpowiedniej jakości nie boimy się inspirować naszym zespołem, co może brzmi bałwochwalczo, ale jeśli pasowało do nas oraz naszego języka wyrazu staraliśmy się oddać te emocje.

photo: Brendan MacLeod
Porozmawiajmy zatem w końcu więcej o Sparagmos. Wspominałeś o transowości, ale dodałbym tutaj też aspekt rytualny, nawet poprzez twoją grę na perkusji. Jak ceremoniał gdzieś w ciemnej jaskini, gdzie jest wszystko, a zarazem nie ma nic. Przypomina mi to czarną substancję wypełniającą ciało od środka, która rozrywa byt fizyczny w formę bezkształtną.
Wspaniale, o to nam właśnie chodziło, jest bardziej rytualnie, choć ostrożnie podchodzę do tego słowa, ponieważ koniec końców cała nasza czwórka ma własne doświadczenia oraz różne cele w aspekcie duchowych, czy rytualnym. Nie chcę wypowiadać się za nikogo w zespole, mogę powiedzieć z własnej perspektywy, iż okres Eroded Corridor był w moim życiu okresem rozkwitu zainteresowań tej strony osobowości związanej z codziennymi praktykami rytualnymi i medytacją, ciągle zaprzątały mi głowę zagadnienia ciemnej strony duchowości, lewej ręki boga, na czym polegają doznania mistyczne, a Sparagmos jest podsumowaniem sześcioletnich poszukiwań. Doświadczenia medytacji oraz transu dotknęły mnie głęboko, do czego doszły poruszane wcześniej niemuzyczne aspekty muzyki, które zostały w niej uwzględnione. To o wiele bardziej osobisty album, gdyż wspomniane doświadczenia miały czas, aby okrzepnąć. Kiedy od samego początku zaczniesz zadawać kompleksowe pytania, które ciebie przerastają, a nie możesz odnaleźć na nie natychmiastowej odpowiedzi, to w końcu złożą się one w większą całość. Wydaje się mi, że dla nas było oczywiste, jaka ta płyta ma być i jak mamy ją taką uczynić. Nie wiem, czy ma to jakiś sens.
Oczywiście, jak najbardziej. Ironicznie na Sparagmos więcej jest też niekontrolowanego szaleństwa. Przypomina to sytuację, w której zespół puszcza całkowicie nogę z hamulca, a słuchacz za tym podąża.
Tak, szaleństwo i śmierć są dwoma istotnymi dla mnie zagadnieniami. Szaleństwo, obłęd, psychozy, ekstatyczność, doświadczenia wymykające logice i zrozumieniu są najprostszą drogą ku boskości. A owe doświadczenie, którego nie sposób wyjaśnić logicznie jest fascynujące. Jak bardzo można doświadczać śmierci coraz bardziej zanurzając się w witalnych siłach życia przez duże Ż. Umiejętne zarządzanie energią i chaosem pociągają ją za sobą. W odniesieniu do tego krążka spotykam się z opiniami, iż jest to black metal, ale choć uwielbiam ten gatunek, jesteśmy jednak kapelą death metalową. A powód tego jest oczywisty, igramy ze śmiercią. W ogóle nie uważam, że chodzi o nisko strojone gitary i charczący głos. Death metal odnosi się do potęgi i sił śmiertelnych. Cytując klasykę jeśli spoglądasz w otchłań, otchłań spogląda na ciebie – spojrzenie śmierci prowadzi do szaleństwa, obłędu, utraty siebie i fizycznego bytu na tak długo, jak ludzkość będzie się z tym zmierzała. Uważam te siły za niezwykle potężne i znajdujące się poza kontrolą. Nie można zaplanować w którym fragmencie utworu oddamy się szaleństwu musi wynikać to z nadmiaru energii, która jest w stanie powalić ciebie na kolana i spowodować, iż eksplodujesz. A siła drzemiąca za tym uczuciem jest siłą, którą pragnę eksplorować, a metal śmierci nadaje się do tego najlepiej. A szaleństwo jest skutkiem zanurzania się w tej sile, a nie przyglądaniu się jej z oddali. Nie dowiesz się o czymś prawdy z samego tylko analizowania, to dwa odrębne rodzaje wiedzy.
Szaleństwo jest czymś pierwotnym. Nie wymaga zbytniego analizowania, ale podążenia za nim.
Dokładnie. Jeśli skupisz zamiary na obiekcie, czy będzie to śmierć, rozpacz, niebyt i podążysz za tą siłą, dotykasz jej, znajdujesz się możliwie jak najbliżej jej istoty. Stąd sądzę, że ten rodzaj empirycznego kontaktu, który musieliśmy poczuć oddając się pracom nad Sparagmos. Nie zastanawialiśmy się zbytnio jak powinny wyglądać poszczególne fragmenty utworów. Bywały próby, podczas których nie zamieniliśmy ani słowa. Ogrywając dany kawałek po kilku miesiącach, kiedy nie udało się przywołać pierwotnego stanu, z miejsca go odrzucaliśmy, w ten sposób odrzuciliśmy sporo materiału, dlatego zajęło to tyle czasu.
A jak długo zajęło tobie stworzenie i zaaranżowanie partii wokalnych na Sparagmos? I jak zmieniło się twoje podejście do nich? Więcej jest partii krzyczanych, pojawia się czysty wokale, głosy w tle, jest on zatopiony w pogłosie i efektach, czyniąc go odrealnionym.
Wokale pojawiły się w sposób naturalny. Pozwalam muzyce dyktować teksty. Nigdy nie piszę liryków dopasowując je do kompozycji. Kiedy jest ona na ukończeniu, a poszczególne utwory nabrały indywidualnego sznytu dopiero wtedy wiem, o czy będą one opowiadały. Jak wspomniałem, to o wiele bardziej osobisty album. W taki też sposób przekazuję własne myśli oraz odczucia, w ten sposób odpowiadam na zadawane sobie pytania. Jeśli chodzi o kolejne warstwy wiedziałem, że się pojawią przed wejściem do studia. A to tylko dlatego, że te kawałki są stare. (śmiech) Najstarsze riffy stworzone zostały już w 2014, niektóre z fragmentów pojawiły się trzy miesiące przed rejestracją. Zawartość tej płyty musiała pojawić się sama, zamiast szukać odpowiedniego kontekstu. Podejście do głosu zmieniło się o tyle, iż nabrałem większej pewności siebie. Nie jest tajemnicą, że jednym z moich ulubionych bandów jest Swallowed. Nie chodzi o żadne bezmyślne kopiowanie, lecz faktem jest, iż Lunarterial podniosło poprzeczkę w death metalu. Podobnie jak podniosło ją Death Teitanblood. Kiedy je usłyszałem dotarło do mnie, że nie ma drogi powrotnej. Znamienne jest, iż żadne inne głosy nie mogłyby przekazać słów tak dobitnie. Rzecz jasna na Eroded Corridors te naleciałości już były, lecz nie czułem się odpowiednio pewnie, aby malować nimi słowa, ani krzyczeć. Ciężko się o tym rozmawia poza kontekstem, ale faktem jest, iż wokale na Sparagmos są próbą uchwycenia i przekazania istoty warstwy tekstowej.
Mnie się w ogóle wydaje, że wokale zepchnęły na drugi plan melodykę Sparagmos, stając się czymś nawet więcej, niż kolejnym instrumentem. A drugi wniosek mam podobny do twojego, iż teksty są zależne od muzyki, coś jak ucieleśnienie i bezcielesność.
Dzięki, stary. Najtrudniejszą częścią wywiadów jest oddanie tego, gdyż jest to coś zakorzenionego w uczuciach. Całościowy kontekst Sparagmos dotyczy ekstatycznych chwil, w których człowieczeństwo zastępowane jest bestialską dzikością i mistycznym chaosem, jakim jest dla mnie boskość. Kiedy połączysz ze sobą kropki okazuje się, iż każdy tekst przedstawia różne podejścia do tego samego zagadnienia. Numery drugi, trzeci oraz czwarty w całości zostały napisane przeze mnie, zaś tekst do pierwszego Be Cadaver stworzył nasz przyjaciel i nawet to nie było na zasadzie: chcecie tekst? Mam tu coś gotowego i sobie dopasujecie. To jedna z bliskich zespołowi osób, jedna z kilku, która rozumie, o co nam chodzi. Ma podobne podejście do istoty opatrzności w kontekście death metalu. Zdaje sobie sprawę, że robaki oraz larwy nie należą do tematyki naszych liryków. I choć przekazuje w tekście własne odczucia, to jego doświadczenia z pustką są bliskie mojemu postrzeganiu. Nie oddałbym tego lepiej słowami. Wywodzą się z tego samego źródła, interpretacji sonicznego zmysłu pierwotnego doświadczenia tego, co znajduje się w nas głębiej.
Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem, co to dla ciebie oznacza?
Dobre pytanie. Podążanie za dźwiękiem jest czymś co istnieje wewnątrz. Akt kompulsywnej kreacji, mogący być zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Jestem szczęśliwy, iż ludzie interesują się tym, co mamy do przekazania jako artyści, a nasze dźwięki przyciągają publiczność. Jeśli nawet nikt nie miałby już nigdy okazji ich usłyszeć i tak wciąż będę je słyszał w głowie, znajdując im ujście. Podążanie za dźwiękiem dla niektórych jest wizją, dla innych uczucie lub pojedynczy ton, a sztuka polega na pogoni za warstwą znajdującą się pod nimi, archetypicznego obrazu i symboliki. Wszystko to ma na celu prowadzenie ciebie ku opatrzności, czegoś co znajduje się całkowicie poza tobą oraz rzeczywistością. Muzyka ma głębokie powiązania z magią i religią od dawien, a podążanie za nią jest wolą, świętym aniołem stróżem, prowadzącym do jej uwolnienia.
Powyższa rozmowa w formie drukowanej ukaże się w #46 Musick Magazine.
Posłuchaj: https://darkdescentrecords.bandcamp.com/album/sparagmos