IHSAHN

Świadomość własnej niewiedzy

Z czysto fanowskiego punktu widzenia ta rozmowa jest z kategorii spełniania nastoletnich marzeń. W macierzystym zespole Ihsahna, którego nazwa poniżej pojawiła się raptem raz, zasłuchiwałem się namiętnie, gdyż nawet jak na prawidła czarnej sztuki było w niej coś magicznego, romantycznego oraz filozoficznego. A w działalności solowej nie tylko te elementy rozwinął, ale też przeszedł dużą stylistyczną ewolucję, honorując, a nie grzebiąc swoje dziedzictwo, czego dowodem jest najnowsze, imienne dwupłytowe wydawnictwo.

Co pociąga ciebie najbardziej: bycie muzykiem, czy producentem?

W moim przypadku obie te rzeczy idą równolegle. Patrząc z perspektywy grającego na żywo muzyka oraz producenta odpowiadającego za proces twórczy, to jednak tworzenie jest główną siłą napędową. Kiedy tylko zaopatrzyłem się w pierwszy czterościeżkowy magnetofon, a miałem wtedy jedenaście lat, kontynuuję budowanie muzyki, warstwa za warstwą. Fascynuje mnie takie układanie puzzli.

Zatem co pociąga ciebie w tym procesie twórczym najmocniej? Mnie nieświadomość tego, co się wydarzy, przeczucie nadciągania czegoś, co trudno w ogóle określić słowami.

Absolutnie. Dokładnie wiem, o czy mówisz. Powiem więcej, kreatywność trzeba w sobie odnaleźć. Na szczęście z upływem czasu w odsłuchach, albo słuchawkach pojawia się coś, co uważasz za niesamowite, ale nie masz pojęcia, jak to się stało. Czasem nawet trudno przypisać to sobie, ponieważ najlepsze z pomysłów pojawiają się ot tak. Dla osób, które w odróżnieniu od nas nie tworzą muzyki, może przypominać to stan, kiedy źródło inspiracji po prostu na nas spłynęło, pozwalając wyprodukować numer. Rzecz jasna w ogóle tak nie jest, sytuacja ta przypomina wspinanie się na górę i dopiero po długim czasie dostrzegasz okruchy złota, które w trudzie wydobywasz na powierzchnię. Mógłbym określić to jako 10% inspiracji oraz 90% wysiłku.

Pomysł jest niczym surowy diament, nad którym spędzasz godziny polerując go, aby efekt końcowy był satysfakcjonujący.

Dokładnie. Uwielbiam ten proces, ale przekładając go na nowy album był on najtrudniejszą rzeczą, jaką zrobiłem. (śmiech)

Okej, a jeśli już poruszyliśmy temat nowego albumu odwrócę pytanie i zapytam, co było najłatwiejsze w trakcie pracy nad nim?

Najłatwiejsza była faza rejestrowania, kiedy wszystko jest już poskładane oraz zaplanowane, samo nagrywanie gitar w szczególności było sytuacją, w której należało to zrobić i wykreślić z listy. Od strony kreatywnej proste było rejestrowanie perkusji, ponieważ miałem wszystkich bębniarzy w studio jednocześnie. Mogłem rozdzielać między nich utwory, a są na tyle twórczy, iż dodawali swoje rozwiązania. W nagraniu stereo jest trzech perkusistów grających wspólnie, niczym w trójkącie. Biorąc pod uwagę, że działo się w to czasie rzeczywistym, obyło się bezproblemowo.

Ihsahn to nie tylko wokal, gitara, sposób komponowania. Ihsashn to brzmienie. Kiedy zacząłeś być świadomy własnego brzmienia, posiadania swojego własnego, niepodrabialnego głosu.

Czasem wydaje się mi, iż nie posiadam takowego. (śmiech) Może to kwestia preferencji. Jeśli znasz moją muzykę to wiesz, że brałem udział w różnych eksperymentach. Mam nadzieję, iż żadna z moich starych płyt nie brzmi identycznie. Za każdym razem staram się coś zmienić. Nawet jeśli sam nie zwracam na to uwagi, ludzie dokoła mówią, że natychmiastowo rozpoznają kiedy gram na gitarze, rozpoznają mój styl. Nie jestem bardzo technicznym muzykiem, a przez lata sposób w jaki frazuję ewoluował. Podobnie tak samo rozpoznawalny jest mój black metalowy głos. Są to dwa elementy, przez które wyrażam się w sposób najbardziej spontaniczny. Nawet jeśli zmienia się podejście do poszczególnych krążków, pojawiają się syntezatory albo orkiestracje, to black metalowy wokal i gra na gitarze wychodzą ze mnie naturalnie. I na zawsze pozostaną częścią tego, co robię. I podejrzewam, iż może to one czynią moje brzmienie rozpoznawalnym. A reszta jest kwestią smaku.

Zaliczysz się do osób, które kończą płytę i już do niej nie wracają?

Och, wracam cały czas wte i wewte. Nowy krążek powstał na przestrzeni 2,5-3 lat, to projekt pandemiczny. Zazwyczaj lubię trzymać się jednej rzeczy przez cały czas tworzenia. W tym przypadku zacząłem projekt i doszedłem do punktu, w którym na horyzoncie pojawiły się trasy koncertowe. Po pandemii zaczęły dziać się kolejne rzeczy, do których musiałem wrócić, później następny etap trasy, a po niej dokończyłem sesję nagraniową w Fascination Street Studio z Jensem Borgenem, co wziąłem za naturalną przerwę od projektu macierzystego. Nawet jeśli byłem zdegustowany wspomnianymi rozpraszaczami, biorąc pod uwagę dualną specyfikę tej sesji, z podziałem na wersję metalową i orkiestrową, czyniąc z niej coś bardziej złożonego, niż cokolwiek wcześniej, koniec końców uważam, iż wspomniane przerwy pomogły nabrać mi obiektywnej perspektywy przed powrotem do kolejnych etapów pracy.

Oglądałem ostatnio wywiad z Aaronem Turnerem z Isis i Sumac. Zapytany czy obecnie jest bardziej pewny, iż oprawa graficzna, nad którą pracuje jest ukończona, odpowiedział, że z wiekiem przychodzi mu to coraz trudniej. A w twoim przypadku? Czy posiadane doświadczenie oraz świadomość jest raczej błogosławieństwem, czy też przekleństwem?

To i to. Muzykę kocham bardzo, nie robiłem w życiu nic innego oprócz grania. Miałem to szczęście, iż w przemysł muzyczny zaangażowałem się wcześnie, granie jest także moim zawodem, choć ciężko postrzegać mi to w tych kategoriach, w konsekwencji nim się stał. Zawsze jest niełatwo. Każdy album powstaje ze szkiców, wszyscy tworzący w pewnym momencie tracą wiarę we własne możliwości. A z wiekiem stajemy się bardziej świadomi własnej niewiedzy. Prawdopodobnie bardziej pewny byłem mając lat dwadzieścia, niż mając ich czterdzieści osiem. (śmiech)

photo: Andy Ford

Porozmawiajmy o płytach przełomowych. Wymieniłbym ich trzy, każda z własną, mocną tożsamością oraz elementem nieoczywistości zarówno w obrębie utworów, jak i poza nimi. Żadna nie jest odpowiedzią na poprzednią, lecz opowiadają historię w opowieści lub elementach składowych. Das Seelenbrechen jest tego przykładem, ale wskażę również na mój ulubiony After za użycie saksofonów i bezprogowego basu, co zaowocowało odświeżeniem formuły oraz na Amr, kiedy to twoja muzyka stała się chwytliwsza, miejscami delikatniejsza, a niekiedy podążyła w kompletnie niemetalowych kierunkach.

W zamyśle każdy z albumów miał mieć własny klimat, który je połączy, jest to coś, czego z czasem stawałem się bardziej świadomy. Patrząc wstecz każda z płyt, poczynając od najwcześniejszych dokonań Emperor, była konceptualna. Tak jak to określiłeś, utwory są ze sobą połączone. Podobne zjawisko można zaobserwować na krążkach Kinga Diamonda, Iron Maiden, czy Judas Priest. Wielokrotnie opowiadam o tych albumach, zaliczam je do najbardziej kompleksowych oraz spójnych. Jeśli weźmiesz Powerslave Iron Maiden, spojrzysz na okładkę, posłuchasz utworu tytułowego oraz pozostałych, składają się one w sensowną całość. Mój ulubiony Seventh Son Of A Seventh Son rzecz jasna jest konceptem, wzorcem idealnej płyty. Sposób, w jaki składam kompozycje na swoich wydawnictwach jest wzorowany na sposobie prowadzenia narracji, tempie poszczególnych kawałków, epickiego utworu zamykającego wspomnianego Seventh Son… Preferuję krążki, których słucha się od początku do końca, a nie zbioru przypadkowych piosenek, które zespół akurat w danym czasie skomponował. Nie musi stać za tym konkretna historia, ale chodzi o odczucie, iż wszystko znajduje się na swoim miejscu. Każdy mój solowy album jest niczym książka, w której zawsze zapisuję, jaki chcę, aby on był, zanim jeszcze powstanie na niego pierwszy dźwięk, może to być instrument, jakiego chcę użyć, brzmienie, jakie uczucia chcę zawrzeć. Wspomniałeś Amr, który to przydarzył się w ciemnej przestrzeni pozbawionej ścian. Nie jest istotne, czy tak odbiorą go słuchacze, ale definiuje on stan, który towarzyszył powstawaniu tej muzyki. Poprzedzający Arktis. całościowo był umiejscowiony w arktycznym otoczeniu: teksty, dźwięki, jakich użyłem powstawały w tym kontekście. Wymieniłeś Das Seelenbrechen, zdecydowanie było to dla mnie coś niecodziennego, improwizowane piosenki miały charakter edukacyjny dla mojej kariery solowej. Dwa pierwsze albumu budowały wzajemne powiązanie, a After było tego zwieńczeniem. Wypracowaniem nowej formuły dla siebie samego. Całkowicie się z tym zgadzam. Następnie podążyłem tym kierunkiem, czego efektem był Eremita. I odbiłem już w kompletnie nową stronę co poskutkowało Das Seelenbrechen, a w kontraście do niego Arktis., który uważam za kamień milowy, gdyż oddałem się heavy metalowi, dźwiękom bardziej chwytliwym i tradycyjnym, a Amr jest kontynuacją Arktis., w takim sensie, jak Eremita był rozwinięciem After. Po Amr wydałem dwie ekscentryczne ep’ki: bardzo odlskulową Telemark oraz jej pararelę Pharos, na której nie wiedziałem jak zrobić to co robiłem. (śmiech) W mojej głowie żadna z płyt nie była w pełni zaplanowana, na każdej odkrywałem nowe rejony w świecie kreacji.

A w którym momencie pojawił się pomysł stworzenia krążka filmowego? Kiedy słucham Hiber, otwierającego Das Seelenbrechen odnajduję tam podobny sposób myślenia.

Tak podejrzewam. Das Seelenbrechen był płytą, na której zechciałem eksplorować innego rodzaju harmonie, tonacje i ekspresję. Od zawsze fascynowałem się ścieżkami dźwiękowymi, to były wrota do muzyki orkiestrowej. Dorastając i wchodząc w świat black metalu, ile tylko się dało słuchałem muzyki do horrorów: Jerry’ego Goldsmitha. Johna Williamsa, Bernarda Herrmanna. Oczywiście jestem samoukiem, nie mam wykształcenia muzycznego, ale słyszałem, jak używają tych samych akordów co Iron Maiden. (śmiech) Nie znając tych wzorców próbowałem na przełomie lat połączyć je ze sobą, więc nie tylko przy okazji nowej płyty miałem okazję postudiować skalę oktatoniczną, akordy równoległe, współgranie różnych sentencji odgrywanych na różnych klawiszach, technikalii tworzących złowieszcze momenty w soundtrackach. W końcu dotarłem do miejsca, w którym nareszcie to zrozumiałem.

Czy Ihsahn to album do zrozumienia, czy też słuchania i delektowania się?

Uważam, że wszystkie moje płyty są do słuchania oraz delektowania się, ponieważ stoi za nimi fabuła. Zazwyczaj moje teksty są obudowane w określoną historią, zresztą podobnie do muzyki. W tym przypadku mowa o symultanicznej ścieżce dźwiękowej. Zatem stoi za nią fabuła, a w wersji orkiestrowej równoległa historia, rozwijająca się w podobnym tempie, nawet jeśli rozgrywa się w zupełnie innym miejscu. Kiedy puszczałem ukończoną wersję kolegom i rodzinie, nie znając stojącego za nią konceptu, mając jedynie muzykę twierdzili, iż czują się jakby oglądali film. Odniosłem tym sukces, gdyż nie jest istotne, czy ludzie zrozumieją moją historię, ważne aby wyobrazili sobie swoją, z własną dynamiką oraz zakończeniem. A jeśli ją zrozumieją, to już perfekcja. Również jestem fanem, mam odczucia względem piosenek i płyt, które bywają zakłócane, kiedy artysta skrupulatnie określa, o czym opowiadają. Stąd bardziej zawsze interesowało mnie, co ja czuję w związku z tym. Chcę utrzymać ten dystans w swojej muzyce. Kreuję coś z elementów istotnych i szczerych, a słuchacze mają swoje odczucia. W tym tkwi piękno muzyki oraz komunikowania się poprzez dźwięk. Muzyka oraz sztuka przywołują rzeczy uniwersalne dla ludzi, którymi nie musimy się zamartwiać, ale w ten sposób je artykułujemy, rozpoznajemy, wyrażając swoje obawy. Wszyscy doświadczamy miłości, tragedii, utraty, strachu albo złości. Obecnie żyjąc w czasach Tik Toka, kiedy poziom utrzymania koncentracji przez młodzież jest bardzo krótki, a tym bardziej utrzymania ich przy głośnikach przy okazji wydawnictwa dwupłytowego, mam nadzieję, nawet biorąc pod uwagę eksperymentalne tekstury harmoniczne, iż wciąż jest ono akceptowalne oraz na swój sposób chwytliwe. Użyję tu analogii do olbrzymiej, wspaniałej budowli, jaką chciałem skonstruować, dla niektórych ta potężna zewnętrzna forma może być zajebista, ale na tych, którzy zdecydują się wejść do środka przygotowałem detale i ornamenty. Zatem mam nadzieję, iż oprócz fanów wersji metalowej znajdą się odważni, którzy zechcą wejść w teksty, porównać historie z obu wersji i liczę, iż jest to album, który zyskuje z każdym przesłuchaniem oraz zyskuje na wartości wraz odkrywaniem kolejnych warstw.

Zgadzam się z tobą w pełni i przyznam, iż moje doświadczenie obcowania z dwiema wersjami zakończyło się przekonaniem, iż właśnie słuchałem ścieżki do filmu o Jamesie Bondzie.

Wspaniale! Marzy się mi stworzenie takiego soundtracku. I gdyby nie tyczyło się to filmu o Jamesie Bondzie, na pewno takowy miałbym już na koncie. (śmiech) Filmy oglądam przeważnie raz, w najlepszym wypadku dwa razy, ale ścieżek do nich mogę słuchać bez ustanku.

Chociaż trudno było mi stwierdzić jednoznacznie, czy to rzecz napędzana przez gitary, czy partie orkiestrowe.

Żadne z nich nie było siłą napędową. Spotykałem się z pytaniem, co powstało najpierw, czy wersja metalowa, a może orkiestrowa. A prawda jest taka, iż obydwie powstawały w tym samym czasie. Kiedy już uświadomiłem sobie, że będzie to podwójne wydawnictwo, musiałem stworzyć na nie muzykę, która mogłaby być orkiestrowa, ale i metalowa. Zanim cokolwiek napisałem, moim zamysłem był ekstremalny metalowy album, który przyjmie postać oldskulowej ścieżki dźwiękowej. I będę chciał ją wesprzeć orkiestrą symfoniczną, która będzie mogła zaistnieć również niezależnie. Czego wielokrotnie później żałowałem. (śmiech) Mimo, iż orkiestra sama w sobie jest wymagająca, zaś aranżacje wspierające wersję metalową były prostsze, gdyż nie tak skupione na detalach, trudnością było pisanie ich równolegle. Zacząłem od rozpisania partytur fortepianowych, następnie dokładając kolejne ścieżki melodie, kontr-melodie i posiadając pięć-sześć takich śladów budowałem dynamikę, co przypominało szkicowanie pędzlem, a później nakładanie kolorów.

W odniesieniu do wersji metalowej odkryłem, iż każdy z instrumentów, raz z wokalem, są zależne od siebie. Będąc oddzielonymi od siebie, oddychają wzajemnie jako całość.

Mam taką nadzieję. W tym tkwi piękno nie polegania na faktycznym brzmieniu instrumentów w fazie produkcji. Weźmy The Beatles, nie mówię o sposobie wykonania piosenek na płytach, ale jeśli wszystko zgadza się grając je na akustykach i z harmoniami wokalnymi, z miejsca stają się lepsze. Nie posiadając na nie pomysłu od samego początku, nieważne co tam się dołoży, nie wyjdzie z tego dobry numer. I tu podejście jest podobne. Jeśli zarysy wszystkich partii instrumentalnych złożysz do kupy, a one nie współgrają, nie da się z tego nic wycisnąć. Odkryłem, iż jeśli coś współbrzmi odpowiednio z dźwiękami fortepianu i jestem tym podekscytowany, wyjdzie to tylko na lepsze instrumentarium wypełniającemu, tonowi gitary, partii wokalnej oraz melodii. Nagle okazuje się, iż mając dwie gitary, jedna z nim nie musi grać tych samych dźwięków co druga, można uzyskać lepszy efekt aranżacyjny przez ich rozdzielenie. Jak to mawiają: dobry miks zaczyna się od dobrej aranżacji. Podobnie z obrazem, nie można mieć wszystkiego pośrodku, trzeba mieć czym wypełnić pozostałą przestrzeń.

Dlatego też oddałeś obydwie wersje do zmiksowania przez dwie różne osoby?

Z Jensem i jego ekipą z Fascination Street Studio pracuję od After. Jens i jego współpracownicy zawsze wykazywali się super profesjonalizmem, a także zrozumieniem moich potrzeb. Oddając produkcję w jego ręce za każdym razem czynił ją olśniewającą. W tym przypadku możesz sobie wyobrazić rozmiar sesji. Ciężko było poskładać pojedyncze ślady w całość. A on wykonał cudowną robotę. Jestem mega zadowolony z wersji metalowej. Jens specjalizuje się w uzyskiwaniu takiego właśnie brzmienia. Następnie starałem się znaleźć osobą specjalizują się w miksowaniu soundtracków. I tak trafiłem na Joela Dollie, bardzo utalentowaną osobę, pracującą wyłącznie z muzyką do filmów, seriali albo gier, znającego się na miksowaniu muzyki z sampli. Za bazę audio posłużyła Spitfire BBC Orchestra. Przez przypadek wyszło, iż Joel miksował wersje demo dla biblioteki Spitfire, zaznajomiony był z ustawieniem mikrofonów oraz jej zasobami. Najpierw przygotowałem mu znaczniki – 56 gigabajtów danych, a następnie zdecydowaliśmy aby wspólnie przygotować je od nowa. Oprogramowanie to umożliwia współsłuchanie i dzielenie się plikami audio w wysokiej rozdzielczości przez internet. Będąc we Francji mógł w czasie rzeczywistym odsłuchiwać przygotowanych przeze mnie plików i na bieżąco korygowaliśmy ustawienia mikrofonów na każdej ze ścieżek z osobna, zanim jeszcze wygenerowałem mu nowe znaczniki i wysłałem do zmiksowania. Wykonał nieziemską robotę, wyciągnął z tego cały realizm.

Od cholery roboty, ale dzięki temu jest to naprawdę wspaniale brzmiące wydawnictwo.

Dziękuję. Na pewno najbardziej wymagająca rzecz, jaka ode mnie wyszła. Mam przywilej zajmowania się tym od ponad trzydziestu lat, a tyle się nauczyłem tworząc ten album, o orkiestracjach, harmoniach, aranżowaniu. Te trzy lata były jak ponowna edukacja. (śmiech) Stałem za wieloma płytami, zbliżam się do pięćdziesiątki i wciąż ekscytuje mnie uczenie się nowych rzeczy oraz kreowanie nieodkrytych dźwięków. Szczerze przyznam, iż z jeszcze większym ogniem i entuzjazmem wyczekuję kolejnego krążka. (śmiech)

I mogę to sobie wyobrazić, ponieważ czuję, że dzięki temu wydawnictwu określiłeś się na nowo. Nie tyle otworzenie kolejnych drzwi, ale całych bram do następnego wymiaru.

Właśnie w ten sposób się czuję. Nie rozmawiam często w wywiadach, jak ciężka i złożona była to praca, ale nie jest istotne, czy było łatwo, albo trudno, jeśli ludzie nie poczują z tym więzi. Tworząc muzykę nigdy nie sugeruję się myślą, jak zostanie ona odebrana, to poza moją kontrolą. Jedyne co mogę uczynić, to postawić samego siebie w pozycji, w której jestem inspirowany, podekscytowany oraz entuzjastycznie nastawiony do samego aktu twórczego, ponieważ jeśli nie będę czerpał z tego radości, jak mogę oczekiwać od słuchaczy, żeby czerpali ją ze słuchania.

photo: Andy Ford

Zatem są dwie wersje audio, ale jest również trzeci element, mianowicie teledyski. Za każdym stoi historia. Nie miałem sposobności zapoznania się z tekstami, ale uważnie oglądałem obrazki, a fabuła, jaką uknułem wewnątrz własnej głowy przedstawia się następująca: jako narrator pojawiasz się w nich od czasu do czasu. Oba klipy bazują na historii mężczyzny, z problemami, kompulsjami, przygwożdżonego własnymi demonami, zagubionego w otaczającej rzeczywistości, która jest dla niego znajoma, ale i obca. A oprócz tego istnieją orkiestrowe wersje klipów, które pokazują, co dzieje się w umyśle głównego bohatera, urojona wersja tego, co odbywa się poza nim, jakieś skrawki kształtów, obrazów i historii.

To co powiedziałeś jest bardzo istotne, a w części dotknąłeś wręcz sedna, jest to wytwór twojej wyobraźni, a nie mojej, ale w tym tkwi całe piękno. Przyjemność po mojej stronie polega na tym, iż połączyłeś ze sobą kropki na swój własny sposób, poczułeś to i taki miałem zamysł. Nie przedstawienie konkretnej historii, jest zbyt abstrakcyjna, teksty pozwalają mieć wgląd w fabułę, podobnie jak teledyski, lecz nie w tym rzecz. Dopóki zrozumiesz, iż jest określona historia, w centrum wydarzeń pojawia się twoja wyobraźnia. Wspomniałeś o tej drugiej, animowanej wizji, która w stu procentach łączy się z perypetiami głównego bohatera. Jednocześnie są ze sobą zespolone, ale i oddzielone, podobnie do albumów. (śmiech)

Wspólnym mianownikiem dla obydwu obrazków orkiestrowych jest motyw jelenia i łowcy. Polowanie na zwierzę. Łowczym jest bohater. A łoś? Niewidzialnym wrogiem? Rzeczywistość, w której próbuje się odnaleźć?

Zależy, kto jest łowcą, a kto łowionym oraz na co polujesz. Nietzsche powiedział: Nie spoglądaj w głębinę, bo zwróci na ciebie uwagę. (śmiech) Zachęcam do zapoznania się z oprawą graficzną, wykorzystane symbole są bardzo klasyczne. Łoś ma symboliczne znaczenie w kulturze. Poroże odzwierciedla rozwój umysłu, przemianę. W lirykach ukryty jest Dionizos, Apollo, Prometeusz, typowo metalowe postaci. Orkiestra również jest klasycznie pojmowaną, a ukryta historia jest dość standardowa, użyte archetypy pochodzą ze starożytnej Grecji. Klasyczne elementy poskładane w angażującą całość.

Kolejną częścią wspólną dla twoich teledysków i wizualizacji, szczególnie tych nowszych jest motyw natury, krajobrazów, zwierząt, sił natury, ze wskazaniem na wodę. To zamierzone?

Zdecydowanie. Współpracują ze sobą, ukazują dualizm stojący za wszystkim. Miasto – las, bezpieczeństwo – niepewność, sny – rzeczywistość. Album oparłem na dualizmie. Nie jest czarno-biały. Na przykładzie trzech wideoklipów widać, że protagonista jest bezpieczny w otoczeniu, jakie zna, ale szuka czegoś więcej, o czym rozmawialiśmy. Bierze poprawkę, iż jest coś więcej, ale nie wie, co to dokładnie jest. Z jednej strony wyróżnienie, z drugiej niebezpieczeństwo. Poszukiwanie balansu. (śmiech) Uniwersalne wątki, każdy może postawić się w tej samej pozycji.

Jak czujesz się jako główny bohater swoich teledysków? Nie jesteś w nich po prostu gościem z gitarą. Czy to doświadczenie było pomocne podczas pisania scenariusza na album?

Przyczyna, dla której nie występuję zbyt często jest dwojaka. Po pierwsze, chce tego reżyser. (śmiech) Z upływem lat chcę też coraz bardziej odseparowywać swoją osobę od wydawnictw. Może to dziecinne porównanie, ale oglądając Gwiezdne Wojny nie chcesz oglądać George’a Lucasa kręcącego się w tle. Media społecznościowe obecnie skupiają się na prywatności i co ona skrywa, a nie ma w tym nic podniecającego. Ogląda się jedynie spektakl większy od życia. A po drugie, nienawidzę oglądać siebie na ekranie, to jak ze słuchaniem nagrania ze swoim głosem. (śmiech)

Komponując koncentrujesz się głównie na riffach, czy od początku masz jasną wizję efektu końcowego?

To bardzo trudne. Często wychodzę od braku pomysłu, ale na szczęście nagle pojawia się kompletna wizja całości. Następnie muszę przenieść te abstrakcyjne pomysły na papier, przekuć je w riffy, melodie, warstwy, odcisnąć na nich swoje piętno oraz potraktować jako pojedynczy pasujący tudzież niepasujący puzzel. Niespecjalnie przykładam uwagę, czy powinna to być akurat partia gitarowa, chodzi o integralność warstwy muzycznej. Instrumenty służą do kolorowania tego szkicu.

Oglądając nowe teledyski, youtube zarekomendował jedno wideo z intrygującym pytaniem, którego jesteś odpowiednim adresatem: dlaczego produkcja jest ważniejsza od riffu?

Riff jest ważniejszy. Z dobrej produkcji nie powstanie zła piosenka. Jeśli posłuchasz Led Zeppelin lub Black Sabbath i przeniesiesz je na dzisiejsze standardy produkcji, nie są rzecz jasna tak ciężkie, mocarne, czy gęste jak to, co słyszymy obecnie, ale niezaprzeczalnie da się wyczuć jaka moc w nich drzemie. (śmiech)

Wziąłeś udział w nagrywaniu Rashomon Ibaraki. Czy zgodzisz się, iż Matt Heafy miał tam podobne do twojego podejście do pisania i aranżowania?

Pewnie dlatego, że produkowałem. (śmiech) Przyszedł do mnie z propozycją współpracy. To są jego pomysły, w których zastosowałem moje rozwiązania. Część utworów współtworzyłem, większość aranżowałem, zrobiłem orkiestracje, to zapewne dlatego.

Czy pod względem muzycznym o czymś marzysz?

Zawsze patrzę do przodu, chciałbym nagrać kolejną płytę, pograć koncerty, zagrać ten materiał na żywo. Wyczekuję również sposobności do popracowania przy filmie i stworzenia do niego ścieżki dźwiękowej. Doskonałe doświadczenie zebrałem produkując dla Matta. Poremiksowałem inne zespoły, dzięki czemu mogłem skorzystać ze swojego doświadczenia oraz metod pracy i dostosować je do wizji innych osób.

Miałeś okazję posłuchać ambientowych pejzaży Tryma?

Tak, przesłał wczesne miksy, żebym dał znać, co o nich sądzę. Wspaniałe rzeczy, dzięki nim ma ciągle jest zajęty.

Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla ciebie oznacza?

Podążanie za dźwiękiem jest podążanie za intuicją. Było tak od samego początku doprowadzając do frustracji członków zespołu. Graliśmy riff, a ja zamykałem oczy i słyszałem w głowie drugie melodie oraz partie orkiestrowe. Jedna rzecz inspirowała kolejne. Jak okruchy chleba, zbierałem je, a one nadawały kierunek.

Powyższa rozmowa w formie drukowanej ukaże się w #45 Musick Magazine.

Posłuchaj: https://ihsahnalbum.bandcamp.com

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *