Dwie godziny i pięćdziesiąt lat
Twórczości Julie Carpenter pod szyldem Less Bells pozwoliłem się objąć bezwarunkowo, wynikiem czego od ostatnich dwóch tygodni naprzemiennie towarzyszyła mi w domu zawartość obydwu jej albumów, niekiedy przytłaczająco smutnych, wrażliwych, delikatnych. Piękna muzyka na trudne czasy. Nie mogłem przepuścić okazji do rozmowy z osobą stojącą za Solifuge i Mourning Jewelry.
Zauważyłem, że najlepiej słucha się mi twoich płyt leżąc na podłodze. A jaka jest twoja ulubiona pozycja do słuchania muzyki?
Zależy co to jest. Rzeczywiście są płyty, których również najlepiej słucha się mi w pozycji leżącej i jestem wdzięczna, że tak odbierasz te nagrania, ponieważ ta pozycja jest zarezerwowana dla najważniejszych w moim życiu albumów. Całą masę muzyki słucham jednocześnie zajmując się czymś innym. Lubię gotować, robić coś przy użyciu rąk, słucham więc muzyki będąc czymś zajętą, krojąc warzywa, majsterkując w domu, w zależności co to za dźwięki.
A jaka muzyka wymaga u ciebie zwiększonej dozy koncentracji?
To teksty przykuwają moją uwagę, bardziej nawet od muzyki. Wyjątkiem jest atonalna i złożona muzyka instrumentalna, mająca źródło w tradycyjnych zachodnich skalach. Słucham ostatnio dużo muzyki tajskiej i kambodżańskiej, opartej na zupełnie innych skalach, historii i rytmach, dzięki czemu stanowi pewnego rodzaju wyzwanie. Dorastając słuchałam muzyki klasycznej, na niej oparte były moje wprawki przez co została zakodowana w moim DNA, kocham wydostawać się z tej sfery.
Czy skrzypce były pierwszym instrumentem, na którym zaczęłaś grać?
O tak, zaczęłam grać na skrzypcach w wieku lat sześciu. Następnie doszły kolejne instrumenty smyczkowe, będąc nastolatką rozpoczęłam również naukę gry na gitarze, a na końcu pojawiły się instrumenty elektroniczne. Syntezatory modularne pokazał mi mąż, momentalnie się w nich zakochałam, porzucając klawisze i smyczki. Poczucie dostępności każdego spektrum i dźwięku, możliwość manipulowania nim w matematyczny wręcz sposób oznaczała całkowitą wolność. Wciąż kocham grać na fizycznych instrumentach i sprawia mi satysfakcję, lecz to syntezatory otworzyły moje oczy na możliwości tworzenia muzyki.
Kiedy oglądałem sesje online, jakie ostatnio zarejestrowałaś z Dainem zrozumiałem, że jest to coś na kształt dialogu między wami, a tym co słyszycie.
Tak, zdecydowanie. Zgadzam się.
Dain zresztą wydaje się być twoim naturalnym współpracownikiem, powiedz jak się poznaliście i co was połączyło?
Poznaliśmy się bodaj w 2002 roku, a połączyła nas muzyka. Natychmiast zaczęliśmy ze sobą grać, nasza pierwsza randka to było jammowanie, on na gitarze, ja na skrzypcach, w moim dawnym domu w Los Angeles, który był takim hippisowkim miejscem, z siedmioma lokatorami. On właśnie wrócił z Australii, spotkaliśmy się, zakochaliśmy w sobie i od tamtego czasu wspólnie robimy muzykę w różnej formie.
Podoba się mi sposób, w jaki zostałaś artystycznie określona, jednocześnie jako muzyk i artysta dźwiękowy, co wcale nie jest takie oczywiste. Wiesz, muzyk to muzyk, gra i komponuje, natomiast artysta dźwiękowy eksperymentuje, doświadcza nowych rzeczy, to o wiele bardziej otwarta forma.
Całkowicie się zgadzam. Zaliczam się do grona artystów hybrydowych, choć w mojej muzycznej karierze byłam też wynajmowana jako muzyk odgrywający jedynie nuty, które otrzymał i dodawał swoją ekspresję do rzeczy stworzonych przez kogoś innego. Tak jak rolą kompozytora jest kreowanie pewnej wizji, co przypomina rzeźbiarstwo, tak samo są osoby spełniające się jedynie w charakterze muzyków. Przeczytałam niedawno, że te wszystkie piękne romańskie rzeźby zostały jedynie zaprojektowane przez rzeźbiarzy, a wykłuwane w marmurze przez innych, a nie przez nich samych. Do tego porównałabym rolę kompozytora. A że posiadam wiedzę instrumentalną, nie muszę wynajmować nikogo, jestem w stanie zagrać na nich sama. Jako twórca hybrydowy jestem specyficznym zwierzęciem, które potrafi zaadaptować się do dwóch różnych światów: kompozytorskiego i wykonawczego.
Solifuge wydaje się być płytą, na której starasz się konfrontować z poczuciem straty.
Mógłbyś to zresztą odnieść do obydwu płyt. Przez całe życie zmierzamy się z utratą rzeczy, taka jest kolej. Tracimy osoby, miejsca, jako rodzaj ludzki tracimy obecnie jeszcze więcej, jako ludzie globalni tracimy gatunki, środowisko, jest cała masa strat, ale coś na ich miejsce powstaje i pozwala na ponowną eksplorację. Solifuge powstał krótko po naszej przeprowadzce na pustynię, do Joshua Tree, które choć leży dwie godziny drogi od Los Angeles, to jednak… są to dwie godziny, ale i pięćdziesiąt lat, jest zupełnie inne poczucie czasu, z dala od przyjaciół i społeczności muzycznej, z którą się zżyłam. I nagle trafiłam jakby do próżni, szukając odpowiedzi na pytania, o to kim jestem i czego tu szukam. Musiałam coś z tym zrobić, więc zaczęłam robić nowe rzeczy i z nimi się zmierzać.
W jaki sposób postrzegasz istotę straty? Dla jednych oznacza to koniec wszystkiego i wieczną żałobę, dla innych jest to jedynie rozdział wiecznej podróży, w której duchowość przybiera inną formę, a później jeszcze inną i inną.
Na pewno nie nazwałbyś mnie osobą uduchowioną. Nie jestem religijna, nie wierzę, że po śmierci coś jest w stanie przetrwać, jednocześnie odnalazłem wiele piękna w nauce i uwierzyłam, że wszechświat jest wielką, piękną, ożywczą rzeczą, która dała nam tę rzadką sposobność, na tyle, na ile to możliwe, aby móc spojrzeć na siebie wstecz. Pomimo rzeczy, które tracimy nieustannie towarzyszy nam ta niesamowita i unikalna możliwość. Prawdopodobnie na jakiejś innej planecie żyją kosmici również potrafiący tworzyć muzykę, co także uważam za coś pięknego. Tymczasowość wszystkiego czyni to bezcennym.
Każdemu przesłuchaniu Solifuge i Mourning Jewelry towarzyszyły notatki, dzięki którym odczytywałem jak przebudowywałem swoje wyobrażenia o nich. A jak to się zmieniało u ciebie?
Hmmm… Stałam się bardziej śmiała, bardziej ambitna. Czuję, że Solifuge był bardzo osobistym albumem, coś jak wszechświat, który dotarł do swoich granic, była to płyta o siedzeniu w pokoju i wyglądaniu przez okno. Mourning Jewelry jest bardziej epickie, ujmując kosmologicznie jest niczym alternatywna rzeczywistość. (śmiech) Jest o wiele większe i jeśli chciałam coś wypróbować, robiłam to, pozwalałam sobie na większą losowość w kompozycjach, czego nie robiłam nigdy wcześniej. Zazwyczaj bardzo kontrolowałem swoje utwory, aby zaznaczone było w nich to klasyczne podejście, a Mourning Jewelry jest bardziej płynne, pozwoliłam pewnym elementom, by przy użyciu nowoczesnych technologii odpływały w różnych kierunkach, po czym do nich wracałam i dawałam informację zwrotną, tak jak wspomniałeś o dialogu, to było coś w rodzaju reagowania na pojawiającą się losowość.
Powiedziałbym, że o ile Solifuge był linearnie zbalansowany, tak Mourning Jewelry jest niczym rozkwitający kwiat, nic nie tracący jednak ze swojej wrażliwości.
Dobre podejście, to prawda.
Zauroczyła mnie jeszcze jedna rzecz na obydwu wydawnictwach – szum. Piękny, naturalny szum, stojący w kontrze do wszelakich wypolerowanych nagrań.
Wydaje się, że pochodzi on z mikrofonów z lat 40., których użyliśmy do nagrań wszystkich akustycznych instrumentów. Musieliśmy uważać, by szum nie górował nad całością. (śmiech) Również się mi podoba, super, że zwróciłeś na to uwagę.
Co najbardziej zaciekawiło ciebie po przeprowadzce do Joshua Tree?
Przez piętnaście lat życia w Los Angeles nie doświadczyłam zmian pór roku. (śmiech) Jedyne, co występuje w LA, to pora wilgotna, nic ponad to. A tutaj zwykłam zauważać gwiazdy o różnych porach roku, dostrzegać jakie zwierzęta i owady pojawiają się w określonym czasie, doświadczać zmian cyklu w naturze, tych wielkich oraz dramatycznych pustynnych monsunów, które są zwariowane. Pada śnieg. Wiesz, jesteśmy dwie godziny drogi od Los Angeles, a tu pada śnieg, to cudowne, wspaniałe miejsce, tak niewielka zmiana odległości powoduje tak duże zmiany klimatu.
A było coś, co ciebie zaskoczyło, a czego nie byłaś świadoma?
Tak, właśnie te zmiany pór roku zaskoczyły mnie najbardziej. Przyjeżdżaliśmy tu od wielu lat i mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać, że będzie sucho, pustynnie, zimniej, choć nie tak bardzo, a to co zastaliśmy jest zdumiewające. Wiosną dywany polnych kwiatów, latem wszystko się żarzy i przybiera brązową barwę, w tym i poprzednich latach doświadczyliśmy dzikiego ognia. Życie tutaj nosi znamiona niebezpieczeństwa, nie jest to najbezpieczniejsze miejsce na świecie do mieszkania, właśnie ze względu na naturę, lecz nie zamieniłabym tego na nic.
Pospekulujmy przez moment, jak twoim zdaniem mogłyby zmienić się twoje utwory, gdyby powstały w LA, a nie na pustyni? Nie sądzisz, że miejski zgiełk pozbawiłby je intymności?
(śmiech) To co mówisz jest prawdą, jestem przekonana, że nie stworzylibyśmy tych płyt mieszkając w Los Angeles, z prostego powodu – helikoptery i hałas jaki generują. (śmiech) Jedyne co mogliśmy nagrać to dźwięk pokoju, nawet nie mieliśmy odpowiedniego miejsca, to Los Angeles, wszystko tutaj jest drogie. Mieliśmy studio w piwnicy w towarzystwie brudnej podłogi i pralki, nie była to sytuacja idealna. Nie wyobrażam nawet sobie, jak moglibyśmy tam cokolwiek nagrać. Mam nadzieję, że gdy uda się już opanować pandemię, będę mogła bezpiecznie podróżować, kocham to. Może nie w Los Angeles, ale w spokojniejszym miejscu chciałabym znowu znaleźć się pośród kreatywnych osób, czerpać z ich entuzjazmu, wizji, chodzić na koncerty, słuchać innych artystów, znowu zaczęłam za tym tęsknić, co jest dobrym przejawem.
Różni ludzie w różny sposób odbierają muzykę. Dla jednych niesie ze sobą aspekt duchowy, dla innych jest sposobem na relaks, dla jeszcze innych oznacza katharsis. A dla ciebie?
Jest to coś w rodzaju języka, zbliżonego do sztuk wizualnych, ścieżka dźwiękowa, narracja. Muzyka jest lingwistyczna, to mój sposób komunikowania się z ludźmi, medium dzięki któremu się z kimś łączę, nawet jeśli dana osoba nie załapie sposobu, w jaki chcę się z nią komunikować, to poczuje narrację jaka wypływa. Nie wiem, czy również podczas słuchania odnajdujesz różne emocje, które składają się w muzyce na rolę narracyjną.
Rzeczywiście, zgadzam się, jest coś takiego. A czy inaczej odbierasz muzykę, jako słuchacz i jako muzyk? Złapałem się na tym, że zwracam uwagę na technikalia, nie ma już tego czystego aspektu słuchania.
Tak, wydaje się, że taka jest cena, jaką płacimy będąc muzykami, nie doświadczamy już tej czystej przyjemności ze słuchania, jak osoby muzykami nie będące. Stąd też tak delektuję się muzyką wywodzącą się z innych kultur, nawet nie potrafiłabym jej zagrać, ponieważ nie znam instrumentów, na jakich ją zagrano, nie mogę jej przewidzieć. A jeśli nie mogę przewidzieć zmian, ani sposobu w jaki jest zagrana, jest to coś odświeżającego, ale to wszystko cena, jaką musimy zapłacić za ten nadzwyczajny talent, jaki nam podarowano.
Dlaczego zbierasz stare aparaty?
(śmiech) To jedna z tych rzeczy, które wszystko zmieniają. Pierwszy kupiłam w sklepie ze starociami, byłam wtedy na trasie po Europie z innym zespołem, gdy znalazłam ten mały japoński aparacik, pomyślałam: a co mi tam, spróbuję go rozgryźć, no i bardzo się mi to spodobało. Sztuka dźwiękowa i miksowanie dźwięku ma dużo wspólnego z fotografią analogową, pogłębiło tylko moje umiejętności i bardzo mnie kręci.
Jak duża jest twoja kolekcja?
Mam więcej, niż ich używam, 20-30 sztuk, regularnie używam może pięciu.
Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem, co to dla ciebie oznacza?
Kiedy komponuję oznacza to obieranie właściwego kierunku, gdy podążam przed siebie pojawia się nieograniczona ilość wyborów, spośród których wyławiam jedną rzecz. Kiedy mam naprawdę dobry dzień i połączę się z wszechświatem, mogę podążać właściwą ścieżką wyboru i znaleźć odpowiedni środek wyrazu.
Wspaniała odpowiedź, dziękuję za rozmowę.
Dziękuję również.
Posłuchaj: https://lessbells.bandcamp.com