BIG|BRAVE

Wszechświat wypełniony planetami

W połowie rozmowy z Robin Wattie zorientowałem się o całkowitym w niej zanurzeniu. Stan, jakiego nie doświadczyłem nigdy wcześniej, który w ogóle nie zbił z tropu, a wręcz przeciwnie, jego świadomość pozwoliła na jeszcze mocniejsze oddanie się tej sytuacji. Kiedy na koniec przyznałem się Robin do tego, w odpowiedzi usłyszałem, iż najchętniej teraz by mnie przytuliła. Porozmawialiśmy również o nowej płycie BIG|BRAVE nature morte, ale o tym już poniżej.

Jak przebiegają przygotowania do trasy?

Idą dobrze, w większości zajmuje się tym Mathieu, jest tour managerem, ma dużo pracy, ale jest szczęśliwy i idzie mu sprawnie.

Jako zespół gracie dużo prób?

Zwykliśmy grać ich sporo przed trasami, żeby mieć pewność, że mamy naprawdę dobrze ograny set. Łatwiej się wówczas wchodzi na scenę, robi próbę dźwięku, gra koncert i bawi podczas niego.

A pomiędzy salą prób a sceną, jak bardzo te utwory się zmieniają?

W większości niezbyt, jednak zmieniają się w sposobie prezentowania muzyki. Jedną rzeczą jest słuchanie naszych płyt, których przygotowaniu towarzyszy dużo prób i uważam, że mamy dobre pojęcie jak powinny zabrzmieć, ale dopasowanie amplifikacji do sali, jej wielkości, systemu nagłośnieniowego, ilości ludzi może zmienić detale jakości dźwięku, ale w dobry sposób. Staramy się uczynić go jeszcze potężniejszym na żywo.

Następne pytanie przyszło do mnie chwilę przed naszą rozmową, w trakcie oglądania klipu do Half Breed, a mianowicie jakiego rodzaju poświęceń zespół wymaga od was?

Oh… To naprawdę bardzo dobre pytanie. Zależy czego dotyczą owe poświęcenia. Od nas wymagają wzięcia odpowiedzialności za życie, płacenie czynszu i rachunków. Nie możemy pozwolić sobie na stabilną pracę z ubezpieczeniem zdrowotnym. Nikt nie chce, żeby jego pracownik odchodził, żeby zagrać długą trasę, a później sobie wracał. Wielu pracodawców nie rozumie, że trasa to nie wakacje, ale wszystko wymaga dużego nakładu sił, więc po powrocie niekoniecznie od razu jest energia, żeby wrócić do zwykłej codziennej pracy. Granie muzyki wymaga od nas poświęcenia na polu stabilności finansowej. Nie zarabiamy pieniędzy, wychodzimy na zero, ale też nie wpadamy w długi, co naprawdę jest super. Możliwość opłacenia rachunków to więcej, niż mogłabym prosić. Poświęcenia wymagają też sprawy osobiste. Rozmawiałam o tym z przyjaciółmi. Wyjazd na trasę przez większość roku, nagrywanie, powodują, iż przez palce ucieka mi ich życie, naprawdę spore wydarzenia, świętowanie awansów zawodowych, przyjęć urodzinowych, gdy np. kończysz czterdziestkę, ślubów, narodzin dzieci. Brakuje mi tego, podobnie jak życia rodzinnego, nie mogę być z nimi, kiedy tego potrzebują, tęsknię za dosłownie wszystkim. Na szczęście rozumieją to. Mówią: no tak, ale możesz przy tej okazji zwiedzać świat! Tak, na pewno. Nie chcę narzekać. Serio, jestem taką szczęściarą.

Opowiedz o swoim najwcześniejszym świadomym doświadczeniu muzycznym.

Zabawne, że o to pytasz. Dużo o tym myślałam, ponieważ czasami jesteśmy pytani, jakiej muzyki słuchaliśmy w dzieciństwie, o pierwszą piosenkę, jaką usłyszeliśmy. Moje najwcześniejsze wspomnienia, pomijając piosenki dla dzieci i kołysanki, w ujęciu profesjonalnych utworów znanych z radia, to będzie zabawne, sprowadzają się do adaptera mojej mamy, na którego talerz kładła płytę. Robiła to tylko w święta, ponieważ miała jedynie dwie lub trzy płyty z piosenkami świątecznymi. (śmiech) Bing Crosby, Frank Sinatra, stare swingujące big bandy. I nawet obecnie słuchając piosenek świątecznych, wracam właśnie do nich. Naprawdę piękne wspomnienia. Będąc dzieckiem zauważałam, iż ten przedmiot kładziesz tutaj, wciskasz to, coś zaczyna się poruszać, jest malutka igła i pojawia się dźwięk, piosenka, muzyka. Pamiętam dotyk tych płyt, sposób w jaki je oglądałam, rysunki reniferów na okładkach, takie w stylu lat 50. A później zaczęłam słuchać taśm mojej mamy. Nie miała ich wiele, pamiętam trzy. Na pierwszej śpiewała i grała na gitarze, tak naprawdę nie słuchałam jej dopóki nie stałam się starsza. Słuchałam za to tych dwóch następnych. Jedna to była Madonna True Blue, a druga soft rockowej kapeli Bread. Miałam osiem lat i wkładałam te taśmy do kieszeni magnetofonu. Madonnę pokochałam błyskawicznie, a Bread mnie zakłopotał, gdyż odnosiłam wrażenie, że ta muzyka podoba się mi, ale na okładce był mężczyzna z długimi włosami brzmiący niczym kobieta. Mówiłam do mamy, iż kompletnie tego nie rozumiem. I takie niefajne były przykłady moich wczesnych doświadczeń z muzyką. (śmiech) Z drugiej strony, w ten sposób zaczęłam aktywnie słuchać sama muzyki, mając siedem, osiem lat.

Czy uważasz, że w jakimś stopniu, tudzież do jakiegoś stopnia muzyka, której słuchałaś w dzieciństwie, usłyszenie śpiewającej mamy, Madonny, Binga Crosby’ego zainspirowała twój wybór bycia muzykiem i kompozytorem?

Jeszcze nie. Co prawda zawsze tego chciałam. Mama miała gitarę, kiedy byłam nastolatką nawet wzięłam ją do ręki próbując coś zagrać, ale byłam typową nastolatką skoncentrowaną na nastoletnich rzeczach, w ogóle nie koncentrowałam się na instrumencie. Chciałam śpiewać i sądziłam, że to potrafię, nikt jednak tego nie podzielał. (śmiech) A później, w szkole wyższej, wzięłam udział w przedstawieniu szkolnym i nie wiedząc czemu dostałam główną partię, pewnie sądzili, iż potrafię śpiewać. Pomyślałam wtedy, że to miłe, jednak i tak nie myślałam o muzyce, graniu, ani tym bardziej występowaniu. Po przekroczeniu dwudziestki słuchałam albumu Gilian Welch, który zwalił mnie z nóg, gdyż nie sądziłam, że jest ona artystką współczesną i wciąż żyje. W moim przekonaniu była to po prostu stara muzyka. Jej głos, jego prostota, a zarazem to jak był skomplikowany, sposób opowiadania historii doprowadził do momentu, w którym zaczęłam grać na gitarze. Zakupiłam starą akustyczną gitarę i próbowałam nauczyć się grać. Słyszałam tu i ówdzie, że ludzie zaczynają od cudzych piosenek, a ja naprawdę chciałam komponować własne utwory, właśnie ze względu na nią i ten album. Za wiele jednak z tego nie wychodziło, dopóki nie spotkałam Matta i staliśmy się współlokatorami. Co prawda wciąż nie myślałam aktywnie o graniu i śpiewaniu, a on grał w tylu zespołach aż w końcu padło pytanie, czy potrafię grać na gitarze. Odpowiedziałam, że tylko kilka akordów, na co odparł, iż tyle wystarczy. Od tamtego czasu zaczęliśmy ćwiczyć w salonie i nabrałam przekonania, że może to powinniśmy robić. Stałam się aktywna muzycznie, mogłam robić to dla zabawy, ale też na tyle poważnie, żeby kontynuować. Cała masa ludzi zaczęła grać o wiele, wiele wcześniej. Uczęszczałam do szkoły artystycznej, nie zaprzątałam sobie głowy muzyką. Jedynie chciałam śpiewać, choć nie wiedziałam jak i nawet się na tym nie skupiałam.

Większość ludzi zaczyna po prostu od wykonywania kowerów.

Podobnie było ze mną. Przerobiłam Gilian Welch, słuchałam też innych płyt z myślą o nauczeniu się też innych piosenek. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z posiadania podstawowej intuicji dopóki nie usłyszałam jednego z utworów Neila Younga i naczułam się go grać jedynie ze słuchu. Zapytałam siebie: oh, może coś w tym jest? Może potrafiłabym nauczyć się go grać i śpiewać jedynie przez słuchanie. Może mam choć minimalny słuch. To zdopingowało mnie, żeby kontynuować. Tym bardziej, że ani nie jestem wykształcona w kierunku muzyki, w odróżnieniu od wielu osób, które są, potrafią pisać muzykę i czytać nuty. Sądziłam, iż tylko w ten sposób można nauczyć się muzyki, poprzez teorię, odpowiednie techniki, a kiedy usłyszałam tamtą piosenkę dotarło do mnie, iż może niekoniecznie tak musi być. Grając wspólnie z Mattem na gitarach pokazywał on jakiś akord, a na pytanie, co to jest odpowiadał: nie wiem, jak dla mnie brzmi dobrze , zamierzam grać go dalej. A skoro tak, może też tak powinnam. (śmiech)

A pamiętasz pierwszą skomponowaną przez siebie piosenkę?

Tak i jestem zażenowana. Nie zagram jej już nigdy. Powstała na akustycznej gitarze, napisałam słowa. Nie pamiętam już jak się ją grało, żadnych akordów, jedynie fragmenty i jestem z tego dumna, była zawstydzająca. (śmiech)

photo: BIG|BRAVE

Czy twój rozwój jako muzyka i osoby przebiega linearnie do rozwoju zespołu, czy też zespół spowodował twój rozwój, który przerósł oczekiwania, jakie miałaś?

To dobre pytanie. Na początku rozwój zespołu przebiegał zdecydowanie linearnie do rozwoju nas, jako ludzi, miejsca w życiu oraz dojrzałości. Nie mam na myśli jedynie dojrzałości intelektualnej, ale też emocjonalną. A koniec końców, im poważniej podchodziliśmy do ciężkiej pracy, dając z siebie wszystko, tym bardziej zespół rozwijał się niezależnie od naszej dojrzałości. Uważam, iż ze względu na rozwój, zespół wskoczył na własną trajektorię, pomagając nam rozwijać się szybko.

Uważasz, że znalazłaś już swoje kompletne brzmienie gitary? Czy zbudowałaś fundament, a samo brzmienie jest w budowie od samego początku?

Osobiście uważam, że znajduje się w budowie. Acz wiele osob zwróciło uwagę, że teraz mamy już brzmienie, jako całość. BIG|BRAVE nabrało osobowości, jako zespół. Nieustannie eksperymentujemy, próbując różnych rozwiązań. Z uwzględnieniem nature morte, na Vital i A Gaze Among Them skupiliśmy się na tej jednej rzeczy, której się trzymaliśmy. Podczas gdy wcześniej zastanawialiśmy się, gdzie powinniśmy podążyć, czego spróbować. I na ostatnich trzech albumach w końcu udało się to uchwycić. Ze względu na sposób pracy, Mathieu i ja ciągle rzucamy sobie wyzwania i cały czas eksperymentujemy, poruszamy się po różnych obszarach. Uważam, że dała nam to też szkoła artystyczna oraz nasze umysły, sposób w jaki podchodzimy ogólnie do życia. Przypomina to próbowanie jedzenia. Chcemy spróbować wszystkiego. (śmiech) Oczywiście każdy z nas ma ulubione potrawy, jednak będąc w nowym miejscu, poznając nową osobę, kulturę, język, jedzenie, kolory, praktyki, życie, sztukę oraz religię w sposób naturalny chcemy je poznać i się w nie zagłębić. Stąd też sądzę, że znajduje się ono ciągle w budowie.

Robin, kiedy pytam muzyków, z którymi mam przyjemność rozmawiać o debiutanckie płyty, zdają się być lub są zakłopotani rozmową na ten temat, biorąc pod uwagę perspektywę i czas, w jakim się znajdują. A jak ty postrzegasz teraz Feral Verdue? Jak dla mnie, nie ma się czego wstydzić. Zdaje się to być wasza najbardziej pozytywna płyta, taka niewinna, jednak już dająca zaczyn tego, co później zaczęło się od Au De La.

Tak naprawdę nigdy nie wracamy do naszych poprzednich rzeczy. Kiedy nagrywamy album, jest na serio skończony. I praktycznie z marszu, po powrocie z trasy i krótkiej przerwie, zaczynamy tworzyć nową muzykę. Feral Verdue trzymam bardzo głęboko w sercu, ponieważ była to pierwsza płyta, jaką nagrałam z zespołem, który pokochałam i współtworzyłam. Są tam zabawne momenty, ale nawet nie pamiętam już jak tam brzmieliśmy. (śmiech) A nie, co ja mówię, pamiętam jakie było brzmienie. Nie jestem zawstydzona., ale cieszę się, iż poszliśmy do przodu. Spoglądać w tył lubię jedynie by delektować się dobrymi wspomnieniami, dlatego kocham ten album, byliśmy wtedy młodzi, daliśmy z siebie wszystko, co wówczas mogliśmy. I Feral Verdue jest tego znakiem.

W 2017 roku Mathieu powiedział: Lubię myśleć o zespole, jako o projekcie artystycznym albo występującej trupie, niż czasem jako o zespole w znaczeniu dosłownym. Czy nie sądzisz, że to właśnie klucz do zrozumienia was przez słuchaczy oraz zrozumienia siebie samych?

W 100%. Tak zaczęliśmy, od pisania piosenek i ich wykonywania w danej przestrzeni. To część naszej pierwotnej koncepcji. 4′33″ Johna Cage’a. Kiedy Mathieu pokazał mi to, moją reakcją było: wow, to jest szalone. I piękne, gdyż z hukiem wdarło się do mojej głowy w postawie mającej za cel tworzenie muzyki. Pisanie muzyki celem prezentowania jej na żywo. Wytwarzanie napięcia przez minimalną ilość instrumentów, jaką dysponujemy oraz równie nikłą wiedzę, jaką posiadałam i posiadam. (śmiech) Chciałabym też przekazać nowym słuchaczom, iż jeżeli macie sposobność oraz odwagę, najpierw przyjdźcie posłuchać nas na żywo, ponieważ lepiej załapiecie, co chcemy przekazać poprzez płyty. Jakkolwiek świetne one nie są, nie ma nic lepszego od muzyki granej na żywo. Jest w niej coś co możesz o wiele łatwiej wychwycić, niezależnie czy lubisz dany gatunek albo występujący zespół. Mając otwartą głowę i słuchając z uważnością o wiele prościej jest wychwycić, co robią, zobaczyć ludzi stojących za tą muzyką, poczuć dlaczego nadają swojej muzyce określony kierunek.

Od zawsze postrzegam BIG|BRAVE za grupę introwertyków, która występując zamienia się ekstrawertyczną grupę indywidualności.

WOW! Jak to pięknie ująłeś! Jasna cholera! Zgodzę się. (śmiech) Ze wskazaniem na siebie i Mathieu. Nasza perkusistka – Tasy, nie jest ani introwertyczką, ani ekstrawetyczką, pół na pół. Choć uwielbia się socjalizować. Jestem wciąż nieśmiałą i nerwową mówczynią. Nie wychodzę za dużo, niekoniecznie dlatego, że się czegoś obawiam, uwielbiam przebywać w domu sama ze sobą. Tłum powoduje, iż robię pod siebie. Przyjęcia domowe? Kurwa mać. Wolałabym wysłać tam kogoś za mnie. Robię pod siebie, ponieważ tkwisz w jakimś obcym domu, z ludźmi, których nie znasz, na dodatek musisz się do nich odzywać. Nie wiem, jak z nimi można rozmawiać? Zestawienie bycia introwertykiem, osobą wyciszoną i wstydliwą, wycofaną społecznie z występowaniem na żywo z zespołem ukazuje, jak duży wpływ wywiera to na warstwę dźwiękową odczuwalną w pomieszczeniu. (śmiech) Ta różnica jest bardzo, bardzo interesująca.

Też jestem introwertykiem. I w sytuacji, o jakiej mówisz, nie odzywam się zbyt wiele, ale dużo obserwuję.

Mam tak samo. Wiele się można nauczyć przez samo obserwowanie ludzi. Uwielbiam patrzeć na ludzi, szczególnie kiedy nie wiedzą, iż są obserwowani. Można wyczuć kim są. Z ciszy można wyciągnąć dużo nauki. (śmiech)

W kontekście zespołu zwróciłem uwagę na dwa fakty. Pierwszy jest taki, że wasze występy oparte są na spojrzeniu i zatraceniu siebie w dźwięku, co zresztą ma miejsce w świadomy sposób.

Tak, absolutnie. Zaczynając polegaliśmy na wzrokowych wskazówkach, które sobie przekazywaliśmy. Występy sceniczne wciąż pozwalają nam się zatracić. Grając z Tasy wszyscy staliśmy się bliskimi sobie przyjaciółmi i nawet na scenie powinno zostać to zachowane. Im dalej siebie się wówczas znajdujemy tym mniej możemy wejść w muzykę, jaką gramy. I zapominamy o tym, co w ogóle robimy. (śmiech) A ten brak bliskości przekłada się na nasze najgorsze występy. Polegamy na obecności każdej z osób. Nawiązując jeszcze do obserwowania ludzi, czasem w środku jakiejś partii spoglądam, jak dana osoba gra swoją partię i cudownie jest widzieć Tasy, która bębni jak maszyna. Spoglądamy na siebie niedowierzając temu, co ma miejsce. (śmiech) Łatwo jest nam wejść w to, co gramy, ponieważ z lekkością się nam współpracuje, a spojrzenie potrzebne jest, żeby znaleźć wzajemne połączenie w tym, co gramy. A że przyjemność przynosi nam granie na żywo, tym łatwiej można się w tym zatracić.

A drugą rzeczą, na jaką zwróciłem uwagę jest znacząca rola niedopowiedzeń, szczególnie na albumach studyjnych, gdzie powstaje ta wielka przestrzeń między dwoma zagranymi dźwiękami, która pozwala słuchaczowi na wyobrażenie sobie wszystkiego, co między nimi się wydarza.

Interesującym jest robienie tego na żywo i być świadkiem sytuacji, w której słuchacz stara się sobie z tym poradzić. Niektórzy potrafią za tym podążyć i udać się w podróż wewnątrz swojego umysłu do momentu wydobycia kolejnego dźwięku lub rozpoczęcia następnej piosenki. Inni są bardzo samoświadomi i doprowadza ich to do śmiechu. Jeszcze inni rzucają bluzgami, przysięgając na coś. (śmiech) Cenię sobie wyzwania rzucane słuchaczowi na żywo, ponieważ nie jest łatwo mieć tę ciszę. Ponieważ na szczęście jesteś świadomy tego, co zachodzi, a później wracasz do rzeczywistości, własnego ciała i zwracasz uwagę, że dokoła znajdują się też inne osoby. Robimy to w konkretnym celu, jest to część naszego konceptu, dlatego słuchanie nas stanowi wyzwanie, wielu mówi, że potrzebują kilku przesłuchań płyty, żeby ją zrozumieć. Dziękuję, że to powiedziałeś. Nie każdy to lubi. (śmiech) Ja owszem. Lubię ten dynamizm, potęga wcale nie musi oznaczać postawienia ściany dźwięku, wystarczy go tylko trochę, ażeby uzyskać o wiele większy efekt.

Pamiętam, że kiedy słuchałem ostatniego albumu albo poprzedniego zadziwiło mnie, iż słuchanie ciche wydobywa całą intymność, podczas gdy podkręcona gałka głośności dosłownie przybiła mnie do ściany.

(śmiech) Czyż to nie zabawne, jak potrafi się to zmienić. Zauważyłam też, iż podczas miksowania i masteringu płyty, słucham jej na różnej głośności, na różnym sprzęcie, żeby mieć lepsze wyczucie tego, co wydobywa się z głośników i czuję, że doceniasz słuchanie ciche, gdyż są tam szczegóły, które mogą zostać pominięte, gdy zostają odtwarzane zbyt głośno, albo zbyt cicho, co zawsze chcieliśmy osiągnąć w odniesieniu do tekstur oraz dźwięku. Zaciekawienie poprzez aktywne słuchanie. Nie można po prostu włączyć tej muzyki i przygotowywać jedzenia, tzn. może i da się tak robić, ale uważam, że trzeba temu poświęcić uwagę, bez względu czy słucha się cicho, czy głośno.

Jak widzę wasze plany wydawnicze, trasy, cykle promocyjne odnoszę wrażenie, iż komponowanie przychodzi wam łatwo, dzieje się niejako w międzyczasie.

Tak, masz rację, np. poprzednia zima była bardzo intensywna dla Matta. Prace nad płytą zaczęliśmy w styczniu i każdą wolną chwilę poświęcaliśmy na myślenie nad kolejnym albumem. Mathieu nieprzerwanie myśli nad kolejnymi projektami, sztuką i muzyką, może działać permenentnie, bez żadnej przerwy. Co wpływa dobrze na mnie, ponieważ jestem myślicielką, podobnie jak i on. Zanim coś zrobię, muszę to przemyśleć, a on wchodzi w coś na pełnej prędkości myśląc oraz działając jednocześnie. W ten sposób siebie równoważymy. Poza tym, od kiedy dołączyła do nas Tasy, muzykę pisze się nam łatwiej, wszystko zazębia się momentalnie, co popycha sprawy do przodu. Niekiedy mamy pod górkę, gdyż jesteśmy tylko ludźmi, z silnymi opiniami i dużymi emocjami, natomiast sama praca przebiega bezproblemowo i wpływa na łatwe tworzenie.

photo: BIG|BRAVE

Czy tworzenie nature morte oparte było bardziej na uchwyceniu pierwotnego pomysłu, czy dopieszczaniu szczegółów?

To i to. Ona po prostu eksplodowała. Doszło w nas do erupcji kiedy już mieliśmy zaklepane studio i Setha, wszystko napisaliśmy przed nagraniami. A następnir zaczęliśmy dopieszczanie. Zdecydowanie początek wziął się od bazowej idei, która podczas nagrań przybierała formę.

Towarzyszyły wam jakieś ograniczenia podczas tworzenia nature morte? Pamiętam jak rozmawiałem z Mathieu przy okazji premiery solowej płyty, kiedy opowiadał o włączonym stoperze, który odliczał po pięć minut.

Sądzę, że jedynym ograniczeniem była zawsze ilość minut, która zmieści się na winylu. Stąd zawsze staramy się nadać utworom taką strukturę, żeby się wpasować w ramy czasowe dla strony A i B, ale mowa tutaj o 10-15 sekundach utworu. Oprócz tego ograniczenia wszystko dzieje się swobodnie.

Na nature morte wszystko: pogłos, przester, przerwy, głos z trzewii, wyciszenie, zostało posunięte do granic. Przypomina mi igranie z własnymi granicami, czy to najbardziej wymagająca z waszych płyt?

Na 1000% zgodzę się z tobą. Tak miało właśnie wyjść. Masz absolutną rację. Ukazuje się w tym właśnie czasie, kiedy każda zima doskwiera ludziom. Każda jednostka ludzka posiada własny wrzechświat wypełniony planetami emocji, myśli, doświadczeń. Każdy się z tym zmierza, ma w związku z tym wiele przemyśleń, wiele wszystkiego, co nagle powoduje wybuch. (śmiech)

Mathieu wspomniał, że zwykliście rozmawiać o kierunku, w jakim podążycie. Do prac nad nature morte przystępowaliście z określonym planem, czy postawiliście na czystą kartkę?

Zanim zaczęliśmy prace nad tym albumem, najpierw pojawił się koncept. Wyszłam z propozycją tytułu jeszcze zanim o nim pomyśleliśmy. Było to nature morte. Chciałam użyć tego zwrotu, gdyż wszystko czego obecnie doświadczam, czego doświadczają moi przyjaciele, czego doświadczamy na świecie wpływa na sposób, w jaki tak straszliwie traktujemy siebie. Nie wykonujemy dobrze swojej roboty, skoro w taki sposób traktujemy nie tylko siebie, ale i planety, na której żyjemy. Dokładniej rzecz ujmując mogę odnieść to do mojego kobiecego ciała. Zaproponowałam ten tytuł, gdyż jego dosłowne znaczenie oznacza martwą naturę. Chciałam przez niego powiedzieć, iż doświadczenie naszej historii uczy, że przemoc, pożądanie, chciwość są koszmarem. I musimy mierzyć się z tego konsekwencjami, na czele z bardzo głębokimi ranami i śmiercią. To stanowiło punkt początkowy, od którego ruszyliśmy dalej.

Od strony muzycznej zawnioskowałem, iż na nature morte znaleźliście się bliżej niż kiedykolwiek idei singer-songwritingu.

To interesujące! Też tak uważam. Czuję, że jest więcej melodii, na co wpływ miała nasza kolaboracja z The Body. Lee zabiegał o nią i chciał stworzyć muzykę w stylu americana. A ja chciałam od dawna zgłębić bardziej muzykę folkową i bluegrasową. Może jako poboczny projekt solowy. Byłam tak dumna, kiedy pojawił się pomysł na folkową muzykę Appalachów, zbudowanie fundamentu tekstowego na bazie gospel, gdyż pozwoliło to nam szeroko otworzyć głowy i ponownie odkryć, co możemy osiągnąć dźwiękiem. BIG|BRAVE podąża w określonym kierunku, ale ta współpraca pozwoliła nam zresetować głowy w podejściu do tworzenia. I sądzę, że wywarła duży wpływ na końcowy kształt nature morte.

my hope renders me a fool wraz z the ten of swords przywodzą na myśl Amplified Guitar, solowy album Mathieu.

Matt jest fenomenalnym gitarzystą, jednocześnie jedynym, który nie tylko wytwarza nastrój, lub prowokuje do przemyśleń, ale brzmi emocjami. W the ten of swords oraz my hope renders me a fool można wniknąć bardzo głęboko emocjonalnie. Za obydwa jest w pełni odpowiedzialny, są to jego kompozycje, w których jedynie zagrałam. Prezentuje tam swoje podejście do gitary, dźwięku oraz muzyki. Często żartujemy, iż BIG|BRAVE pozwala nam zapomnieć, jak grać na instrumentach we właściwy sposób. (śmiech) Kiedy Matt wydawał swoją solową płytę powiedział: muszę bardziej poćwiczyć, zapomniałem już, jak się gra na gitarze. (śmiech) Cudownie było usłyszeć, jak gra na niej, a nie tylko używa do grania, co wychodzi mu tak dobrze.

A ty myślałaś o płycie solowej?

Owszem tak. I kiedyś to zrobię, ponieważ chcę, ale też bardzo się boję. Nie wiem też co to będzie, mam tyle różnych pomysłów. Nie tylko je wymyśliłam, ale też całe szczęście udało się mi o nich zapomnieć, ponieważ ciągle się zmieniają. A jeśli ją już zrobię, zapewne wrzucę na bandcamp w formie cyfrowej i tyle. Choć może to zająć długie lata. Nie mam pojęcia. Zobaczymy.

W nagrywaniu kolejnej płyty z Sethem Manchesterem chodzi o wzajemne zrozumienie między zespołem a inżynierem i wzajemny komfort z realizacji potrzeb oraz brzmienia, jakie zamierzacie osiągnąć?

Sądzę, że po trochę wszystko, co wymieniłeś, ale też szacunek, jaki mamy do jego procesu kreatywnego, jego ucha i pracy. Popycha nas do dania z siebie absolutnie wszystkiego, co możemy. Czuję, że szanuje nas pod kątem muzycznym. Po A Gaze Among Them zechcieliśmy ponownie z nim pracować, ponieważ naprawdę pomógł temu albumowi zabrzmieć pięknie, ale też żeby patrzeć, jak pracuje oraz myśli, podziwiać jego pasję do dźwięku i muzyki. Aktywnie słucha muzyki permanentnie, cały czas myśli o różnych sposobach nagrywania, co bardzo sobie poważamy i lubimy, ponieważ mamy podobne podejście. W naszym zespole nigdy nie mówimy nigdy, próbujemy, a dopiero później decydujemy, czy tego chcemy, czy nie, ponieważ nigdy nie wiesz, co się wydarzy, może pojawi się z tego piosenka, albo jakaś interesująca część, nad którą się pochylimy. Wzajemny szacunek oraz sposób, w jaki rzucamy sobie wyzwania, by dać z siebie wszystko dla konkretnej płyty, a nie dla nas. A tego właśnie chcemy.

Tworzenie partii wokalnych przychodzi tobie z łatwościa, czy wymaga większej uwagi?

Jednocześnie było proste i bardzo, bardzo trudne. Dzieje się tak zawsze. Nad wokalami pracuję w ostatnim momencie przed ich zaśpiewaniem. Tak samo teksty, które dopieszczam i edytuję do chwili poprzedzającej ich zaśpiewanie. Przychodzi mi to z trudnością, ponieważ chcę dobrze wykonać swoją robotę, ale też rzucić sobie wyzwanie, nie chcę cały czas robić tego samego. Lubię eksperymentować z wokalami, z upływem czasu zmienia się też mój głos, więc zmuszona jestem inaczej do niego podchodzić, co z jednej strony jest dla niego sprawdzianem, ale z drugiej ubawem. Są rzeczy, które przychodzi bardzo łatwo, niektóre są zbiegiem szczęśliwych okoliczności, np. the ten of swords, w którym to jedno podejście było zapisem ćwiczeń. Zanim jeszcze zaczęłam śpiewać, Seth nacisnął nagrywanie i zarejestrował jak ćwiczę. Finalnie użyliśmy właśnie tej ścieżki. Po przeciwległej stronie jest a parable of the trusting, której zarejestrowanie było bardzo trudne. Nie przyszło naturalnie, choć z drugiej strony tak, ponieważ byłam bardzo zła.

Czasem odnoszę wrażenie, iż twój głos jest motorem napędowym muzyki.

Dziękuję. Mathieu powiedział, że to głos jest głównym powodem, dla którego zespół brzmi w ten sposób. Podejrzewam, iż taka jest prawda. Nigdy o tym nie myślałam. (śmiech) Staram się nie myśleć o wokalach, koncentruję się na nich jedynie podczas nagrywania i koncertów. Zabawne jest, że bardziej myślę o mojej gównianej grze na gitarze. (śmiech)

Zmierzając do końca, w trakcie naszej rozmowy kilkukrotnie pojawiła się Tasy. Z twojego punktu widzenia sytuacja, w której zespół zmienił się w trio składające się z dwóch kobiet i mężczyzny zmieniła postrzeganie go na tzw. scenie?

Takie odnoszę wrażenie. W ciężkiej muzyce nie widzi się na scenie zbyt wielu kobiet, a już na pewno nie widzi się w niej wielu kobiet za perkusją. Pojawienie się jej na koncertach było zajebiste, przyjmowane z niedowierzaniem. Podobnie było dziesięć lat temu, kiedy zaczynaliśmy grać koncerty, reakcja była identycznie niedowierzająca. Nie tylko śpiewałam, ale jeszcze grałam na gitarze, w zespole wykonującym ciężką muzykę. Z mojgo doświadczenia wygląda to tak, że posiadanie w składzie kolejnej kobiety zmieniło percepcję, gdyż nie ma nic gorszego, niż doświadczanie czegoś samemu w porównaniu do doświadczania tych samych sytuacji w towarzystwie drugiej osoby, która rozumie te niuanse. Bycie postrzeganym przez pryzmat rasy, płci, orientacji jest obciążające jedynie dla osób, które same się z tym spotkały poprzez konkretne zwroty, język, konfrontacyjną postawę. Dla mnie zmiana była ogromna, pozwoliła mi przestać świrować, np. po każdej trasie byłam wyzuta z energii, śpiąca, wyciszona, czułam się niedobrze na tyle, iż moi przyjaciele i mama musieli się mną opiekować. Jak wtedy sądziłam, taka jest cena koncertowania. A później okazało się, że muszę zmierzyć się z sytuacjami, które nie dotyczyły Mathieu i poprzedniego bębrzniarza. Moje doświadczenia były kompletnie inne. Rozmawiając z inżynierem dźwięku czego potrzebuję mówiłam o tym bardzo dokładnie i z sensem, w 99% przypadków nie wiedzieli, o co mi chodzi. A kiedy z błagalnym spojrzeniem prosiłam Mathieu o pomoc i powiedział on dokładnie to samo, dźwiękowiec reagował: o, teraz rozumiem. Nie mogłam w to uwierzyć. Musiałam wykonać o wiele więcej pracy, aby być zauważoną w danym miejscu i móc zrobić to, co do mnie należało. Emocjonalnie i psychicznie byłam po każdej trasie wykończona. Od kiedy gra z nami Tasy mam o wiele więcej energii, nie czuję się, jak jakaś zdziwaczała diva, choć zdarzało się, iż tak bywałam nazywana. Pod tym względem wiele zmieniło się na lepsze, dało nam też możliwości występowania na różnego rodzaju imprezach, ponieważ nie jesteśmy postrzegani jako typowy ciężki zespół z kobietą na wokalu. Jesteśmy po prostu ciężko grającym zespołem. Samych kobiet na scenie jest też prawie tyle, ile sobie życzę.

Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla ciebie oznacza?

Mam dwie myśli. Pierwszą jest to, iż może powinniśmy zrobić to wspólnie. Podążyć za intuicją, za tym, co przynosi satysfakcję. Śledzenie tego co zwaca twoją uwagę, ponieważ może tam być coś, co jest godne odkrycia. W sensie pozytywnym, negatywnym lub pomiędzy. Podążanie za czymś bez zbytniego myślenia o tym.

Posłuchaj: https://bigbravesl.bandcamp.com/

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *