FÅGELLE

Luksus bycia outsiderem

Kiedy na pytanie: co dalej? Lauren z Rarely Unable odpisała: mam kogoś na myśli, to Klara Andersson występująca jako Fågelle, stoi za nią ciekawa historia, podchwyciłem trop klikając w link prowadzący do Den Svenska Vreden. Uderzająca była już sama okładka, mroczna, niepokojąca, na swój sposób złowieszcza, którą wytłumaczyła szybko zawartość tekstowa stanowiąca niełatwy kilkuletni wycinek z życia Klary. Nie ukrywam, iż intrygujące było też posługiwanie się w swojej twórczości językiem ojczystym, chłodnym, nieprzystępnym, podczas gdy angielski mojej rozmówczyni jest naturalny i przyjemny dla ucha.

Kiedy zapytałem Lauren z kim mogę porozmawiać, wskazała na ciebie, przesyłając album, po przesłuchaniu którego miałem pewność, iż musimy się spotkać.

Jak miło, ukazuje się w styczniu, pracowałam nad nim długi czas. Fajnie móc porozmawiać z ludźmi na ten temat.

A co jest bardziej wyczerpujące, tworzenie, czy promowanie?

Dwie kompletnie różne, nieporównywalne rzeczy.

Pytam o to, gdyż kiedy zamykam jakąś płytę, myślę sobie: jest już po wszystkim. A wcale tak nie jest, potrzeba wykonać jeszcze tę drugą robotę.

Wiesz co jest dziwne? Obcuję z materiałem, który ma trzy lata. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, czasem bywa to dziwaczne. Jestem już starsza, niż ta muzyka, nie rozmawia się o niej w czasie rzeczywistym. Z drugiej strony, ciekawie jest powrócić do pomysłów, jakie wtedy miałam, przyjrzeć co się z nimi stało, z perspektywy czasu zdają się być prostsze. A przede wszystkim fajnie, że ludzie w ogóle wyrażają swoje zainteresowanie. Biorę to za dobrą monetę.

Serio interesujesz się curlingiem i kolarstwem? Muszę przyznać, że podzielam to zainteresowanie. Acz przekonany byłem, że pierwsze z wymienionych jest domeną Kanadyjczyków, a drugie Włochów, Francuzów albo Hiszpanów.

(śmiech) Uważam za ciekawe posiadanie hobby, które jest kompletnie odmienne. Oczywiście muzyka i sztuka są moim życiem, na swój sposób również moim hobby, ale warto mieć też coś, o czym można powiedzieć: to nie dzieje się naprawdę. Inny świat. I takie są te dziedziny sportu. Wolne od odpowiedzialności, skupiasz się na ich oglądaniu, z całą stojącą za nimi dramaturgią. Mój partner w młodszym wieku był kolarzem, oglądał Tour De France, wkręciliśmy się w ten wyścig, a później już ogólnie w kolarstwo. (śmiech)

Wiesz, to nie futbol, gdzie masz piłkę i dwudziestu dwóch graczy uganiających się za nią, kolarstwo to złożona, taktyczna dziedzina, w której jest kilku kolarzy i każdy ma swoje zadanie, a główne jest takie, iż jest jeden lider, a reszta go wspiera. Nie jest to takie proste, jak się może wydawać.

No i ta dramaturgia! To super skomplikowane. Możesz obserwować tych ludzi w różnych sytuacjach przez długi czas. Tour de France, a także inne wielkie wyścigi trwają trzy tygodnie. Oglądanie ich jest tak zajebiście epickie, kiedy jadą przez Alpy i Pireneje, otaczają ich wielkie góry, mogą doświadczać niezwykłych, bogatych krajobrazów. To taki fajny sport. Mój partner zaznajomił mnie z nim, pomógł nauczyć się, o co w nim chodzi, nie tylko o samą jazdę, ale że ktoś prowadzi innego kolarza, zresztą sam rozumiesz, że rozgrywają się tam zawody w zawodach. A curling to idealne połączenie sportu i dziedziny olimpijskiej. Szwecja jest w tym bardzo dobra, to dodatkowa pokusa. (śmiech)

Interesujesz się teatrem?

Niezupełnie, nigdy nie pracowałam z teatrem, stworzyłam tylko trochę muzyki. Rzecz jasna szanuję teatr i widzę w nim siebie w przyszłości. Cudowne medium.

Pytam, gdyż oglądając twój występ w klubie Las w Poznaniu miałem poczucie obcowania nie z koncertem, ale monodramem.

Dziękuję, że to powiedziałeś, to naprawdę miłe. Interesujące spojrzenie, wymagające skupienia podobnego do teatralnego, do czego zmierzam. Moje występy nie są imprezą, ani czymś w tle. Wymagam, aby każdy był w tym obecny i żebyśmy wspólnie wybrali się w tę podróż. Nie zawsze się to udaje, niekiedy owszem i wówczas jest to najlepsza rzecz na świecie. W tym znaczeniu połączenie z teatrem jest na pewno na miejscu. Lubię też występować w teatrach. Uważam, iż są dla mnie stworzone.

photo: Jorge Silva

Opowiedz o swoim najbardziej unikalnym doświadczeniu koncertowym albo miejscu, w jakim występowałaś. Było ich trochę Czeskie Muzeum Muzyki, jakieś naprawdę intymne miejsca przypominające pokoje. I czuję, iż niektóre z nich mają specjalne miejsce w twoim sercu.

Tak i składa się na to połączenie miejsca oraz osób. Trafo w niemieckim Jena jest takim miejscem, przypomina wielką elektrownię, jest tak piękne. Dwukrotnie byłam tam zimą i jest to ekstremalnie piękne miejsce. Podobnie specjalne jest Czeskie Muzeum Muzyki z pięknymi wizualizacjami i akustyką. Preferuję raczej mniejsze miejsca, nie potrzebuję dużej przestrzeni, natomiast miło mieć sposobność występowania również w takowych. Sporo występowałam też na łodziach. Przychodzi mi na myśl pływająca galeria w czeskiej Pradze. Sam koncert nie był najlepszy, było dość wietrznie, z budynkiem praskiej rady miejskiej w tle, skąd puszczano fajerwerki, dzięki czemu oświetlone było całe miasto. (śmiech) Super ekscytujące było granie na Roadburn, spotkanie z dużą, festiwalową publicznością było naprawdę intensywnym doświadczeniem, jakże odmiennym. Pierwszy koncert w Berlinie w 2016 roku w Ausland, miejscu przypominającym stary bunkier był bardzo dobry, zarazem jeden z najbardziej intensywnych koncertów w życiu z wielu powodów. (śmiech) Trochę ich się uzbierało… Niesamowite jest występowanie w tych wszystkich różnych miejscach, co było takim pierwotnym założeniem, które się ziściło.

A czy miejsca oddziałują na twoje występy?

Oj tak. Występowałam w Lublinie na festiwalu Inne Brzmienia i choć sama scena nie była wielka, to i tak była dla mnie duża. Coś dziwnego działo się z dźwiękiem, nie było mocy, światła też nie były najlepsze i to zdecydowanie wyzwoliło we mnie coś innego, wejście na kolejny poziom. W niewielkim pomieszczeniu obcuje się z detalami, jest się bardziej skoncentrowanym, a tu miałam do czynienia z silnym nagłośnieniem, co dało mi do myślenia w kontekście występów festiwalowych. Kiedy polegasz na swojej koncentracji, ciężko niekiedy się w nich odnaleźć. Muszę pomyśleć, jak się przystosować do innego rodzaju sprzętu, który pompuje dźwiękiem pomieszczenie i co mogę z tym zrobić.

Szczególnie w sytuacji, kiedy znajdujesz się sama na dużej scenie, a dokoła panuje pustka.

Mam poczucie, że wykorzystuję coraz bardziej walory większej sceny. Oglądałam stary koncert The White Stripes na jakimś dużym festiwalu i Jack White wykorzystywał każdy zakamarek tej dużej przestrzeni. Pomyślałam, że to naprawdę spoko. Nawet będąc jednoosobowym zespołem większa przestrzeń pozwoli na wyzwolenie innych rzeczy w muzyce, chociażby w gitarze, na której gram. Okazuje się, iż nawet będąc samemu na scenie, możesz ją całą wykorzystać, na dodatek z korzyścią dla wykonywanej muzyki.

Oglądałem różne twoje występy na żywo i wydajesz się być na nich taka chłodna, nawet odrealniona, pozbawiona systemu nerwowego, jakby ukryta za niewidzialną kurtyną, jednocześnie te utwory są tak emocjonalne. W jaki sposób radzisz sobie z emocjami podczas koncertów?

Prezentowanie własnej muzyki dla słuchaczy, osób głównie obcych, jest cudowną rzeczą. Pozwala to na bycie wówczas sobą. Dzielenie się z ludźmi różnymi częściami siebie. Bycie nieokiełznanym, szczerym i otwartym bez udawania, że bawię się w najlepsze, a ktoś dorzuca do tego: będzie dobrze. Wydobywasz to z siebie, dzielisz się tym i zostawiasz za sobą. I dlatego bardzo ważne jest dla mnie udawanie się do tego miejsca. Dzięki czemu czuję się spełniona jako osoba. Wiesz, to nie jest coś trudnego, coś co potrzebuję zrobić, nadmiernie dzielić się tym, tudzież uwalniać się. Cały czas mam nad tym kontrolę.

Zwykłaś występować z tzw. podłogą, na którą składają się różne efekty, kreujące dość mocno twoje brzmienie, czynią jest bardziej kompleksowym. Do jakiego stopnia twoje występy są zaplanowane?

Są bardzo zaplanowane. Mają swoją strukturę, wewnątrz której znajduje się punkt pozwalający na kreatywną frywolność i miejsce na improwizację. Nie używam ścieżek z taśmy, czuję potrzebę oddychania tymi dźwiękami, przesuwania się wraz z nimi, ulegania im, czucia ich, nadawania nerwowości, a że jestem perfekcjonistą, która lubi mieć wszystko pod kontrolą, są mocno zaplanowane. (śmiech) Czuję, iż jest tam wystarczająco dużo wolności, pozwalającej na swobodne występowanie, tak jak podczas wiosennej trasy z BIG|BRAVE i w jej ramach czterdzieści dwa koncerty w dwa miesiące, którymi w ogóle nie czułam się zmęczona. Miałam wystarczającą ilość wolności, żeby czuć, iż jest to wciąż interesujące i świadomość, że każdego wieczora jestem tam obecna, z właściwym stanem umysłu, bez konieczności wchodzenia w jakiekolwiek role.

Co prawda obecnie znajdujesz się w Szwecji, jednak przeprowadziłaś się do Berlina. Jakie odczuwalne zmiany poczułaś najbardziej w porównaniu do kraju ojczystego i Goteborga?

Mieszkałam w Berlinie przez rok, następnie przeprowadziłam się na kilka lat do Goteborga, a od 2019 roku mieszkam pół na pół, miesiąc w Berlinie, miesiąc w Szwecji. Zdecydowałam się również powrócić do miasta rodzinnego, na południe od Goteborga. Berlin, przebywanie w nim, okazało się być bardzo istotne. Panuje tam inne podejście do bezpośredniości, ma się więcej przestrzeni dla siebie, dla bycia poważnym, ale i uprzejmym. (śmiech) Ma się również poczucie bycia obcokrajowcem, luksus bycia outsiderem i większej wolności. Poczułam, że wywodzę się z tamtej powagi, szczerości i ekspresji, za którą nie muszę przepraszać. Stałam się bardziej odważna. Otoczona byłam dobrymi instrumentami, muzyką elektroniczną, sztuką dźwiękową, której stolicą Berlin jest. Wszyscy, których tam spotkałam mieli wpływ na mnie, czuję, iż nie mogę już bez tego żyć i jedną nogą jestem tam obecna zawsze.

Nie lubię dużych miast, wolę mniejsze, jak to, w którym mieszkam. Jednak za każdym razem będąc w Berlinie czuję się komfortowo. Traktuję to miasto, jako jedyne duże, w którym mógłbym się osiedlić i czuć się tam wolny.

Na pewno tak. Zwariowane miejsce, ekscytujące dla osób z każdego zakątka globu. Specjalne pod wieloma względami. Energia tam panująca powoduje, że chce się tam zostać. Sama też nie wychowałam się w mieście, a wiosce liczącej czterysta osób. Stąd potrzeba związku ze Szwecją. Potrzebuję obydwu tych miejsc, mojego małego szwedzkiego i dużego miasta w Berlinie. (śmiech) Mój partner tutaj mieszka, staram się to zbalansować i jak na razie wychodzi mi całkiem dobrze.

A czy twój stosunek do pisania zmienił się po tej przeprowadzce?

W przypadku tej płyty miało miejsce większe skoncentrowanie na bicie, więcej elektronicznych dźwięków, dla których znalazło się miejsce, stanowiąc źródło inspiracji. Udało się zachować status quo w stosunku do wylewającego się zewsząd berlińskiego techno. (śmiech) Zatem prawdopodobnie tak, ale komponuję od tak dawna, iż jest to proces, który zachodzi sam z siebie prawie przez całe moje życie. (śmiech)

Zanim przejdziemy całkowicie do twojej twórczości, chciałbym zapytać o dwóch artystów, którzy jak sądzę mogli mieć na ciebie spory wpływ i zapytam o nich osobno. Najpierw o Bjork, z której obecnymi pracami nie jestem zaznajomiony, zatrzymałem się na Vespertine i na swój sposób czuję, że podążasz jej ścieżką.

(śmiech) Sądzę, że nie można być artystą dźwiękowym, muzykiem elektronicznym, eksperymentującym na pograniczu popu i avant-popu i nie być powiązany z Bjork. Powiedziałabym jednak, że dla mnie była ona wrotami do innych rzeczy. Niekoniecznie stanowiła oczywistą inspirację, co nie umniejsza rzecz jasna jej oddziaływaniu. Była osobą z plakatów, która była znana przez miliony ludzi, niekoniecznie jako innowatorka w dziedzinie muzyki, choć w innych obszarach, jak najbardziej. Nie zgodzę się z głosami, iż wokalnie jesteśmy podobne, jej maniera jest bardziej dziecinna. Obydwie pochodzimy z północy, ja śpiewam po szwedzku, słyszałam jej islandzki angielski i widzę ten związek między nami.

A drugim artystą jest Radiohead z okresu Kid A/Amnesiac. Słyszę podobne podejście do eksperymentowania z głosem, zmiany częstotliwości, tonacji, rozciągania głosu, coś jak zabawa przy użyciu Kaosspad.

Kocham ich, to mój ulubiony zespół. Można tylko śnić o takich albumach, jak Kid A i Amnesiac. Są tak perfekcyjne, zatem pełna zgoda.

photo: Anton Johansson

Kiedy powracasz do imiennej epki, nawet w myślach, to jaką Fågelle widzisz?

Słyszałeś ją?!

Oczywiście, znam całą twoją twórczość.

To było tak dawno i na wiele sposobów jest to tak inne, ale kiedy słuchałam tych nagrań rok, czy dwa lata temu dotarło do mnie, że wiele z tych rzeczy wciąż jest takich samych. To dziwne. W międzyczasie podjęłam współpracę z Henrykiem Lippem, moim głównym współpracownikiem, podczas gdy za epkę odpowiedzialna jestem sama. Koniec końców pewne rzeczy zostały tam zapoczątkowane. Zanim zaczęłam pisać piosenki i zostałam śpiewającą kompozytorką, porzuciłam tworzenie na bardzo długi czas. Miałam na komputerze stworzone szkice, do których powróciłam, nadając im formę piosenkową. Wspomniana epka jest eksperymentem dźwiękowo-produkcyjnym. Choć to najnowszą płytę traktuję jako debiutancką, te wcześniejsze nagrania niekoniecznie. (śmiech) Usunęłam je ze Spotify uznając, iż nie są reprezentatywne. Są w porządku jako tajne pamiątki z przeszłości

Moja konkluzja jest taka, że słyszę tam kobietę z tendencją do eksperymentowania. Natomiast ludzie taką różnorodność zwykli traktować jako niepewność kierunku, w jakim chciałaś podążyć. A wg mnie chodziło o sprawdzenie, w jakich kompozycjach czujesz się komfortowo, a gdzie tego komfortu brakuje.

Bardzo dziękuję. Z dzisiejszej perspektywy zauważam, iż stworzenie jej było istotnym krokiem. Tak jak wspomniałeś, przysłuchanie się swojemu dźwiękowemu światu, co się w nim podoba i czy jest on częścią mojego świata. Zbudowana jest na eksperymencie samodzielnej pracy oraz produkcji. Czuję się trochę zakłopotana, iż ją słyszałeś. (śmiech) Ale zauważam też, że słuchałeś jej z otwartą głową, to miłe.

W wieku nastoletnim byłaś częścią warsztatów prowadzonych przez Matsa Gustaffsona i jego projekt The Thing. Czy to wtedy poczułaś potrzebę eksperymentowania i odnalezienia własnego podejścia do materii?

Tak, byłam w tym zespole, grałam swoją muzykę, która była popem bliskim głównemu nurtowi. Przez chwilę czułam się tym sfrustrowana, do momentu aż coś przeskoczyło mi w głowie. Otworzyło mnie na wiele nowych doznań, energię grania na żywo i czym ona jest. Zadziało się to w interesujący sposób, także pod kątem politycznym, demokracji, jak się ona sprawdza, komunikacyjnym oraz czystej energii stojącej za muzyką. Stanowiło również wyzwanie, przebywaliśmy wspólnie w jednym pomieszczeniu, nie znałam ich zbyt dobrze, pograli dla nas przez dziesięć minut i nagle bam, wydarzyła się najdziwniejsza rzecz, jaką słyszałam w życiu. (śmiech) Nie wiedziałam, co o tym sądzić, czy jest to fajne i wartościowe, czy niezbyt, acz stała za tym czysta energia i po tym doświadczeniu skupiłam się na jej poszukiwaniu. Nieważne jaką muzykę tworzysz, podążaj za dziką energią. Po tym, na chwile odpuściłam komponowanie na rzeczy improwizacji, a kiedy powróciłam do tworzenia, proces składania tych rzeczy zaczął się na nowo. Wystarczyło być na tyle odważnym, aby nie odrzucać aspektu piosenkowego, nawet będąc artystą eksperymentującym i noise’owym można stworzyć piosenkę. Ograniczenia tkwią w gatunkach. Kiedy połączysz te rzeczy, można odnaleźć się na granicy każdej z nich.

Kiedy słucham sobie Helvetesdagar słyszę odwagę skrytą za tym materiałem, przypomina mi on stan bycia zagubionym w nieznanej i bezludnej krainie. W jakich kategoriach postrzegasz ten album?

Bardzo duża sprawa, pierwsza, w którą włożyłam całe serce i duszę. Trzy, cztery lata pracy. Skrzyżowanie noise’u z popową strukturą piosenek i nagraniami terenowymi. Epickie piosenki na bazie hałaśliwych tekstur. (śmiech) Małe fragmenty dziwnych nagrań, które składałam w kolaże, zbierane i doświadczane podczas podróży. Twoje podejście jest interesujące. Tak, absolutnie piękna metafora tej płyty. Ciężko mi spojrzeć na nią ze swojej perspektywy, oczywiście jest ona teraz szersza, acz składa się na nią zbyt wiele rzeczy w mojej głowie.

A czy w znaczeniu tekstowym i muzycznym stoi za tym jakaś historia? Jakoś trudno mi postrzegać ten album po prostu jako zbiór piosenek.

Od zawsze chciałam, aby moje płyty traktować jako całość, a nie przypadkowy wytwór. Nie zawsze jest to koncept opowiadający o konkretnych sytuacjach, jednak większość utworów z tego albumu opowiada o stagnacji oraz punkcie pomiędzy byciem na dnie i na szczycie, radzeniu sobie z życiem, które po prostu trwa i bywa kurewsko ciężkie. (śmiech) Pomimo, że to zbiór kompozycji tworzonych w długim przedziale czasu.

Den svenska vreden jest bliższa twoim występom, wydaje się być też bardziej otwartym krążkiem, więcej tu intymności w partiach wokalnych, a muzycznie to muzyka noir, stylowa i złożona.

Chcieliśmy bardziej skupić się na rytmice, stąd też więcej tam perkusji, konwencjonalności w warstwie instrumentalnej, sytuacji, w której zamiast pisać piosenki i tworzyć rytmy zadajesz pytania. Interesujące jest połączenie muzyki rytmicznej z noisem, takie piosenki też się tam znajdują. (śmiech) Z jednej strony jest może bardziej technicznie, a z drugiej otwarta jest struktura utworów, zabierająca nas tam, gdzie chcieliśmy podążyć. Pozwalaliśmy rzeczom ulatywać do miejsca, w którym zamieniały się w sceny filmowe powstające w mojej głowie, a następnie powracać i podążać dalej, aż do końcowej aranżacji i produkcji. Coś na kształt podróży.

Na pierwszy rzut ucha te utwory wydają się być proste, jednak im bardziej zagłębiałem się w ich budowę, tym bardziej złożone i subtelne się wydawały, z całą masą nagrań terenowych, różnych instrumentów. Opowiedz o ich budowaniu i jak twoje podejście zmieniało się na przełomie lat w związku z tym.

Dużo piosenek powstało ze szkiców, które stworzyłam, a z ich fragmentów powstawały właściwe utwory, np. z partii fortepianu, która była częścią wersji demo innego kawałka. Część nagrań pochodzi z mojego telefonu, były one słabej jakości, potrzebowały zatem kolejnych warstw i nagrań o wysokiej jakości. Taki sposób tworzenia był naszym początkowym zamysłem. Dokonaliśmy dużej ilości nagrań akustycznej perkusji w studio, dzięki czemu uzyskaliśmy więcej głębi. Więcej pracowałam też samotnie, czego chciałam, nie mogąc spotykać ze względów pandemicznych z Henrykiem w studio. Przez miesiąc przesyłałam mu pomysły, o których rozmawialiśmy i powstawały kolejne warstwy. (śmiech) Wyglądało to tak, że siedziałam w domu z mikrofonem i nagrywałam ścieżkę za ścieżką. (śmiech) Było ich tak dużo, iż niektóre z utworów składają się ze stu ścieżek. Nie jest to powód do dumy. (śmiech) Po prostu tak się zdarzyło. Uważam, że lepiej jest móc pracować na ich mniejszej ilości. I tak ten proces wyglądał, rozrastał się i rozrastał, dochodziły kolejne fragmenty nagrań, skrawki z filmów dokumentalnych, które też chciałam mieć z różnych powodów. Powstały z tego ogromne, dziwne, wręcz głupie struktury, w których bit wyrastał z bitu i z niego konstruowaliśmy właściwy bit nadając mu konkretną specyfikę, loop, który pasował po powstałej materii dźwiękowej i umieszczaliśmy go na szczycie. Miliony warstw aż wszystko ze sobą współgrało. Takie duże puzzle, które składasz mając przy tym kupę radochy. Choć niekiedy były zadrą w tyłku.

Wspomniałaś Henryk Lippa. Opowiedz o tej współpracy i podziale ról między wami. Czy sprowadza się do kwestii czysto technicznych i zawodowych, czy też staracie się poznawać od strony osobistej i przekuć to w utwory lub etykę pracy.

Podział wygląda tak, iż ja tworzę milion ścieżek, a on wycisza 80% z nich. (śmiech) Tak pracujemy. Nagrywam masę rzeczy, on je przesiewa, organizuje, ma wyczucie i popowy zmysł do dobrej piosenki. Polegamy na sobie, ufam mu kiedy wyrzuca te niepotrzebne rzeczy, odnajdując właściwy kierunek. Rzecz jasna również to robię, ale nie muszę się na tym koncentrować przez cały czas. Piszę wszystkie teksty, piszemy także wspólnie zaczynając od mojego punktu wyjścia. To dobra i bardzo bliska przyjacielska relacja, w której każdy siebie szanuje, jest wobec siebie szczery, wymagający, potrafiący odmówić, ale i przekonać drugą osobę do swojego pomysłu, co tylko wychodzi na dobre i jest owocne.

Choć muzyka jest złożona, tak aspekt wizualny wręcz zredukowany do minimum. Teledyski są czarno-białe, a raczej czarno-szare. Nie jestem pewien, czy to element wizualnej identyfikacji Den svenska vreden, skoro już w teledysku do Lite Mer Cool jest moment, kiedy kolory przechodzą w czerń i biel.

Całe życie interesuję się fotografią, studiowałam ją, uwielbiam wszystkich klasycznych fotografów i zdjęcia, jakie robili. W wielu aspektach mogę uznawać je za źródło inspiracji. Oczywiście poważam też kilku fotografów parających się fotografią w kolorze, ale to właśnie w tamtej odnajduję dużo odniesień do muzyki, do noise’u. Składa się mi to w jedną całość nabierając sensu. Im więcej pracujesz z czernią i bielą tym więcej pracujesz ze światłem, dzięki temu myślisz w inny sposób.

Jaka była najobrzydliwsza rzecz, jaką zrobiłaś, jako kobieta?

Obrzydlistwo jest o tyle ciekawe, że jeśli się do niego posuwasz, na swój sposób przestajesz być obrzydliwym, wypychasz to z siebie. Nie masz na myśli obrzydliwości wizualnej, tylko jako kobieta…. Odnosisz to do komentarza, jaki popełniłam?

Przeczytałem coś takiego w jednym z wywiadów z tobą.

W sensie muzycznym, grania na gitarze, oznacza to wyrzucanie z siebie rzeczy, bez względu na to co się wydarzy. Może to być zła energia, nieistotne czy jest to zamierzone i może być naprawdę okropne. Istnieją naprawdę obrzydliwe solówki gitarowe, ale za to je kocham. (śmiech) I dają wybór, czy za tym pójdziesz, nie przepadam za pitoleniem, jest takie nudne. Tylko czysta energia, bez względu na wszystko. Co się ma wydarzyć, to się wydarzy. Pewien duński dziennikarz przyszedł kiedyś na koncert, a później napisał: ona naprawdę nie potrafi grać! Robi to tak nieporadnie. Okej, skoro tak to usłyszał, niech mu będzie.

Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla ciebie oznacza?

Oznacza to prawdziwe słuchanie oraz bycie otwartym na to, co się słyszy. Słucham dokonując nagrań terenowych, mając taki materiał szanuję go w takiej formie, jaka jest, bez zmiany w coś innego. Pozwolić uchwycić ten fragment rzeczywistości i pozwolić mu trwać. Słuchać, być otwartym, a także odważnym.

Posłuchaj: https://fagelle.bandcamp.com/

Posted in: pop

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *