SHELBY LERMO (Ulthar / Human Corpse Abuse)

Mroczne uczucia

W pierwotnym założeniu z Shelby Lermo chciałem porozmawiać w listopadzie ubiegłego roku, tuż po ukazaniu się debiutanckiego albumu Human Corpse Abuse, wysoce bluźnierczego projektu, który nie lada mną wstrząsnął. Jednak kiedy okazało się, że na luty roku bieżącego przewidziano jednoczesną premierę dwóch płyt Ulthar, postanowiłem trochę poczekać. Dobrze się stało. I nie chodzi o sam fakt ukazania się ww. płyt, ale chorobę, z jaką Shelby walczy od pół roku. Umówiliśmy się na trzy kwadranse, przeciągnęliśmy o kolejnych kilkanaście minut, a z szacunku dla głosu mojego rozmówcy, nie poruszałem wątków innych zespołów, w które nie tylko jest aktywnie zaangażowany, ale których również przybywa.

Jak się miewasz?

W porządku, mam zajęty dzień, ale jest dobrze.

A jak przebiega rekonwalescencja?

Coraz lepiej, jak rozumiem pytasz o to, przez co przechodziłem. Miałem ostatnio robioną pozytonową tomografię emisyjną, która skanuje całe ciało w poszukiwaniu komórek rakowych i wszystko wygląda dobrze, raka już nie ma.

Zajebiście dobra wiadomość.

To było kilka ciężkich miesięcy, ale czuję się o wiele lepiej, wracam do działania, poziom mojej energii też jest coraz wyższy.

Nietrudno zauważyć, kiedy oglądałem kilka ostatnich rozmów z tobą odnosiłem wrażenie, że masz jej pewien niedosyt.

To prawda, inna sprawa, że te wywiady miały miejsce późnym wieczorem, kiedy byłem zmęczony i szykowałem się do spania.

Czy to Patrick Swayze jest twoim ulubionym aktorem?

(śmiech) To zabawne. Nie wiem, czy widzisz, ale tam w samym rogu wisi portret Patricka Swayze. Czy jest moim ulubionym? Nie sądzę, na pewno takowym w jakimś stopniu był. Na Fali i Wikidajło są moimi ulubionymi filmami.

A co gra w duszy Shelby’ego Lermo?

Death metal jest moją prawdziwą miłością. Kocham wszystkie gatunki: black metal, rock progresywny, kraut rock, rocka klasycznego, ambient, punk i hard core, ale od kiedy w połowie lat 90. odkryłem death metal, przeniosłem na niego swoją uwagę. W nim tkwi moja dusza. (śmiech)

A czym dla ciebie jest metal? Postawą, stylem życia, sposobem na egzystencję, energią?

Świat jest frustrującym miejscem, mam w sobie wiele złości, a metal jest dobrym sposobem, żeby sobie z tym radzić, konstruktywnym sposobem wyładowywania tej negatywnej energii i frustracji, skierowanie ją w coś, czym można dzielić się z innymi w pozytywny sposób. Idąc na koncert Cannibal Corpse i będąc w młynie wykrzykując o wyrywaniu wnętrzności z dziewiczej pizdy, co jest brutalnym, obrzydliwym, agresywnym gównem, kiedy rozejrzysz się dokoła, wszyscy są szczęśliwi i radośni. Do metalu zaprowadziły mnie mroczne uczucia, z którymi musiałem nauczyć się jakoś współżyć, w czym pomaga mi tworzenie ciężkiej muzyki i przekuwanie jej w coś pozytywnego, czym mogę dzielić się z innymi.

Twoja aktywność przypomina mi dziecko w sklepie ze słodyczami. Miksujesz gatunki, grasz w różnych stylistycznie kapelach, widać, że sprawia to tobie radość.

Tak właśnie się dzieje. W muzyce satysfakcjonujące jest bycie kreatywnym i odrzucenie własnych ograniczeń. Bez konieczności przynależenia do gatunku, sceny, ani niczego równie głupiego. Pozwalam sobie na bycie kreatywnym i robienie czegoś własnego, zamiast kopiowania tego, co zrobił ktoś inny. Zauważyłem, że sporo ludzi w różnych kapelach w ogóle tego nie widzi, metal traktują jednokierunkowo. Chcą grać w określonym stylu, albo brzmieć, jak Incantation. Nie wiem, co może być fascynującego w kopiowaniu innych.

A czy sądzisz, że możesz być zaangażowany w takim samym stopniu w każdym zespole, w jakim grasz?

Zależy od ludzi w zespole i ich dostępności. Członkowie większości kapel, w jakich gram są, podobnie jak i ja, zaangażowani w inne projekty. Co wychodzi na dobre dla Human Corpse Abuse oraz solowych rzeczy, którymi rozporządzam tak, jak tego chcę. Nie muszę czekać, żeby się z kimś ustawić, jak będzie już wolny, albo popracować wspólnie, jak wróci z trasy, co tyczy się większości moich zespołów, gdzie mam do czynienia z obłożeniem kalendarzy pozostałych członków. Koniec końców udaje się nam je zgrać.

Opowiedz o swoim największym muzycznym odkryciu.

O, stary. Ciężko odpowiedzieć. Choć zabrzmi to dziwnie z moich ust, będzie to Public Enemy. Pierwsza ciężka, agresywna muzyka jaką usłyszałem będąc naprawdę młodym i która stanowiła wyzwanie. Na pewno sens tej muzyki był próbą dla autorytetów. Jednym wielkim: wypierdalać. Public Enemy usłyszałem zanim poznałem punk, metal lub hard core’a. I choć większość rapu jest oparta na minimalizmie, to ich team producentów The Bomb Squad stworzył ścianę dźwięku opartą o wycie syren, ponakładanych na siebie sampli, rezultatem czego była chaotyczna i wymagająca muzyka, z którą się połączyłem. Cały czas kocham Public Enemy, pierwszą agresywną twórczość, jaką odkryłem, a która zaprowadziła mnie do wszystkiego innego.

Jak widać, z jednej strony droga od Public Enemy do death metalu wydaje się długa i kręta, a z drugiej okazuje się, że wcale tak nie jest.

Dokładnie. Wszystko swoje źródła ma w gniewie i próbach zaradzenia temu. Żaden kawałek Public Enemy nie jest piosenką miłosną, tak samo, jak żaden kawałek death metalowy nią nie jest. (śmiech)

Z tego, co wiem komponujesz dla konkretnego zespołu. Nie jest tak, że najpierw coś stworzysz, a dopiero później szukasz gdzie by to dopasować. W moim przekonaniu tworzysz nie tylko ciągle, ale i w sposób świadomy. A może też zalewają ciebie twórcze fale między okresami posuchy.

Przez lata się to zmieniało. Jak pracuję obecnie podam na przykładzie płyty Human Corpse Abuse. Zwizualizowałem sobie efekt końcowy, jak ten krążek ma wyglądać oraz ile posiadać utworów. Będzie to dwunastoutworowy album, takie a takie piosenki będą na każdej stronie, a tak będzie wyglądała oprawa graficzna. Kiedy to wszystko już miałem, tworzyłem utwór po utworze, ścieżki gitary, następnie basu i zaprogramowałem ścieżki perkusji, które następnie przekazałem bębniarzowi, żeby nad nimi pracował. Do pisania podchodzę w sposób obsesyjny, wyobrażam sobie produkt finalny, po czym zaczyna się proces wypełniania każdego zakamarka albumu, do samego jego końca.

A jak radzisz sobie z różnego rodzaju niespodziankami. Jak przyznałeś, wizualizujesz sobie efekt końcowy, ale w międzyczasie mogą wydarzyć się różne niespodziewane sytuacje, z którymi trzeba sobie jakoś poradzić.

Takie coś zdarza się dość rzadko. A jeśli już, to gram w wystarczającej ilości różnych zespołów, iż nawet jeśli pracując nad krążkiem Human Corpse Abuse wydarzy się utwór niezbyt pasujący, mogę wykorzystać go w innym zespole. Zawsze znajdę miejsce dla takich tworów. (śmiech) Zazwyczaj koncentruję się na ukończeniu jednej płyty w danym czasie, choć czasem pracuję nad kilkoma jednocześnie i jeśli wychodzi ze mnie piosenka zbyt dziwna dla jednego projektu wówczas mogę ją przerzucić tam, gdzie znajdzie się jej miejsce. Takie są uroki grania w pięciu odmiennych kapelach.

photo: Melissa Petisa

Zagrzebmy się zatem w Human Corpse Abuse. Co stało za stworzeniem tak zdegenerowanej, odrzucającej, perwersyjnej i barbarzyńskiej rzeczy jak Xenoviscerum?

Większość płyty powstała w styczniu 2022. Pracuję jako wolny strzelec, moja praca jest sezonowa, pewne okresy roku są bardziej zajęte od pozostałych. Ze względu na pandemię wszystko co miałem do zrobienia zostało odwołane, miałem zatem masę wolnego czasu, czułem dużo frustracji i gniewu, co stanowiło punkt wyjścia. Zacząłem tworzyć najszybszą, agresywną i prostą muzykę, jaką tylko mogłem. Zdałem sobie sprawę, iż mogę temu poświęcić jedynie ograniczoną ilość czasu. Zmieściłem się w trzech miesiącach, od rozpoczęcia prac do zakończenia nagrań. Bez zbytniego zastanawiania się, kombinowania, byleby szybko to z siebie wyrzucić. Natomiast teksty, z perspektywy czasu wydają się dziwaczne. Oglądałem wówczas same body horrory, filmy Cronenberga tego typu rzeczy i czułem odrazę do ludzkiego ciała, co z perspektywy czasu wydaje się pojebane, gdyż kilka miesięcy później wykryto u mnie raka i jak wróciłem do tych tekstów, to nie znając jeszcze wówczas diagnozy znalazłem powiązanie między tym czymś, co zaczęło się tworzyć w moim gardle zamieniając się w nowotwór, a utworami pokroju Tumor Eater. Część mnie uważa, iż podświadomość dawała mi znać, co dzieje się w moim organizmie, zanim dotarło to do świadomości. Zresztą, w Ulthar też znalazły się linijki mówiące o promieniowaniu, raku, spalonym gardle, tego typu sprawach. Może to przypadkowe, a może nie.

Wczoraj jak przekopywałem youtube pod hasłem Human Corpse Abuse rekomendacje były takowe: krokodyl zjadający człowieka, krokodyl zastrzelony po zjedzeniu wędkarza, stadia zmian ciała po śmierci, na Manikarnika Ghat w Indiach kończąc. Jak miło!

(śmiech) Nie byłem tego świadom, ale bardzo dobrze o tym wiedzieć. Jestem szczęśliwy, że algorytm się do tego przyczynił, wszak takie było zamierzenie. (śmiech)

Adam Jarvis był naturalnym wyborem na stanowisko bębniarza?

To zabawne, kryje się za tym pewna historia. Być może już wiesz, ale mniej więcej dwa lata temu przeprowadziłem się do Virginia w Washington D.C. A wszystkie moje zespoły stacjonują w Kalifornii, więc sporo podróżowałem w tę i we w tę. Nie znałem zbyt wielu miejscowych muzyków. Początkowo rozmawiałem z innym perkusistą o jego udziale w nagraniach tej płyty, ale wycofał się w ostatniej chwili. Same nagrania były już ukończone, miałem wokale, gitary, bas oraz zaprogramowane bębny, które trzeba było tylko zastąpić żywymi. Kiedy więc zakomunikował, że nie wie, kiedy będzie mógł to zrobić, być może za rok, wkurwiłem się deko, bo nikogo na miejscu nie znałem. Adama znałem od kiedy Ulthar zagrał trasę z Misery Index, za dużo wspólnie nie imprezowaliśmy, acz miałem jego numer, więc napisałem, iż mam skończoną płytę i może zachciałby na niej zagrać. A on zgodził się. Byłem przeszczęśliwy, to zajebisty bębniarz, po którym bym się nie spodziewał, że w ogóle będzie tym zainteresowany. Wysłałem mu muzykę, a po kilku minutach odpisał, iż wchodzi w to. Kurwa, ależ mnie to spompowało. Oryginalny perkusista wywalił na mnie jaja i musiałbym siedzieć na tyłku przez następny rok. Nie minęły dwa lub trzy miesiące i Adam wszedł do studia nagrywając swoje partie. Na dodatek zaliczyliśmy obsuwę, gdyż jego realizator załapał kowid, ale już później położył ścieżki naprawdę szybko.

Wcześniej wspomniałeś, że miałeś wizję tego krążka. Dawałeś mu jakieś instrukcje, co i jak zagrać?

Niekoniecznie, ale jak wspomniałem miałem już zaprogramowane beczki, ale tak się dzieje w każdym moim zespole. Najpierw programuję perkę, a później mówię perkusiście, żeby zagrał co zechce, ja po prostu słyszę pod dany riff określony bit, obrazuję go, ale że nie jestem bębniarzem, nie będę mówił jak ma zagrać. (śmiech) Kiedy Adam nagrywał byłem w Kalifornii, wysłał filmik i próbkę, żebym się wypowiedział, co o tym sądzę, czy nie jest zbyt odjechane. Zatem komunikowaliśmy się trochę w trakcie, omawiając pewne partie, czasem o coś podpytywał, wysyłał dwie wersje pytając, która jest lepsza i mówiłem mu, iż np. ta mi siedzi bardziej od tamtej. Natomiast zarówno Adam, jak i pozostali bębniarze z moich zespołów są na tyle dobrymi muzykami, że nie muszę im dawać wskazówek, chcę jedynie, żeby dali upust swojej kreatywności.

Brzmienie perkusji na tym krążku jest zajebiste, totalnie organiczne.

Tak, uchwyciliśmy tę surowiznę. Została nagrana w innym studio, dostałem surowe ścieżki i je zmiksowałem. Chciałem wydobyć z nich surowość, niejako w kontrze do Adama. W Misery Index i Pig Destroyer są one bardziej wyprodukowane. Na początku sądziłem, iż nie spodobał się mu miks, jaki zrobiłem, zresztą powiedział, że nie jest pewien, czy nie wyszło za surowo. Kiedy porozmawialiśmy wspomniał, iż myślał o jaśniejszym brzmieniu, ale po kilku miesiącach przyznał mi rację.

Posłodźmy trochę Adamowi, za co cenisz go najbardziej?

Oczywistym jest, że to kurewsko szalony perkusista. Potwór za instrumentem, ale też naprawdę spoko koleżka. Sam fakt, że po prostu wystarczyło wysłać mu sms’a po latach bez kontaktu, żeby bez oporów się zgodził zagrać na płycie. Idąc tym tropem, grając muzykę, spotyka się po drodze tylu niestabilnych ludzi, iż nie warto robić tego, do czego starają się ciebie przekonać. A tu masz kogoś, za kim chce się podążyć. Bardzo to w nim cenię. Każdorazowo kiedy mieliśmy okazję się widzieć, nawet jeśli nie jesteśmy super znajomymi, stajemy się nimi, kiedy tylko się spotykamy. Obydwaj jesteśmy wyluzowanymi kolesiami dobrze spędzającymi czas w swoim towarzystwie.

Wiem, że masz już przygotowany kolejny krążek Human Corpse Abuse.

Tak naprawdę Human Corpse Abuse ma gotowych kilka materiałów, jest to spora kolekcja utworów, które trafią na album, split oraz kolaborację. Chciałem pozostać wierny brzmieniu, jakie osiągnąłem, nawet jeśli pod tą nazwą ukazała się tylko jedna płyta. Trochę je poszerzyć pod kątem dziwności riffów i podziałów czasowych, jednak nie aż tak bardzo, żeby zamieniło się to w inny zespół. Wciąż zachowuję tę intensywność i prostotę. Tym razem nie czuję też ograniczeń czasowych. Daję sobie odrobinę więcej czasu na przemyślenie pewnych rzeczy i wprowadzenie udziwnień.

photo: Melissa Petisa

Porozmawiajmy o Ulthar, ponieważ tym co mnie uderzyło najbardziej to organiczny rozwój już od pierwszego demo, nie ma spektakularnych uniesień, ani upadków, powiedziałbym, iż podstawa jest podobna. Ekstremalnie szybkie riffowanie od samego początku, z progresywnymi progresjami, schizofreniczno-obłąkanymi wokalami oraz przestrzennymi outrami na końcach płyt, jak i między utworami. Na przestrzeni lat zmianom podlegały jedynie pojedyncze elementy, od d-beatu, po bardziej złożone i rozbudowane rozwiązania.

Uważam to za naturalny rozwój biorąc pod uwagę jakiego typu muzykami jesteśmy, eksperymentującymi, testującymi granice, do jakich możemy się posunąć. Kiedy założyliśmy zespół wszystko było takie proste, choć jako muzycy znaliśmy się nawzajem. Na pierwszej płycie odnaleźliśmy swój głos i zanurzyliśmy się w bardziej progresywnej muzyce. Na drugiej wszystko stało się mocniejsze i szybsze, wciąż z zachowaniem dziwności i progresywności, a na dwóch ostatnich posunęliśmy się jeszcze dalej. Rozwój za każdym razem. Jeśli posłuchasz demo i Helionomicon usłyszysz, że to ten sam zespół. A jedyna różnica odnosi się do samych kompozycji, które stały się coraz bardziej złożone i progresywne, zatem ten rozwój w moim odczuciu jest naturalny.

I wciąż znajduje się tam mniej niż po dziesięć riffów na utwór?

Zazwyczaj. Ograniczam się do mniej niż dziesięciu riffów w kawałku, ale w Ulthar czasem bierzemy fragmenty dwóch riffów i składamy je tworząc trzeci. Nazywamy to riffsplacing. Nie wiem, czy liczyć to jako kolejny riff, czy wciąż nie. (śmiech) Jeśli tak, to mamy po więcej niż dziesięć, np. w drugim utworze z Cosmovore riff końcowy składa się z czterech różnych złożonych razem, które wzięliśmy z poprzednich piosenek, żeby stworzyć kompletnie nowy. Zatem ciężko tak naprawdę powiedzieć ile riffów znajduje się w danym utworze.

Wspominałeś o estetycznym podobieństwie obydwu albumów. A w twoim mniemaniu która z płyt powinna zostać przesłuchana jako pierwsza, żeby odpowiednio zrozumieć całość?

Możesz posłuchać w jakiej kolejności zechcesz. Nie mówię nikomu jak mają to zrobić, zostawiam to w gestii słuchacza. Moim zdaniem Anthronomicon jest łatwiej przyswajalna, zawiera osiem krótszych utworów łatwiejszych do przejścia, podczas gdy Helionomicon to dwudziestominutowe bardziej skomplikowane kolosy. Anthronomicon jest przystawką przed daniem głównym w postaci Helionomicon. Aczkolwiek nie jestem muzycznym faszystą mówiącym ludziom, w jakiej kolejności mają ich słuchać.

Zabawnym jest fakt, że na zawartość Helionomicon składają się utwory tytułowe.

Zrobiliśmy tak wyłącznie żeby wprowadzić ludzi w zakłopotanie i ich podrażnić. To jedyny powód, dla którego posunęliśmy się do tego kroku. (śmiech) Muzyka Ulthar przypomina wielkie puzzle, które mają sprowokować ludzi do złożenie ich w całość.

Czasem odnoszę wrażenie, że Helionomicon opowiada dwie historie jednocześnie, jedną prowadzoną przez muzykę, a drugą przez słowa.

Kiedy komponujemy muzykę staje się ona historią samą w sobie. Natomiast teksty są już całkowicie odrębnym procesem. Najpierw kończymy tworzyć dźwięki, a później wracamy do nich pisząc liryki. Niekiedy powstają już w studio, w trakcie nagrań, są improwizowane i nielinearne. Strumienie myśli, które wypływają z naszych głów.

Nawet jeśli są one nazywane płytami siostrzanymi, nie do końca tak uważam. Helionomicon jest o wiele gęstszym albumem od Anthronomicon, na przecięciu black i technicznego death metalu, nie tylko od strony muzycznej, ale i brzmieniowej, chociażby poprzez samo brzmienie basu.

Zdecydowanie takie było zamierzenie. Pisanie owych dłuższych form było jak podróż, jednak wciąż z zachowaniem poczucia obcowania z jednym długim death metalowym utworem. Przez całą długość pojawiają się elementy, które czynią go jednym spójnym pomysłem. I to stanowiło wyzwanie. Rzecz jasna trudniej jest napisać dwudziestominutową death metalową piosenkę, niż czterominutową, nie powodując znużenia i powtarzania się.

Wiesz co jest jeszcze zabawne? Im bardziej Ulthar nazywany jest kapelą death metalową, tym więcej black metalu w nim odnajduję.

Złapałem się na tym samym. Jesteśmy bardziej black, niż death metalowi, choć ludzie skategoryzowali nas jako zespół death metalowy, na co wpływ mógł mieć fakt wydawania nas przez 20 Buck Spin, które znane jest z wydawania death metalu. Czytając recenzje pierwszego i drugiego longa zauważyłem, iż ludzie nazywają nas OSDM – old school death metalowym zespołem. W ogóle tego nie słyszę. My tworzymy black metal, nie ma tam żadnego OSDM, a to doprowadziło mnie do przekonania, iż mogło się tak stać tylko przez profil wydawniczy naszego labelu. Mam to gdzieś, choć niezmiernie dziwi mnie kiedy nie słyszy się w naszej muzyce black metalu.

Co widzisz na okładkach obydwu płyt?

Na pewno jeśli złożysz je razem otrzymasz kompletną grafikę rozdzieloną na pół. Wykonanie jej zleciliśmy Ianowi Millerowi, autorowi okładek do wszystkich naszych albumów. Daliśmy mu wskazówki odnośnie palety kolorów, ogólny zamysł dotyczący kosmosu i wolną rękę, spod której wyszło właśnie to. A wyszło niesamowicie, wiedzieliśmy, że cokolwiek zrobi będzie to dobre i rzeczywiście tak się stało. Perfekcyjnie zgrywa się z muzyką.

photo: Melissa Petisa

A czy również widzisz mnogość penisów na okładce Providence?

Tak, oczywiście. Nawet je policzyliśmy, jest ich dziewięć. (śmiech) Perkusista Ulthar – Justin miał z tym pewien problem odnośnie wykorzystania tej grafiki, na którą mieliśmy wykupioną licencję, gdyż praca sama w sobie już istniała. Wydawało się mi, że wszyscy byliśmy zgodni co do jej wykorzystania, jednak Justin nie był do końca przekonany. Jednak zapłaciliśmy już za licencję i należała do nas, co Justin skwitował krótko: o co, kurwa, chodzi? Spójrz na te wszystkie kutasy! Nie ma na to mojej zgody. (śmiech) Koniec końców wszystkim się spodobała i wyrazili zgodę, choć doszło do pewnego napięcia.

Opowiedz o swojej drodze od momentu, kiedy chwyciłeś instrument do ręki po raz pierwszy do teraz.

Zacząłem grać prawdopodobnie w 1993, wtedy ukazało się Nevermind Nirvany, miałem ze trzynaście lat. I podobnie do Public Enemy było swego rodzaju rewolucją. Kiedy posłuchałem muzyki i co gra gitara pomyślałem, iż wcale nie ma tam szaleństwa i swobodnie mogę grać coś podobnego. Pamiętam, że w tamtym czasie rodzice wybrali się na wycieczkę na Hawaje, z której przywieźli prezent w postaci ukulele pozbawionego strun. Grałem na tym ukulele niczym na wymyślonej gitarze przy dźwiękach Nevermind i tak zajebiście się mi podobała! Na urodziny poprosiłem rodziców o Fendera Stratocastera oraz mały wzmacniacz. Jedyne co pragnąłem to grać pod Nevermind. A później pojawiły się pierwsze punkowe kapele, w jakich grałem, fascynacja coraz mocniejszym graniem i starałem się iść w tym kierunku tak daleko jak to tylko możliwe.

Jak ja nie cierpię tego krążka, zawsze byłem fanem Pearl Jam i cisnąłem po wszystkich kolesiach zafascynowanych wówczas Nirvaną.

(śmiech) Z perspektywy czasu uważam, iż muzyka spopularyzowana na Nevermind przyniosła wiele szkody heavy metalowi. Zabiła cały glam metal i większość thrashowych kapel, które zaczęły grać grunge, żeby utrzymać popularność. Oczywiście w tamtym czasie nie zwracałem na to uwagi. Istotne były głośne gitary i złość. Wciąż lubię Nirvanę, słucham Nevermind, Bleach, płyty które trafiają do nastolatka i pozostają przez resztę życia.

Z tamtego okresu pozostała ze mną tak naprawdę jedna płyta Unplugged Alice In Chains.

Od Alice In Chains posiadam Facelift i Dirt. Powróciłem do nich i zrewidowałem swój pogląd odnośnie muzyki z początku lat 90. Wciąż lubię Soundgarden, ale to był dziwny czas dla muzyki, chyba ostatni kiedy do mainstreamu dostał się cały ruch heavy rockowy, który zmienił wszystko. Nie było za dużo muzyki alternatywnej od połowy 90. Trzeba było mocno pogrzebać w podziemiu, żeby wynaleźć coś godnego uwagi.

Wiem, że pracujesz w przemyśle muzycznym, czy oddziałuje to jakoś na twoją aktywność muzyczną?

W jakimś stopniu. Nie pracuję typowo w biznesie muzycznym, zajmę się techniką audio-wizualną, edycją wideo, okazjonalnie udźwiękawianiem koncertów. W większości pozwala to zrozumieć i uczy, jak działa dźwięk szczególnie, że obecnie sam siebie nagrywam, jak rozstawić mikrofony, celem uzyskania odpowiedniego brzmienia. Nauczyłem się także techniki edycji obrazu, co będzie przydatne do robienia własnych klipów, albo ich kompilacji, np. dla Human Corpse Abuse. Nie mam jeszcze do tego pełnej wiedzy, ale może będę chciał popracować nad tym w przyszłości.

Pamiętam jedno wideo, jakie stworzyłeś do swojego black metalowego projektu.

Tak, do Naughtskeid Satan Worship. Uczyłem się wówczas zarówno edycji wideo oraz jak samemu nagrywać muzykę. Połączyłem to w jeden projekt. W sumie mam na ukończeniu długograja, nad którym pracowałem nawet dzisiaj. Odkąd moja technika uległa poprawie jestem w stanie stworzyć lepiej brzmiący black metalowy album. Podobnie będzie z Human Corpse Abuse. Nagrywam wszystko samemu, a bębniarz dogra do tego żywą perkusję. Nie wiem, kiedy się ukaże, mój głos ma się coraz lepiej, acz cała reszta jest już gotowa.

Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla ciebie oznacza?

Muzyka to moje życie, stary. Mam pracę, inne sprawy, z którymi jak zwyczajny człowiek muszę się mierzyć, ale to muzyka jest moją pierwszą miłością i jedyną rzeczą, jaka się liczy, czymś co zamierzam pozostawić po sobie na tym świecie. Podążanie za dźwiękiem jest moją muzą, na której osadza się cała reszta.

Posłuchaj: https://humancorpseabuse.bandcamp.com/

https://listen.20buckspin.com/album/helionomicon

https://listen.20buckspin.com/album/anthronomicon

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *