Proste melodie
Mógłbym zacząć od listy znanych i poważanych wykonawców, z którymi występował i nagrywał Alessandro Asso Stefana, ale część z nich pojawia się w niniejszym tekście. Zamiast tego niech przemówi muzyka, którą mój dzisiejszy rozmówca komponuje, wykonuje, produkuje oraz nią oddycha. Po siedemnastu latach od wydania debiutanckiego, solowego albumu Poste E Telegrafi powrócił z drugim krążkiem zatytułowanym po prostu Alessandro Asso Stefana, a wydanym przez Ipecac Recordings. Asso jest przede wszystkim przemiłym rozmówcą, którego wylewność zdaje się była ograniczana barierą językową, co jednak nie wpłynęło na serdeczną atmosferę towarzyszącą naszemu spotkaniu.
Z tego, co wiem muzyka pojawiła się w twoim życiu za sprawą ojca. Opowiedz o muzyce, jaka otaczała ciebie.
Kiedy byłem dzieckiem tata grał na gitarze, nie w sposób profesjonalny, acz pamiętam wieczory kiedy grywał piosenki country, jest wielkim fanem Creedence Clearwater Revival i pierwszym utworem, jaki wspólnie próbowaliśmy zagrać pochodził z ich repertuaru, to proste melodie. Będąc młodym człowiekiem długi czas studiowałem gitarę klasyczną, nie pamiętam dokładnie ile lat, może ze dwanaście i byłem w tym bardzo dobry, ale z czasem dotarło do mnie, iż studiuję rzeczy z innego świata. Pewnego dnia odkryłem, że przyjaciel z sąsiedztwa gra piosenki. Patrzyłem na niego zastanawiając się, jak to możliwe, on sobie gra piosenki, a ja studiując od tylu lat tego nie potrafię, nie miałem nawet pojęcia czym są akordy. Studiując muzykę klasyczną wiesz, że istnieją akordy, ale nie potrafisz ich zagrać. Ten niewielki fakt stał się przyczynkiem do zastanowienia się, co ja w ogóle robię, chciałem to wszystko lepiej zrozumieć. Porzuciłem studia i zacząłem odkrywać inne rzeczy. (śmiech)
Zatem momentem, w którym odkryłeś miłość do muzyki był widok taty grającego Creedence Clearwater Revival, czy widok grającego przyjaciela?
Stał za tym ojciec, wspólne granie było przyjemnością, nawet niewyszukanych rzeczy. Zwróciłem uwagę, iż coś zaczyna się dziać. Wtedy pojawiła się miłość do muzyki.
Asso, co powinienem o tobie wiedzieć? Oprócz tego, że jesteś muzykiem i producentem? Jaką jesteś osobą, a nie pytam o to bez powodu.
(śmiech) Lubię proste rzeczy, codziennie przez dwie godziny spaceruję po górach, lubię wędkować, przepadam za naturą. Nic interesującego. (śmiech)
Zapytałem o to, gdyż twój album narysował mi w głowie obraz wrażliwego, nostalgicznego samotnika, marzyciela.
Na pewno jestem marzycielem, trochę nostalgicznym, ale to część mojego charakteru.
Wiesz, wystarczy rzut oka na tytuły piosenek: Fading Away, Farewell To Dust, Continental Spazio lub I Am A Man Of Constant Sorrow.
Oczywiście melancholia jest ukryta w moim wnętrzu. Nie pojmuję dlaczego, wiodę zwyczajne życie, a ujawnia się ona kiedy zaczynam tworzyć.
Sam widok ciebie grającego nawet nie tyle z Pattonem, co z Micah P. Hinsonem, siedzącego gdzieś z boku grając na gitarze, albo elektrycznej gitarze hawajskiej w kapeluszu jest nieoczywisty, zazwyczaj każdy muzyk chce być na pierwszym planie, a ty pozostajesz w cieniu.
Nie należę do tego typu osób, nie interesuje mnie to. Moje zainteresowanie skupia się na muzyce. To wszystko. Cała reszta, sposób prezentacji, kreowania się na jakąś gwiazdę kompletnie mnie nie obchodzi.
Co było przełomowe w procesie tworzenia najnowszej płyty?
Nie było jednej takiej rzeczy, skompilowanie tego albumu zajęło kilka lat, co nie oznacza, iż tyle czasu zajęło jego napisanie, natomiast spodobał się mi brak konieczności stworzenia go w tydzień, a rozłożenie tego procesu w czasie, przemyślenie go. Nawet nie zakładałem, iż takowa płyta powstanie, podobnie było w przypadku innych. Nigdy coś takiego nie miało miejsca. Mam studio, każdego dnia coś w nim robię i nagrywam. Po kilku latach zorientowałem się po prostu, iż mam gotowych trochę piosenek, które może warto byłoby zebrać w całość. (śmiech)
Zaskoczyły mnie słowa Polly Jean Harvey, która nazwała ten album afirmacją życia. Zastanawiałem się nad tymi słowami, może chodzi o to, aby brać życie takim, jakie jest, bez zbytnich oczekiwań, ale z pokorą?
Tak uważam. Być może wynika to z faktu, że na tej płycie zawarte jest prawdziwe, transparentne życie. Nie ma poukrywanych rzeczy. Niekiedy albumy są przeprodukowane, tworząc mglistą zasłonę między słuchaczem, a autorem. A tu masz do czynienia z prostym nagraniem, tylko ja i piosenki, które wykonuję. Takie jest życie.
Nie ma niczego za czym mógłbyś się ukryć, ani za wielką produkcją, ani za zespołem.
Dokładnie.

photo: Roberto Cavalli
Według mnie album podzielony został na trzy części. Pierwsza składa się z utworów pierwszego do piątego, druga z wokalem od szóstego do ósmego oraz trzecia, na którą składa się ostatnia, najdłuższa kompozycja. Czy tak w rzeczywistości jest?
Masz absolutną rację. Taki podział miałem w głowie. Piosenki z wokalem postanowiłem zamieścić w środku, aby dać im odpowiednią przestrzeń do zaistnienia.
A kiedy słuchasz tego krążka, to jaki nastrój w tobie dominuje?
Nie słuchałem go odkąd ukończyłem prace. (śmiech) Nawet nie miałem ochoty ponownie go przesłuchiwać. Może czasami powracam do pojedynczych utworów, kiedy pojawiają się tu czy tam, ale nie ma we mnie potrzeby, aby wracać do nich ponownie.
Mamy bardzo podobnie. Kiedy kończę tworzyć samemu, to ostatnią rzeczy jest powracanie do rzeczy, nad którymi spędzałem ostatnie tygodnie albo miesiące. Nie czerpię z tego żadnej radości.
Przyznam szczerze, że kiedy ktoś wrzuci jakiś mój numer na instagram, to włączę z ciekawości, bywam zaskoczony, a nawet czerpię z tego satysfakcję, ale tyczy się to pojedynczych utworów. (śmiech)
Album wywołuje mocne skojarzenia z muzyką filmową. Czujesz podobnie? A jeśli tak, to jaki scenariusz, prawdziwy albo wymyślony pojawia się w twojej głowie?
Dzieje się tak od mojego pierwszego albumu. Słyszałeś go?
Oczywiście.
Nawet on brzmiał niczym ścieżka dźwiękowa. Zatem jest to coś mocno we mnie zakorzenionego. Mam kinematograficzne podejście do muzyki. Nawet jeśli tworząc nie myślę w kategoriach filmowych. Taki mam sposób wyrażania siebie. Ścieżka filmowa do życia, a nie do filmu. (śmiech)
Słuchając Poste E Telegrafi wyczuwam trochę zbliżone podejście do najnowszej płyty, pomimo iż to w dużej mierze różne od siebie albumy. Debiutancki choć osadzony w muzyce folkowej, to jednak był zanurzony w psychodelii, a niekiedy w abstrakcyjnym anturażu, misz masz różnych wpływów. Czy zatem złożyły się na niego piosenki, które gromadziłeś przez określony czas, czy też ta różnorodność była zamierzona?
Rozmawiamy o rzeczy wydanej siedemnaście lat temu, kiedy miałem dwadzieścia pięć lat. I nawet wtedy nie rozmyślałem o zrobieniu czegokolwiek. To była muzyka skomponowana w tamtym czasie oraz poskładana w całość. Rzeczywiście są tam dźwięki eksperymentalne z użyciem perkusji, syntezatorów lub manipulacji taśmą.
Łącznikiem między tymi wydawnictwami jest podobne, minimalistyczne podejście. Minimalizm jako próba dotarcia do sedna komponowania. Prostota i wyciskanie z niej całej esencji.
A to dlatego, iż myślałem o nich w kategoriach nagrań solowych, bez uczestnictwa zespołu ani dwudziestu instrumentów, na których oczywiście potrafiłbym zagrać, jeśli zechciałbym, wybrałem jednak prostotę oraz siłę w niej drzemiącą.

photo: Roberto Cavalli
Po tak długiej przerwie między obydwoma krążkami, tych latach poświęceń w pracy producenta, kompozytora oraz muzyka sesyjnego, w jaki sposób traktujesz drugi solowy album? Jako zebrane doświadczenie, wyróżnienie, nagrodę?
Oczywiście każda z przeszłych współprac odcisnęła swoje piętno na tym albumie. Siedemnaście lato to kopa czasu, prawie połowa mojego życia. Przez ten czas założyłem własny zespół Guano Padano, z którym wydałem cztery płyty. Moje podejście do niego jest odmienne, nawet jeśli odpowiadam za większość kompozycji, to sam sposób działania jest bliższy typowo zespołowemu. Prawdopodobnie kilku kompozycjom mógłbym nadać bardziej filmowego sznytu, jednak przyjąłem inną perspektywę. Przez dwa lata występowałem u boku PJ Harvey, później z Pattonem przy projekcie Mondo Cane, wyprodukowałem ostatni materiał Micah P. Hinsona i tak zleciało.
Wspomniałeś Guano Padano. Nawet jeśli twoja solowa twórczość ma własny charakter, to w jakimś stopniu jest rozwinięciem Guano Padano, ale w bardziej intymny sposób. Guano Padano postrzegam niczym worek, do którego wrzucacie wszystkie szalone pomysły: zwariowany saksofon, psychodelię, folk, jazz, rock, muzykę inspirowaną Morricone etc.
Niezupełnie, jesteśmy trójką różnych muzyków. Ja wywodzę się ze świata folku oraz rocka, ale pozostali z jazzu i muzyki eksperymentalnej. To nie tak, że siadamy wymyślając te szalone rzeczy. Każdy z nas na odmienne podejście, przez co może niektóre z nich przenikają do naszej muzyki, podobnie, jak wiele różnych wpływów. W swojej twórczości preferuję minimalistyczne podejście oraz sięganie głęboko do źródeł.
Guano Padano powstał celem oddania ducha muzyki z westernów, choć nie jestem do końca przekonany, że tak można sklasyfikować ten zespół.
Dokładnie tak. Co prawda jestem w dużej mierze odpowiedzialny za te wpływy, ale to z powodu bycia naprawdę dużym fanem spaghetti westernów. (śmiech) Nawet do końca nie wiem dlaczego, lecz za dziecka oglądałem sporo tych filmów i podejrzewam, iż zapuściły we mnie korzenie. (śmiech) Zawsze wychodzi to ze mnie w sposób naturalny, więc takie jest też ich miejsce w tej muzyce, ale nie tylko one.
Swoją drogą, masz swój ulubiony tytuł?
Django Kill… If You Leave, Shoot! w oryginale Se Sei Vivo Spara dość psychodeliczny western, co jeszcze… Keoma będący ostatnim prawdziwym spaghetti westernem, I Giorni Dell’ira (Dni Gniewu), z Guano Padano przerobiliśmy motyw z tego filmu, Da Uomo A Uomo (Śmierć Jeździ Konno)
Jak to się stało, iż zacząłeś być producentem muzycznym?
O, to dobre pytanie. Równocześnie z grą muzyki klasycznej, rozpocząłem grę na różnych instrumentach elektrycznych i klawiszach, był to moment odkrywania nowych rzeczy. W ten sposób dość wcześnie zainteresowałem się procesem nagrywania na taśmę oraz magnetofon czterościeżkowy. Zafascynowało mnie to nawet bardziej od samego grania. Spędzałem wiele godzin próbując zrozumieć proces rejestrowania, a przy okazji zacząłem uruchamiać studio, kupować różne mikrofony, głośniki oraz nagrywać na różne sposoby, spędzając w nim coraz więcej czasu. Zatem dość wcześnie odkryłem, iż potrzebuję własnego miejsca do tworzenia. A później godzina po godzinie, dzień po dniu docierało do mnie, że być może jest to moja droga życiowa. Grywałem z różnymi włoskimi kompozytorami, którzy pytali, czy z nimi zagram, czy ich zarejestruję i tak powoli zająłem się produkcją, nie myśląc o tym, tak naprawdę. W chwili obecnej nagrywam oraz produkuję jednocześnie w Pro-Toolsie, gram na czym trzeba i chyba jest to coś, co pokochałem.
A skąd w ogóle to przekonanie, iż wolisz produkować, niż grać? Wynika to z tego, iż będąc producentem jesteś ukryty w studio i nie musisz występować publicznie?
Może tak być. Poza tym lubię odkrywać sposoby na wprowadzanie w życie prostych pomysłów. Lubię studio, jest miejscem, w którym eksperymentuję, tworzę nowe rzeczy, które w muzyce lubię. Produkowanie jest naprawdę kreatywnym zajęciem.
A czy jest lub był jakiś producent, o którym możesz powiedzieć, iż jest lub był dla ciebie autorytetem, takim małym bohaterem?
Lubię wszystkie produkcje T Bone Burnetta, niektóre Daniela Lanois, poważam Johna Parisha – współpracownika PJ Harvey z jego minimalistycznym podejściem do wyciągania z piosenek ich prawdziwej esencji.
Takie podejście łączy was obu. Zresztą, jak dla mnie jesteś jedyną osobą, o której mógłbym powiedzieć, iż jest przeciwko studyjnym sztuczkom i wszechobecnej obecności różnej maści wtyczek.
Co prawda używam Pro-Tools, który potrafi zrobić wszystko, ale to ja ustalam granice. A moje podejście do nagrywania jest równie proste. Jeśli się pomylę grając, to robię drugie, właściwe podejście, nie przepadam za edytowaniem, cięciem, różnego rodzaju sztuczkami, ani plastikową produkcją. Słuchając muzyki wyczuwam jej nastrój, to wystarczające.
Będąc producentem powinieneś być elastyczny, podejrzewam również, iż każdy z producentów ma swój własny zbiór zasad. Czy również takowy posiadasz i jaka zasada jest najważniejszą?
Nie posiadam żadnych zasad, jestem otwarty na wszystkie pomysły. Poświęcam wystarczająco dużo czasu na uważne słuchanie piosenek oraz pracą nad strukturami pod kątem dopasowania ich do wokalisty. Tak naprawdę nie produkuję jakiejś dużej ilości muzyki, jedynie te rzeczy, które lubię, zdarza się to raz, dwa razy na rok. Nie należę do tych producentów, którzy pracują nad dwudziestoma krążkami rocznie. Prawdopodobnie wówczas musiałbym wprowadzić jakieś zasady. (śmiech)
A praca z tak mocnymi osobowościami i kolorowymi ptakami, jak PJ Harvey czy Mike Patton wyzwalała u ciebie jakieś dodatkowe ciśnienie i presję?
Nigdy nie odczułem żadnego ciśnienia. To miłe osoby, a granie z nimi to czysta przyjemność. Rzecz jasna, kiedy zaśmiecasz głowę myślami, kim są, jakie mają dokonania, mogłoby pojawić się jakaś napięcie. Grając muzykę, tylko to mnie interesuje. Nie myślę o niczym innym. A praca z nimi była łatwa.+

photo: Roberto Cavalli
Czy twoje podejście do produkowania własnych nagrań różni się od podejścia przy produkowaniu innych?
(śmiech) Ciekawe pytanie. Przy solowych nagraniach jesteś w tym naprawdę sam. Może wychodzi to na gorsze. (śmiech) Ograniczają mnie własne umiejętności, a przez to zmuszony jestem pracować więcej. Natomiast w ujęciu ogólnym podejście jest niezmienne. Muzyka otaczająca mnie w studio wyznacza sposób produkcji.
Rozmawiałem ostatnio z muzykiem zespołu Inter Arma, który opowiadał, iż biorąc pod uwagę jego doświadczenie i wiedzę muzyczną trudno mu słuchać muzyki nie analizując jej w czysto rozrywkowy sposób. Zresztą mam podobnie do niego, a jak to wygląda u ciebie?
Nie słucham muzyki dla rozrywki. Jeśli słucham czegoś to dlatego, iż się mi podoba, wówczas zwracam uwagę na zawarte tam detale. Podobnie z graniem muzyki. Nie potrafię inaczej.
A jak widzisz muzykę za dziesięć lat, biorąc pod uwagę rozwój sztucznej inteligencji, która jest w stanie zaproponować finalny produkt złożony z muzyki, tekstu oraz zdjęcia okładkowego.
Często o tym myślę i bywam przerażony. Zdaję sobie sprawę, że sztuczna inteligencja może być pomocna na wielu polach, acz w odniesieniu do sztuki jakaś część mnie boi się jej. Jakaś część ludzi na nią się przerzuci, a wówczas będziemy mieli przejebane. Jeśli zapalisz jednego papierosa – okej, może nawet będziesz czerpał z tego przyjemność, ale jeśli spalisz ich dwadzieścia pięć dziennie – będzie po tobie. Podobną zależność widzę w używaniu komórek. Dziesięć lat temu telefon służył do dzwonienia, a teraz sprawa wygląda do dupy, coraz więcej osób jest od nich uzależnionych. Podobnie może wyglądać kwestia sztucznej inteligencji, która będzie coraz więcej robiła za ludzi. Na początku może to wyglądać niewinnie, ale z czasem będzie coraz gorzej.
Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla ciebie oznacza?
Zawsze za nim podążam. Pomysły na moją muzykę mają w nim swój początek. Dźwięk jest czystą materią. A jego brzmienie stanowi dużą część mojej twórczości. Nawet proste pomysły mogą odpowiednio dobrze zabrzmieć. Większą część życia spędziłem na podążaniu za dźwiękiem. (śmiech)
Posłuchaj: https://alessandroassostefana.bandcamp.com