THE UTOPIA STRONG

Struktura innego wymiaru

Rozmowa z moim dzisiejszym rozmówcą pisała się sama. Rezultatem każdego przesłuchania którejś z płyt, jakie współtworzył były kolejne notatki oraz możliwe do poruszenia wątki, których finalnie potrzeba było sporo usunąć, by zrobić miejsce dla absolutnie wyjątkowego zespołu The Utopia Strong, który Kavus Torabi współtworzy ze słynnym arcymistrzem snookera Stevem Davisem oraz muzykiem Coil Michaelem J. Yorkiem. Obiecałem, że o Steve’a nie zapytam ani razu. Acz nie sądziłem, iż Kavus na żartobliwą uwagę, że mógłby mi zagrać jakąś piosenkę, skoro od początku połączenia dzierżył w ręku gitarę, pod koniec naszej rozmowy naprawdę na tym specjalnym dla siebie modelu zagra. Poczułem się maksymalnie wyjątkowo, jak i podczas całej naszej rozmowy.

A cóż to za gitara?

To moja podstawowa gitara, Jazzmaster. Cudowna. Należała do zmarłego przyjaciela z pop gotyckiego zespołu Flesh For Lulu. Zawsze chciałem mieć jedną z jego gitar i kilka lat po śmierci jego kompani zaproponowali mi właśnie ten model, zatem ją kupiłem. (śmiech) A moja żona cudownie ją wykończyła. Absolutnie piękna. Gram na niej przy wyjątkowych okazjach.

Wygląda cudownie.

Kocham ją, mógłbym grać na niej cały czas.

Jeśli byłaby to rozmowa na potrzeby telewizji, poprosiłbym ciebie o zagranie czegoś. (śmiech) Nasza konwersacja jest ogromną przyjemnością, ponieważ The Utopia Strong jest zespołem, który przez ostatnie tygodnie zawładnął moim umysłem i spowodował za każdym razem uczucie lądowania na zupełnie innej planecie i był to czas wyjątkowy. A że rozmowa o wszystkich twoich aktywnościach zajęłaby nam długie godziny, skupmy się w głównej mierze właśnie na tym zespole. Przesunęła się ona o dwa dni, co nie zmienia tego, że wciąż są tylko dwa dni po premierze International Treasure. Jak się czujesz w związku z tym faktem?

Po pierwsze, miło było usłyszeć, jak ta płyta na ciebie działa, ponieważ chcieliśmy ażeby właśnie tak została odebrana. Z mojej perspektywy ciężko to ocenić, ponieważ na każdej z nagranych płyt chciałem dać z siebie wszystko i stworzyć naprawdę najlepszy album, jaki potrafię. Jednak International Treasure wydaje się być moim ulubionym. Odnoszę wrażenie, że działa ona jako całość. Dzieją się na niej rzeczy nadzwyczajne, ukazujące strukturę innego wymiaru. Biorąc pod uwagę sposób, w jaki ten zespół pracuje, stworzona muzyka była zaskoczeniem nie tylko dla słuchacza, lecz również i nas samych. Częstokroć mając swój początek w improwizacji, która oddaje jej atmosferę. Kocham tworzyć piosenki, kiedy piszę utwory i je aranżuję pojawia się brzmieniowy świat, w jakim zwykłem się obracać. W The Utopia Strong wpływy pochodzą od trzech osób, a ich zderzenie wytwarza fascynującą atmosferę, unikalne miejsce, które każdy z naszej trójki wypełnia swoimi melodiami. Niekoniecznie oczywistymi dla mnie, gdyż jak wspomniałem operuję w określonym dźwiękowym świecie. I ten album zaskoczył nas samych, spędziliśmy naprawdę dużo czasu pracując nad nim, udoskonalając go i dopieszczając. Mnóstwo dźwięków powstało już przy okazji debiutanckiego albumu, choć je wówczas odrzuciliśmy, gdyż nie pasowały, wciąż jednak były bardzo ciekawe. Po ich zebraniu wiedzieliśmy, że powstało coś naprawdę specjalnego. Konkludując, cudownie że tak je odebrałeś, gdyż podchodzimy do tego w ten sam sposób.

Jesteś osobą, z którą łatwo się pracuje?

(śmiech) I tak i nie. Wystarczająco łatwo żeby być członkiem tylu zespołów. Żadnego nie byłem założycielem i przyjaźnię się z tymi, z którymi grałem. Wiesz co, to zależy od kontekstu. Jakby to powiedzieć, często wiem, co chcę osiągnąć, stąd warto mieć te różne projekty, w każdym moja rola jest odmienna, np. tworząc rzeczy solowe lub dla Knifeworld kontroluję wszystko, w Gong jestem tym, który nadaje utworom kształtu, choć tworzymy wszyscy, jestem tym, który zbiera je w całość, a w The Utopia Strong pracujemy we trzech, panuje tam demokracja. Wiesz co, jeśli chcesz coś stworzyć lub dołączyć do mnie łatwo się ze mną współpracuje, jestem otwarty na zdanie innych.

A czy twoja wizja muzyki jest czysta, zawsze na sto procent jesteś pewien, co chcesz osiągnąć?

Zawsze to wiem, choć nie zawsze mam rację. Mam na myśli to, że tworząc jestem w stanie zaplanować pięć do sześciu kroków naprzód. Jeśli słyszę jakąś melodię, partię perkusji, to wiem, że jak je połączymy wszystko zagra jak należy. I często mam rację. Czasem ludzie mają inne pomysły, na które kręcę nosem. Potrafię coś usłyszeć i jest to użyteczna rzecz.

Ludzie zwykli mówić, że w zespole nie ma miejsca na demokrację, The Utopia Strong wydaje się być w tym względzie wyjątkiem.

Różnica polega na tym, że każdy z naszej trójki chce tego samego. Dlatego jest tak sympatycznie. Wszyscy wiemy, kiedy utwór jest ukończony, jeśli jeden z nas stwierdzi, iż czegoś potrzeba prawie zawsze ma rację. Kiedy jeden z nas zasugeruje potrzebę dogrania czegoś, jest prawie pewne, że pozostała dwójka poczuje taką potrzebę. Jak dotąd, mając nagrane dwa albumy i kilka koncertowych nigdy nie było okazji, żebyśmy się z czymś nie zgadzali. Nigdy nie podjęliśmy decyzji, za którą wszyscy nie staliśmy. Mamy ten sam cel, co chcemy osiągnąć z tym zespołem. Cały ten proces jest naprawdę satysfakcjonujący.

Skąd zatem wiecie, że dany utwór jest ukończony? Zawsze mam z tym problem. Dłubię coś godzinami, robię kolejne wersje miksu i nigdy nie potrafię powiedzieć, czy coś jest już zrobione i warto dać sobie spokój, czy wciąż nie.

Tak jak to opisałeś, spędzamy godziny na słuchaniu, więcej czasu spędzamy na tym, niż samym nagrywaniu. Za każdym razem mają miejsce różne mikro zmiany, edytowanie lub przycinanie. Bywa tak, że słuchamy kilkukrotnie wieczorem robiąc notatki, a następnego dnia dogrywając je. Można rzec, jesteśmy w tym względzie szczęściarzami, pracując zarówno na syntezatorach modularnych i instrumentach akustycznych, spędzając ze sobą po kilka dni, pracując nad jedną, dwoma piosenkami, a później wracając do nich z tym samym ustawieniem sprzętu oraz studia, co daje nam poczucie bycia zespołem wyjętym żywcem z lat 70., nagrywającym w starym stylu. Nawet nagrywając na komputer nasze podejście jest takie, jak byśmy nagrań dokonywali na taśmę. Choć oczywiście dokonujemy niewielkich korekt, które są jednocześnie pożeraczem czasu. Zaakceptowaliśmy te ograniczenia, gdyż sprawiają one, iż brzmimy inaczej, niż jakbym nagrywał solowo albo z zespołem rockowym.

No tak, nawet jeśli The Utopia Strong jest zespołem elektronicznym, to brzmicie w bardzo analogowy sposób.

I super, że to odnotowałeś, taki był zamysł. To, co słyszysz pochodzi w większości z instrumentów akustycznych, nawet jeśli początkowe zarysy wychodzą z improwizacji generowanych przez Stevena na sekwencerach, do których dodaję harmonie gitarowe, później to dublujemy i w ten sposób nagrywamy, a Steve dodaje do tego partie bębnów, następnie dogrywamy żywy tamburyn, którego nie zapętlamy oraz gitarę basową, a niekoniecznie syntezator basowy. Większość z utworów jest połączeniem instrumentarium elektronicznego z akustycznym, co bardzo mi pasuje. Sposób w jaki miksujemy to wspomniane przez ciebie analogowe brzmienie z harfą, dudami tego typu rzeczami. Poza tym, jest cała masa przykładów elektro-rockowych zespołów, które są straszne.

Czy mieszkasz w Londynie?

Tak, tak. Mieszkam w Londynie.

Jaka obecnie jest pulsacja tego miasta?

Trudno mi o tym opowiadać, przez ostatnie 30 lat mieszkałem w Hackney, który bardzo się przez ten czas zmieniał, w ostatnich latach otworzono w okolicy wiele barów oraz miejsc spotkań, choć jest bardzo spokojnie. Londyn to zabawne miejsce, zamieszkuje je dziesiątki tysięcy, a nawet miliony różnych Londyńczyków. Trochę o tym myślałem czytając o londyńskiej nocnej przestępczości, nastolatkach należących do miejscowych gangów, czy miejscach, do których lepiej się nie zapuszczać będąc z innej części miasta. W moim Londynie, nawet przechadzając się po tych samych miejscach, dostrajam się do naprawdę różnych częstotliwości. Zauważam to po moich przyjaciołach, kreatywnych postaciach zamieszkujących tę okolicę. W Hackney odnajdziesz dziwny element, np. tych, którzy kupili tutaj nieruchomość i podejrzewam, że odbierają oni Londyn na innych częstotliwościach. Zatem nie mogę tobie powiedzieć o energii Londynu, mogę powiedzieć o energii moich przyjaciół, muzyków, dj’ów, osób podobnych do mnie, robiących jednocześnie różne rzeczy. I tutaj panuje super atmosfera, są świetni promotorzy z Baba Yaga’s Hut organizujący niesamowite imprezy, niedaleko mieści się Cafe Oto, prawdopodobnie najlepsza na Wyspach miejscówka dla muzyki eksperymentalnej. Przeprowadziłem się do Londynu w wieku 21 lat, teraz mam 50 i wciąż uważam Londyn za wspaniałe miejsce dla muzyki.

Zapytałem o to, gdyż puls dużego miasta jest chaotyczny, arytmiczny, gwałtowny, a The Utopia Strong to wzięcie od niego oddechu, zatrzymanie się na dłuższą chwilę.

Być może taki był powód. Biorąc pod uwagę otoczenie, odbiło się to na krążkach, które nagrałem. Obecnie przebywam w domu Steve’a, leżącym na zacnej farmie na wsi, gdzie panuje transcendentalna i spokojna atmosfera, Michael zaś mieszka w Glastonbury w pięknym domu, z którego ogrodu ma się widok na całe miasto. W tych dwóch miejscach nagrywaliśmy, może ma to jakiś związek.

Słuchając zarówno obydwu studyjnych płyt, jak i wydanych w międzyczasie wydawnictw koncertowych, moje myśli szły w kierunku: do czego w ogóle potrzebujecie albumów studyjnych? Ponieważ były one tak odległe od tego, co prezentujecie na scenie, natomiast z każdym kolejnym przesłuchaniem owe podejście ulegało zmianie do punktu, w którym zacząłem traktować rzeczy studyjne jako punkty wyjścia do natury żywych koncertów.

Dokładnie tak jest. Śmieszną rzeczą w tym zespole jest to, że nic nie zostało zaplanowane, włącznie z rozpoczęciem jego działalności. Nigdy nie byłem częścią zespołu opartego na czystej improwizacji, grając na różnych instrumentach, na scenie jestem ograniczony jedynie wielkością danego miejsca oraz miejsca w aucie. Bez problemu mógłbym wnieść ich do zespołu jeszcze więcej. Dopiero po wydaniu debiutanckiej płyty zaczęliśmy grać koncerty, Steve nigdy wcześniej ich nie grał. I w ciągu kolejnych dwóch, trzech lat grania na żywo zaczęliśmy wnikać głębiej czym jest to, co robimy. Stwierdziliśmy, że moglibyśmy wydawać nasze występy, gdyż każdy z nich jest inny, składają się nie długie dwudziestominutowe utwory. Zresztą mamy w przygotowaniu kolejny, który znajduje się w tłoczni, z koncertu mającego miejsce w listopadzie ubiegłego roku. Grając na żywo jesteśmy świadomi, iż nie jesteśmy w stanie przewidzieć sposobu zagrania dwudziestominutowego kawałka, jednak za każdym razem robimy to inaczej. Mamy świadomość komponowania w czasie rzeczywistym, przekształcania się utworów, braku linearności i ważne jest do tego wracać, ponieważ kiedy je wykonujemy ciężko stwierdzić, czy robimy to dobrze, czy nie, mózg podejmuje mikro decyzje odnośnie tego, co robisz oraz co robią pozostali. Twoje myśli zwracają się w stronę tego, czy nie gram za długo, czy nie jestem zbyt zajęty, a może powinienem przestać lub użyć harmonium albo zacząć grać dźwięki, które właśnie wygenerował twój umysł. Wokół tego koncentruje się cały występ. Z tym, że nie zwracamy na to uwagi odsłuchując tych nagrań po kilku dniach, kiedy słyszysz dźwięki takimi, jakie są, mając świadomość zachodzących w nich ruchów. Natomiast kiedy nagrywamy w studio, już bez udziału publiczności, wyczekujemy tych naprawdę dobrych pomysłów. Jesteśmy przygotowani zarówno, że coś może być gówniane, jak i na sytuację, w której w ciągu dziesięciu minut pojawią się tematy, nad którymi warto posiedzieć. Jeśli coś nie pasuje, zmieniamy to bardzo szybko, żeby wrócić na właściwe tory. Stąd też różnice między nagraniami studyjnymi a koncertowymi.

Często widzę muzykę w kolorach. O ile pierwsza płyta skrzyła się jaskrawymi barwami, o tyle International Treasure świeci bardziej stonowanymi. Przypomina mi zmierzch w Indiach.

O tak, cudownie.

Również widzisz muzykę w kolorach? Z jakimi kojarzą się tobie obydwa albumy?

To zabawne, gdyż widzę muzykę w formach i kształtach, jak w transformującej architekturze. Na pewno muzyka ma wiele znaczeń, jest językiem czystej informacji, komunikuje się w potężny sposób. Trudno opisać to słowami, szybciej kształtami oraz kolorami. I rzeczywiście widzę ten album w kategorii zmierzchu, ciemnej zieleni. Zaś pierwszy turskusowo.

A czy Shepherdess jest następstwem Moonchild? Obydwa mają bardzo intymną atmosferę, obydwa zawierają żeńskie wokalizy.

Na Shepherdess znajdziesz mój głos.

Oj, najmocniej przepraszam. (śmiech)

(śmiech) Poczytuję to sobie za komplement. Nigdy tak ich nie postrzegałem, jednak teraz, jak do nich powróciłem ma to sens. Shepherdess opowiada historię Mylo, inżyniera dźwięku, którego co prawda nie spotkałem w trakcie lockdownu, jednak mieliśmy kontakt przez Instagram. Powiedział, że pozbierał sporo instrumentów, które były trochę zniszczone i może byłbym zainteresowany zobaczeniem ich. Mieszkał jakieś dwadzieścia minut drogi od mojej okolicy, wybrałem się do niego i rzeczywiście miał masę ciekawych instrumentów, jednym z nich był guzheng, chińska harfa, a innym, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem, vichitra veena, matka wszystkich indyjskich instrumentów. Ma wibrację tampury, wygląda niczym horyzontalny sitar, gra się na nim slidem, siedząc na wielkich pufach. Wziąłem te instrumenty ze sobą, Mike je naprawił, guzheng przestroiłem do góry i spędziłem kolejne kilka dni grając na nim, uzyskując wibrację bliską Alice Coltrane. Użyliśmy guzheng jako punkt wyjścia, a sam utwór był jednym z tych, które nie wzięły się z improwizacji. Co prawda rozmawialiśmy o tym, jednak plan był taki, żeby zbliżyć się tymi dźwiękami do Alice Coltrane. Steve dodał partię bębnów, którą przepuściliśmy przez delay, a sam utwór coraz to bardziej się otwierał. Zajęło nam trochę czasu zanim został ukończony. Pętlę wokalną dołożyłem na jego wczesnym etapie, była bardzo cicho w tle, żeby prowadzić teksturę dźwiękową i całkowicie o niej zapomnieliśmy. Dopiero kilka miesięcy później posłuchaliśmy i uznaliśmy, że powinna być częścią tego utworu.

The Utopia Strong jest mocno zanurzona w muzyce orientalnej na różnych poziomach, nie tylko muzycznych. Wspominaliśmy o wokalach w Shepherdess, o Moonchild jest też druga część The Kepper Of The Live. To część twojego dziedzictwa?

Niekoniecznie. Jestem Persem, pochodzę z Iranu, kocham instrumenty, jedynym na jakim potrafię grać jest gitara, a na innych próbuję. Mike jest niesamowitym multiinstrumentalistą, potrafi grać na tak wielu z nich. Podejrzewam więc, że dany instrument nadaje określonego smaku, ich wykorzystanie nie ulegało dyskusji. Jednym z powodów, dla których nazwaliśmy album w ten sposób, był jego międzynarodowy charakter. W trakcie lockdownu byliśmy pozamykani w tym żałosnym kraju (śmiech), od groma czasu nie dane nam było podróżować, próbowaliśmy zatem oddać to przez wielobarwność samej muzyki.

Czujesz się bardziej muzykiem, czy artystą? Chociażby sposób twojej gry na gitarze i podejście do samego instrumentu nie są stricte przynależny muzykom, robisz to w specyficzny, właśnie artystyczny sposób.

Dziękuję bardzo za komplement. Wchodzę w to. Ostatnimi czasy odświeżyłem swoje związki z rysowaniem. Nie robiłem tego od czasów nastoletnich, a przez ostatnie kilka lat rysuję bardzo dużo. W czasie lockdownu ze Stevem Davisem napisaliśmy również książkę. Zauważyłem, że źródła pisania, rysowania oraz komponowania mają początek w tym samym miejscu. Idąc tym tropem uważam, że niekoniecznie różne dziedziny sztuki są od siebie odseparowane, mniejsza czy jesteś filmowcem, bajkopisarzem, tworzysz komiksy, piszesz, komponujesz. Chodzi o wyrażanie się w sposób niewypowiedziany, traktowanie sztuki jako ładunku. W ten sposób mogę to najtrafniej opisać. Pisanie książki, rysowanie, nagrywanie płyty, a nawet improwizowana rozmowa może być sztuką. Jeśli coś niesie ze sobą ten ładunek szukasz go i masz świadomość, iż dzięki niemu łączysz się z czymś będącym ponad naszą materialną egzystencją. Takie jest zadanie artysty i zwróciłem uwagę, że nawet poprzez książkę w formie zabawnych wspominek możesz pozwolić im rezonować i nabierać znaczenia. Wracając do muzyki i wiem, że większość ludzi myśli podobnie, nie interesują mnie żadne gatunki, są tylko tam, skąd wyrasta artysta. Jeśli jesteś czarnoskórym z LA z lat 80. zaangażowanym w jakiś projekt i skorygujesz swoją wizję, prawdopodobnie zaczniesz tworzyć wizjonerski hip hop. Przecież wizjonerstwo polega jedynie na używaniu dostępnych narzędzi. Niesiony ładunek jest tym czego szukam i możesz odnaleźć go wszędzie, nie tylko w podziemiu.

Innymi słowy, czucie rzeczy prowadzi do ich tworzenia.

Tak, dokładnie tak.

Słuchaj, byłem zaskoczony informacją, iż jeszcze kilka lat temu nie utrzymywałeś się z muzyki. Pracowałeś jako malarz, dekorator. Wykonuję pracę biurową, w jej trakcie nie tylko słucham sporo muzyki, ale też ją analizuję pod różnymi kątami. Podobnie mam będąc na spacerze, siłowni, biorąc prysznic, jeżdżąc rowerem, ciągle napływają do głowy nowe pomysły. Czy również przez taki stan przechodziłeś?

Tak, to bardzo dobra rzecz. Na Bottled Out Of Eden, ostatniej płycie Knifeworld, jedna z piosenek powstała kiedy stałem na drabinie. Wziąłem telefon do ręki i ją zaśpiewałem do niego, wyklepując rytm na udzie. Całość zajęła może z dziesięć minut. Lubię spacerować, jestem konkretnym piechurem, nieistotne gdzie, lubię rytm chodu, a Londyn nadaje się do tego znakomicie. I skapnąłem się, że spacery są idealne do gromadzenia pomysłów. Kiedy mam pomysł na piosenkę, po powrocie kontaktuję się z chłopakami mówiąc im, że właśnie sobie wyobraziłem, jak powinna wyglądać. Tak samo z każdym problemem, który chcę rozwiązać, czy z setlistą, godzinny spacer i wszystko jest poukładane. Mój umysł generuje muzykę i muszę być obecny, kiedy przychodzą te dobre pomysły.

A jak twoje podejście do komponowania zmieniało się od pierwszego demo Die Laughing Omnigod do chwili obecnej?

(śmiech) Wiesz o nim? O mój boże. Omnigod tak… Pisząc muzykę cały czas czuję się jak osoba tworząca Omnigod. Jednakże teraz o wiele pewniej. W tamtym czasie wciąż szukałem własnej ścieżki. Znalazłem swój styl kiedy byłem po dwudziestce. Po zakończeniu działalności przez Die Laughing, a rozpoczęciu mojego kolejnego zespołu The Monsoon Bassoon poczułem, że mogę oddzielić kreską co robiłem wcześniej, a co teraz. Die Laughing powstał, żeby wyrwać się od speedu. Może nie byłem jego liderem, ale głównym kompozytorów na pewno. Kiedy dołączyłem do zespołu, byłem najmłodszy, może zbyt młody. Kiedy słucham tamtych nagrań teraz, są straszne. (śmiech)

Wspomniałeś o The Monsoon Bassoon. Mam takie odczucie, że o ile The Utopia Strong ma wysoce medytacyjny oraz kontemplacyjny charakter, o tyle tamten band był tego całkowitym przeciwieństwem, posuniętym do granic szaleństwa. Pamiętam, iż słuchając Wise Guy czułem się, jak po wsadzeniu głowy do pralki.

Wciąż bardzo bardzo dobrze pamiętam, jak napisałem ten riff. Ciekawe, że o nim wspominasz, to był nasz pierwszy singiel, miałem 27 lat kiedy się ukazał. Długo na to czekałem, zakładałem kolejne zespoły. Cieszę się, że padło na ten utwór, jestem z niego bardzo dumny. Sam zespół miał wówczas trzy, może cztery lara. Kiedy ukazała się pierwsza płyta, byliśmy pewni tego, co robimy. Ten zespół dostarczył mi naprawdę wiele radości. Zadziało się to w odpowiednim czasie, byliśmy wręcz ekstremalnie wkręceni w polirytmię spod znaku Steve’a Reicha, grup pokroju Henry Cow, Gong, postawy prezentowanej przez Sonic Youth, bardzo robiła nam energia bijąca z tego zespołu. Z perspektywy czasu, czuję dumę, że taki zespół założyłem. Dzięki niemu dostrzegłem, jak zmieniło się moje podejście i jak zmieniało się później przez lata dochodząc do punktu, w którym rzeczy po prostu zaczęły mieć sens i zaowocowały w The Utopia Strong. Natomiast teraźniejszy Gong wcale nie jest daleki od tego, co robiło The Monsoon Bassoon. W składzie są dwie gitary, trzy do czterech wokali, saksofonista, drugi sopranowy i ja jako główny kompozytor. Na swój sposób owe podejście wciąż jest we mnie obecne. Sądzę też, iż twórczość The Utopia Strong wpływa na moje podejście do Gong, gdzie niektóre sekcje są oparte na improwizacji. Świadomość, co w The Utopia Strong mogę zrobić przy użyciu gitary z kilkoma efektami pozwala mi ową energię przenieść do drugiego z zespołów.

Wiesz, chwilę temu pomyślałem sobie, że mimo całego szaleństwa The Monsoon Bassoon, Gong i Knifeworld to są wciąż świetne, dobrze skomponowane piosenki. A to przecież obecnie nie jest takie oczywiste. Wiele opiera się na kopiowaniu patentów, a tu masz po prostu świetnie poukładane kawałki.

Nawet nie jestem w stanie powiedzieć, jak się teraz czuję. Jest mi tak niezmiernie miło. Dziękuję bardzo, ponieważ wyobraziłem sobie, że moja muzyka posiada pewien urok. Kocham piosenki. To moja niejedyna miłość, ale kocham utwory, których stworzenie stanowi wyzwanie, kluczowe zmiany, zapadające melodie, nadawanie im formy. Naprawdę nie wiem, ilu ludzi jest tym zainteresowanych w ogóle. I później osoba z Polski mówi taką rzecz. Z kraju, w którym grałem raz w 2010 roku z Chrome Hoof gościnnie na gitarze. I sam fakt, że ktoś tak mówi znaczy dla mnie tak wiele, gdyż wcale nie tak dużo osób zna moją muzykę, której staram się nadawać znaczenie.

Kiedy słuchałem Knifeworld uknułem określenie dla tej muzyki, jako targowiska próżności. Miejsca, gdzie możesz przynieść i znaleźć wszystko, na co masz ochotę.

Tak. (śmiech) Knifeworld działał na określonych warunkach, w zespole było osiem osób, nie zarobiliśmy tam żadnych pieniędzy, a granie tras było raczej podkładaniem ognia pod torbę z gotówką, trzeba było czterech pokoi hotelowych, dużego vana, o miejsce na próby też nie było łatwo. Knifeworld pojawiło się po Cardiacs, który był zespołem zamkniętym, założonym przez grupę bliskich przyjaciół. Wiesz, do tamtego czasu moje zespoły były rockowe. The Monsoon Bassoon było rockowe ze względu na bas, bębny i gitary, Guapo też było rockowe ze względu na instrumentarium, później Cardiacs… W Knifeworld podjąłem próbę stworzenia sieci przyjaciół, z którymi chciałbym się spotkać i tworzyć muzykę. A przy okazji udowodnić sobie, iż potrafię napisać muzykę dla ośmiu osób. Nie robiłem wówczas nic innego, zatem w Knifeworld włożyłem całą swoją energię, dlatego muzyka jest tak szczegółowa, spędziłem masę czasu pracując nad nią. No a później zacząłem się zastanawiać, co się stanie, jeżeli zacznę żyć z tego zespołu. Pracowałem jako dekorator, pojawił się Gong, dj’owanie oraz The Utopia Strong, doszła działalność solowa, która na początku to mnie w ogóle przerażała, wyzwalała odmienną energię i półtora roku zajęło znalezienie sposobu, jak przekuć ją w ładunek. Na początku myślałem, że będę po prostu gościem siedzącym sobie z gitarą, a później doszło harmonium, które rozszerzyło brzmienie, gitara elektryczna zamiast akustycznej, która otworzyła kolejne drzwi. I teraz serio czerpię radość z koncertów solowych. Zaczynając The Utopia Strong spodobał się mi sposób, w jaki to wszystko współdziała i czuję teraz, że trzy moje główne zajęcia koncentrują się na rzeczach solowych, Gong i The Utopia Strong, gdzie pierwszy z wymienionych jest psychodelicznym rockowym zespołem, przez który staram się przekazywać pozytywną, przemieniającą się oraz uzdrawiającą energię. Koncerty Gong są niczym doświadczanie wizyty w kościele, choć nie bardzo jestem religijny, Covid spowodował, że zmieniło się moje podejście, zmianę odczuł też sam zespół, który gra teraz tak dobrze, ludzie stali się mega otwarci, co powoduje, iż samemu gram lepiej i chcę być jak najlepszym frontmanem oraz gitarzystą, jak potrafię. W rzeczach solowych skupiam się na czymś zupełnie innym, na śmiertelności i świecie fizycznym. Zaś The Utopia Strong to już czysta psychodelia, taki jest język jakim się komunikujemy plus nieprzewidywalność z nieziemskością. Jeśli Gong to moje serce i dusza, tak The Utopia Strong jest moją duchowością. I jak widzisz, w wieku lat 50 odnalazłem siebie.

Jak ciebie słucham, wydajesz się być w ciągłym procesie przemian oraz uczenia się. Powiedz, czego nauczyłeś się od każdego ze swoich zespołów oraz jak dany zespół pozwalał tobie na przemiany i pójście do przodu?

Jeden zespół nie inspirował następnego, mógł inspirować osobę, np. czasem w jednym robię mniej, niż w innym, czyli jeśli robię coś w Gong, nie robię już tego w tym zespole. Ciężki temat. W The Utopia Strong zacząłem bardziej udzielać się wokalnie, dzięki czemu nabrałem więcej pewności siebie, jako frontman Gong. Zakładając The Utopia Strong podobało się mi to zestawienie trzech wyciszonych kolesi, robiących swoje i tworzących podczas występów na żywo, a później Mike dodał do tego dudy, doszedł aspekt czysto fizyczny. Odkryłem, iż improwizując wokalnie na żywo, budując wówczas swoje partie, potrafię coraz lepiej komunikować się z publiką. To duża rzecz. Poza tym, psychodeliczne tekstury przeniosłem do Gong właśnie z The Utopia Strong. I wiesz, doskonale to słyszę, takie post-The Utopia Strong elementy. Niektóre utwory zaczęły być bardziej satysfakcjonujące.

Powiedziałeś bardzo mądre słowa, a mianowicie: lubię moje ograniczenia. Sądziłem, iż nie masz takowych. Opowiesz o nich? Jakie są jasne strony owych ograniczeń?

Cóż, moim największym ograniczeniem, za którym nie przepadam, jest mój głos. Naprawdę lubię śpiewać, również na żywo, ale nie do końca lubię swój głos. I zajęło mi naprawdę masę czasu, żeby dojść do punktu, kiedy jestem z niego zadowolony. Bywało, że nagrywałem wokale przez cały dzień, a następnych kilka godzin zajmowała ich edycja. Tylko po to, żeby potem stwierdzić, że jednak nie są fajne. Po czym powtarzałem cały proces, poczynając od ich ponownego nagrania. I tak kilkukrotnie, co było już mocno frustrujące. Pamiętam, kiedy wypowiedziałem te słowa, staram się sobie przypomnieć, co miałem na myśli. Wiesz, nie jestem też wirtuozem gry na żadnym instrumencie, choć mój sposób gry nie niesie żadnej frustracji i z tego powodu w ogóle nie cierpię. Robię to wystarczająco dobrze, np. nie jestem pianistą, a w utworze imiennym na International Treasure w jednym podejściu zarejestrowałem improwizowaną partię pianina, posłuchałem jej i naprawdę polubiłem. Wydaje się mi też, że jestem dobrym słuchaczem. I mam bardzo dobry smak.

Wyjaśnij mi jedną rzecz, powiedziałeś kiedyś, że nie nienawidzisz słowa multimedia. Byłem tym zaskoczony, biorąc pod uwagę, iż The Utopia Strong poprzez oprawę graficzną, wizuale na koncertach, w końcu teledysk do Castalia jest mocno nacechowana multimedialnie.

Nienawidzę samego tego słowa, podobnie mam ze słowem content w określeniu do muzyki. Bardzo podoba się mi idea bycia zanurzonym w trakcie koncertu, kiedy jedna rzecz inspiruje kolejną, jak w Gong i oświetleniu naszych koncertów, pełnych stroboskopów, jaskrawych kolorów, gdzie chodzi nie o oświetlenie zespołu, ale sceny, czego nie lubi dużo kapel, wolących mieć światło skierowane na nich. Nasz oświetleniowiec twierdzi, że nasycenie sceny światłem, to najlepszy sposób wizualnej informacji. W The Utopia Strong nie jesteśmy na tyle poważnym graczem, żeby mieć swojego człowieka od światła, mamy za to projekcje tworzące intymną atmosferę. Sama idea tego słowa mi nie przeszkadza, bardziej słowo jako takie.

Oglądając twój solowy występ ze Skyhenge zacząłem się zastanawiać, do czego tak naprawdę potrzebujesz innych muzyków?

(śmiech)

Jesteś samowystarczalny, znam twoje solowe płyty. I oczywiście w studio magia może działać na różne sposoby, możesz robić co tylko zechcesz, nagrywać różne podejścia. A później wychodzisz solo na scenę i tak naprawdę odgrywasz to, co nagrałeś na płytach solowych bez żadnego problemu.

Dziękuję. Jeśli dźwięk jest w porządku na scenie, nie jest za głośno, mogę usłyszeć rozmawiające ze sobą osoby, pozwala mi to zachować pełną kontrolę. Jeśli energia płynąca od publiczności wskazuje, iż się tym delektują pozwalam sobie na więcej, przy posiadanym ograniczeniu sprzętowym i bez komunikowania tego pozostałym członkom zespołu. Z drugiej strony lubię, kiedy w The Utopia Strong zmierzamy w nieznane rejony, reagować na siebie, dochodzi do nieprzewidywalnej sytuacji, w której to muzyka przejmuje nad tobą kontrolę. Bywa, że kiedy gramy nie mam nic do dodania od siebie, ponieważ to co zagrał Steven było tak dobre i kompletne. Jedyne co mi pozostaje to wycofać się na kilka minut i wrócić, kiedy chcę coś przekazać. Nie zdarza się to zawsze, od czasu do czasu. Tak, lubię ten stan bezsilności. Robi się dzięki temu intymniej. Poczynię analogię do seksu. Improwizowanie jest jak uprawianie seksu. Najlepsze wydarza się, kiedy obydwoje sobie ufacie. Podobnie w zespole, najlepiej czuję się ufając temu, co robią Steven i Mike, pozwalają dźwiękom rozwijać się, oddychać. Czasem improwizowanie przypomina walkę, kto jest silniejszy. Tego w tym zespole nie ma. Jakiż to piękny stan odczuwania, że druga osoba po prostu uzupełnia ciebie.

To co mówisz wiąże się z moją powtarzaną teorią, że istota improwizacji nie sprowadza się do tego, aby grać, lecz wiedzieć kiedy przestać. Zamiast tysiąca dźwięków, wystarczy zagranie tylko jednego.

Znasz taką płytę King Crimson Starless And Bible Black?

Owszem.

Znajduje się tam utwór The Night Watch będący improwizacją. Wśród autorów znajduje się cała czwórka, a Bill Bruford w ogóle w nim nie zagrał, ponieważ takiego dokonał wyboru. Taki był jego udział w tworzeniu, więc coś w tym jest.

Jesteś tak bardzo oddany muzyce, niezależnie czy to metal, czy wspomniana Alice Coltrane. Możesz wskazać jeden gatunek, który wpłynął na ciebie bardziej, niż inne?

Niekoniecznie gatunek. Nie wiem… to dobre pytanie. Zacząłem od metalu, choć tak właściwie od rockabilly, ale zaraz pojawiły się inne rzeczy. Bardziej myślę o artystach, których muzyka była dużym krokiem naprzód w moim jej pojmowaniu. Najpierw słyszę dźwięk i czegoś takiego doświadczyłem na początku w Cardiacs w wieku 16 lat, tam było to coś, czego szukałem. Voivod i ich dysonansowe akordy, wybrane nagrania King Crimson, Fred Frith i jego europejska odmiana dysonansów, ale też od zawsze muzyka lidyjska oraz indyjska. Skala lidyjska jest tym, czego poszukiwałem i zdałem sobie z czegoś sprawę dzień po jej usłyszeniu. Od dziecka lubiłem i lubię wciąż Iron Maiden, z naciskiem na okres 1982-1988, można odnieść wrażenie jakby ciągle grali ten sam utwór, e-moll, c i d. Te trzy akordy są tam zawsze obecne. Kocham Iron Maiden za to, że tam wszystko oparte jest na trypletach i ten trzeci dźwięk oparty jest na skali lidyjskiej, co dodaje kolorytu, którego szukałem. Lata zajęło mi uświadomienie sobie, że taką kombinację akordów próbowałem znaleźć. Zresztą Steve Reich opierał się na niej, Gong oczywiście, Cardiacs, Zappa, jego aranżacje, zawsze tak rzemieślniczo lśniejące, bogate. Choć tak, jak większość miałem problem z jego obleśnymi tekstami.

Najbardziej interesujący, ekscytujący, intrygujący instrument lub przedmiot, na jakim grałeś?

Ta nowa gitara. Wcześniej był to Gretsch, którego używałem w Knifeworld i Cardiacs.A ta jest gitarą mojego życia, używam jej w Gong i The Utopia Strong. Gram na niej częściej nawet, niż jak byłem nastolatkiem, kiedy to grałem i ćwiczyłem ciągle, bo nie było nic lepszego do roboty. To samo robię teraz, non stop ćwiczę. Wracając do Die Laughing, nie byłem tam od solówek, które w zespole metalowym jednak musiały być, więc były tam solówki, a ja byłem taki szczęśliwy, iż nie muszę ich grać. I nie robiłem tego przez lata. Dopiero w Guapo miałem zaimprowizować solówkę, po raz pierwszy od 15-16 lat, co za zdumienie, mój styl przez te lata przecież uległ zmianie, rozwinął się język harmoniczny, bazując na dysonansach i skali lidyjskiej. Granie solówek kontynuowałem w Gong, ale tam już byłem w tym lepszy. A później przyszedł żałosny lockdown, więc żeby mieć kontakt z muzyką, permanentnie ćwiczyłem skale, po 5-6 godzina dziennie, oglądając podcasty w tle. Dzięki czemu jestem dziś lepszym instrumentalistą. Mając 50 lat w końcu zostanę gitarzystą solowym. (śmiech)

Podczas sesji solowej w Skyhenge, wypatrzyłem za twoimi plecami specyficzny przedmiot, ouija. Grałeś w to kiedyś?

Nie, nie, nie. (śmiech) To rekwizyt z teledysku Knifeworld, takiego komediowego i jednym z przedmiotów była w nim dwustronna tablica ouija, będąca równocześnie okładką tego singla.

Kavus, mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem, co to dla ciebie oznacza?

Bardzo dobre pytanie. Spędzam życie podążając za dźwiękiem. Ze wszystkimi tego interesującymi konsekwencjami, choć nie wszystkie są dobre. Na wiele sposobów moja obsesja muzyki odbiła się negatywnie na byciu członkiem rodziny, ojcostwu i byciu mężem. Jednocześnie uczyniła mnie zdeterminowanym oraz ambitnym. Owe podążanie za dźwiękiem w pozytywnym znaczeniu doprowadziło mnie do miejsca, gdzie jestem dzisiaj. I nie mógłbym być bardziej szczęśliwy po ukończenia takiego albumu jakim jest International Treasure. Wszyscy jesteśmy. Podążać za dźwiękiem do punktu, w którym będę w stanie stworzyć taką właśnie płytę. Jeszcze kilka lat temu, gdyby ktoś powiedział mi, że nagram takie wydawnictwo, nie uwierzyłbym. Byłem zanurzony w świecie rocka, który kocham. I nagle znalazłem się w świecie czystej improwizacji, dzięki czemu uświadomiłem sobie, jak bardzo to kocham. Do tego doprowadziło mnie właśnie podążanie za dźwiękiem. I teraz wiem, że mógłbym umrzeć na scenie, nie mam ochoty się poddawać, czuję że mam plan na kolejne dziesięć lat i podążanie nową ścieżką.

Posłuchaj: https://theutopiastrong.bandcamp.com/

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *