Wentyl bezpieczeństwa
Ze sceny zeszli dla słuchaczy niespodziewanie, a wrócili na nią niespodziewanie dla nich samych, nie tracąc żadnego ze swoich dzikich koncertowych walorów. Powrócili z siedmiocalowym wydawnictwem, na którym ponad zadziorność postawili na większą elegancję, choć wcale nie byłbym pewien, że będzie to kierunek ich przyszłych muzycznych eksploracji. Czuję w kościach, że zaatakują najmocniejszym materiałem dotychczas i żółć wyleje się z głośników, wprawiając w konfuzję. Czy tak się rzeczywiście stanie – czas pokaże. Przy okazji koncertu nie mogłem nie skorzystać z okazji porozmawiania z całym składem. Zabawnym zbiegiem okoliczności złożyło się również, iż z Radkiem miałem okazję widzieć się zarówno na tym pierwszym, popandemicznym występie, jak i na ostatnim, poprzedzającym ogólnokrajowy lockdown.
W 2017 roku pojawiła się wiadomość, że zespół przestaje istnieć i mówiąc szczerze byłem od razu pewny, że wrócicie. A jak to wyglądało z waszej perspektywy?
Radek: My nie byliśmy pewni. (śmiech)
Tomek: Zdecydowanie nie. (śmiech)
Traktowałem to jako zawieszenie zespołu, a nie jego rozwiązanie. To było rzeczywiście zawieszenie, hibernacja, rzeczywisty rozpad zespołu, rozpad relacji międzyludzkich?
T: Nie, nie, nie. Byliśmy wtedy zdecydowani, że kończymy, więc nie było planowania do przodu.
R: Nie było pola do kontynuowania aktywności zespołu takiej, na jaką umówiliśmy się.
T: Tak naprawdę to nie jest jasno zadane pytanie, jeżeli pytasz, czy było to zagranie, za przeproszeniem, w wielkim cudzysłowie, marketingowe, czyli że rozpadamy się, bo zrobimy sobie ostatnią trasę, a później zrobimy wielki powrót, to po pierwsze – nie, bo to nie ten kaliber zespołu, a po drugie – nie, bo po prostu nie. To było tak, że: ok, rozpadamy się. A potem przyszła pandemia i pomyśleliśmy, że będziemy grali dalej, bo co mamy lepszego do roboty.
A z czym wracacie do ludzi?
R: Z 7” nową.
T: Czy bardziej ostrym rock’n’rollem. (śmiech)
Z tym ostrym rock’n’rollem to tak nie do końca.
R: No, nie jest ostry.
T: Zależy od punktu siedzenia, jak się słucha na co dzień grind core’a to jest to jakaś sofciarska muzyka. A jak na co dzień słuchasz Rihanny, to jest to wtedy naprawdę ostry rock’n’roll. (śmiech)
W wywiadach i recenzjach powrotnych czytałem, że zespół zaczyna z tego samego punktu, w którym zakończył, z czym kompletnie się nie zgadzam. Uważam, że na nowej 7” nie jesteście już tak zadziornym zespołem, jak wcześniej. Brzmieniowo nie jest również ostro i do przodu, po pierwszych dźwiękach, pierwsze skojarzenia poszły w stronę tego, co robi Lesław, szlachetnego, dopieszczonego, eleganckiego, dżentelmeńskiego brzmienia, a nie chamskiego rock’n’rolla.
T: Stary, z tą ep’ką jest tak, że postanowiliśmy nagrać ją sami. Wszystkim, co teraz mówisz, wylewasz na mnie masesłko. Bardzo szlachetne – świetnie powiedziane. (śmiech) Wydaje się mi, że jeszcze się trochę docieraliśmy, bo nie graliśmy ze sobą cztery lata, uczyliśmy się grać stare piosenki, wymyślaliśmy nowe i prawda jest taka, że w mojej osobistej opinii, jest to jeszcze trochę zmydlone. A brzmienie jest takie, jak umiałem to nagrać, używając dwóch mikrofonów i Focusrite. (śmiech) Jedyne co brzmi dobrze to bębny, bo nie ja je nagrałem.
Łukasz: Dla mnie to był taki gościniec. (śmiech) Nie wchodzi się do kogoś z pustymi rękoma. Jak wracamy, trzeba coś pokazać, ale wszystko działo się bardzo szybko. Próby zaczęły się późną jesienią, zaczęliśmy się umawiać w październiku.
R: No, we wrześniu były pierwsze, ale umawialiśmy się raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie. Perspektywa była taka, że pierwszy koncert zagramy dopiero wiosną.
Ł: Po takiej długiej przerwie, kiedy spotykaliśmy się okazjonalnie, to przy okazji imprez, niż planowanych spotkań, jak np. z Tomkiem i gdy zapadła decyzja, że spotkamy się pograć, w moim odczuciu, po tak długiej przerwie, kiedy nie utrzymywaliśmy zespołowych relacji, nie będąc związani muzyką, to miałem akcję, że to jest bardzo szybki okres. 7” pojawiła się bardzo szybko od momentu, kiedy zaczęliśmy próby grać. Fajnie byłoby dać ludziom coś nowego, a nie ze starych płyt sprzed 5-6-7 lat, bo wracamy na poważnie. Nie są to jaja na zasadzie zagrania sobie jednej trasy. I siłą rzeczy robimy też nowy materiał, a to jest taka próbka tego materiału, na zachętę, żebyście zobaczyli, że ten zespół naprawdę się reaktywował. Pojeździmy na koncerty, zobaczymy jak to wygląda, ale z tyłu głowy następna płyta jest. I dla mnie jest to akcja pomiędzy, wydawnictwo na zasadzie pokazania na szybko, że coś się w zespole dzieje.
R: Przechodząc do meritum: jest to zajawka czegoś, co będzie w przyszłości, ale nie wiemy jeszcze kiedy. Nie wiadomo, ile zajmie nam komponowanie, wymyślanie i ogrywanie nowego materiału.
T: Natomiast powiem jeszcze, a’propos tego, co mówisz. Nie wiem, na ile Lesław jest przykładem, z jego twórczością nie jestem aż tak zaznajomiony, żeby znać graniczne punkty zmiany brzmienia, ale generalnie jestem zdania, że lepiej iść w brutal. (śmiech) I bym się nie usoftowiał.
R: Ale się usoftowaliśmy.
T: Nie wiem, jak się to stało, powiem szczerze, nie miałem czegoś takiego w głowie.
R: Tak wyszło, może to starość.
Myślę, że to kwestia luzu.
T: A mi się wydaje, że my tego w ogóle nie analizujemy. Po prostu tak wyszło. Pomyślałem, że strasznie chciałbym to nagrać, będziemy tacy DIY i tak wyszło. Generalnie po tym nagraniu stwierdziłem, że jednak nie chcę sam nagrywać i wolimy zrobić to w studiu.
R: To jeszcze było tak, że z Łukaszem dowiedzieliśmy się post factum, że Tomek zdecydował się nagrać gitary i zostały już nagrane. (śmiech) Kolejność była nietypowa: najpierw nagrane były gitary, a dopiero do nich bębny i na sam koniec bas. Zupełnie wymieszana kolejność.
T: Jeszcze lepiej, były gitary i wokale. (śmiech)

Wasza ostatnia jak dotąd płyta Let’s Die była najbardziej dopieszczoną i dopracowaną, nie spieszyliście się pracując nad nią, Radek powiedział coś takiego, że nie działaliście wówczas siłą rozpędu i mam dwa pytania: czy ten styl komponowania utrzymaliście teraz oraz czy działanie siłą rozpędu było mocną stroną The Stubs?
R: Chyba było. Teraz funkcjonujemy trochę inaczej, jesteśmy w innym miejscu ze swoimi życiami, mniej czasu będziemy mogli poświęcić temu zespołowi.
T: Jestem pewien co do jednej rzeczy, że proces powstawania piosenek był dokładnie taki sam, nie wiem, czy też tak macie. Przychodzę z czymś, mielimy to razem, powstaje piosenka, którą sobie gramy, następna piosenka pojawia się w dokładnie ten sam sposób i zawsze tak było.
R: Tak, tutaj nie ma właściwie żadnej zmiany.
Ł: Z tym zastrzeżeniem, że jak powiedziałem wcześniej, odkąd zaczęliśmy próby grać do momentu realizacji tej 7” ten okres był bardzo krótki. Krótki w takim sensie, że zespół cztery lata nie grał. A wcześniej było tak, że nowe numery doklepywaliśmy do setu, który funkcjonował. Zbieraliśmy te numery bardzo powoli, ponieważ zawsze było dużo koncertów i raczej kładliśmy nacisk na to, żeby ten set był spójny, więc jak się coś nowego pojawiało, to albo weszło, albo nie weszło, jak weszło to spoko i było wiadomo, że ta piosenka wróci do realizacji. A z tego powodu, że okres między trzecią a czwartą płytą był długi, a jednocześnie było bardzo dużo koncertów, to te piosenki stopniowo się pojawiały, zastępując te starsze. I był taki moment, że mieliśmy prawie całą płytę i w grudniu zrobiliśmy jeszcze ze trzy numery.
T: Tutaj przede wszystkim nie było koncertów. Dlatego numery mogły pojawiać się szybciej.
W kontekście grania w zespole często mówi się o wychodzeniu z własnej strefy komfortu. Jak jest z tym u was, czy granie w The Stubs jest wyjściem z tej strefy…
R: Zupełnie na odwrót. To jest nasza strefa komfortu.
T: Często zadawane jest mi pytanie, czy się stresuję i jak się to objawia. Nigdy, kurwa, nie wiem, co mam na to odpowiadać, ponieważ nigdy bardzo nie stresuję się koncertami, co świadczyłoby o tym, że jest to absolutnie moja strefa komfortu. Większy problem mam wracając potem do mojego normalnego życia, kiedy muszę się nawrócić na współpracowanie z ludźmi z korpo, gdzie dostaję szału i świra, jak w ogóle muszę widzieć tych ludzi.
Ł: Dlatego właśnie zespół to jest raczej twoja strefa komfortu, czyli nie musisz wyjść do zespołu ze swojej strefy komfortu, ale na odwrót.
T: Tak, tak.
R: Bycie w pracy jest kreacją, a to jest wentyl bezpieczeństwa.
T: I tak ci ludzie z pracy myślą, że jestem wariatem. Nieważne. Ale to jest chyba odpowiedź na twoje pytanie, zdecydowanie zespół jest naszą strefą komfortu, a prawdziwe życie próbujemy udawać i ostatnio udawaliśmy cztery lata. (śmiech)
A z perspektywy członka zespołu, jak się zmienialiście przez te lata? I nie pytam tylko o płyty, ale też koncerty, zżycie w zespole, albo nie zżycie, relacje międzyludzkie.
R: Szerokie pytanie.
T: Mnie się wydaje, że to się nie zmieniało. Dzisiaj na scenie czuję się z chłopakami tak, jak czułem się, może nie na pierwszych koncertach, ale po roku, czy po dwóch latach grania, kiedy poczuliśmy się pewnie. Generalnie przychodzi taki moment w życiu zespołu, kiedy zaczynasz się z tym czuć pewnie. Wiemy, że nam się to podoba, więc jako ekipa wychodzimy na scenę i gówno nas obchodzi, czy na nas plują, czy klaszczą. I od tego czasu nie czuję, żeby to się zmieniło na milimetr. I bardzo sobie cenię ten stan rzeczy, jak to funkcjonuje. Mamy tak rytuał przed wyjściem na scenę, że sobie zbijamy żółwie i jest to esencja, czym dla mnie osobiście jest ta paczka.
Ł: Po pierwsze, znamy się ze sceny, graliśmy ze sobą w innych zespołach, mieliśmy ze sobą bliskie relacje, zanim ten zespół powstał, więc te relacje się nie zmieniły. Jak się pojawił zespół to tyle tylko, że graliśmy dużo koncertów, więc siłą rzeczy dużo czasu spędzasz ze sobą poza nimi, w busie, na noclegach, chlejąc gdzieś wódę w dziwnych miejscach. I pod tym względem masz więcej historii do opowiedzenia, więcej cię łączy, ale generalnie ta relacja była tak naprawdę taka sama, zadawaliśmy się ze sobą, byliśmy z tej samej paki. To było spójne i nic się nie zmieniło. Sytuacja jest taka sama, czy było to wcześniej, przed tymi czterema latami, czy teraz.
T: Przyszła mi jeszcze jedna myśl do głowy, że gdyby to się zmieniło i któryś z nas by odpalił w jakąś inną stronę, ten zespół nie mógłby funkcjonować. Grając z kimś w zespole, mam takie poczucie, że biorę odpowiedzialność za każdą rzecz, którą mówi on do drugiego człowieka, kiedy gada z nim po drugiej stronie sali. Wiem, że ze mną jest najtrudniej (śmiech) i trochę wam współczuję, jeśli macie tak samo.

Nie czujecie się zespołem trochę niewykorzystanej szansy? Przez te pierwsze siedem lat było was okrutnie dużo, był szum, dużo koncertów, muzyka chwytliwa, zadziorna, rock’n’roll, sesja dla KEXP, ale gdzieś zabrakło decydującego strzała.
T: Chyba wiem, do czego zmierzasz. To zależy jakie masz oczekiwania.
R: My nie mamy żadnych.
T: Nie to, że nie mamy żadnych, ale te oczekiwania mam nadzieje są bieżące, typu: jak gramy koncert, chcemy żeby było fajnie. Nie mamy wielkich oczekiwań finansowych. Jeśli pojawiają się pieniądze, a czasami się pojawiają, zajebiście. Jeżeli wychodzimy na zero – spoko. A w plecy nie wychodzimy, ponieważ Radek jest geniuszem finansowym i nie wiem, jak on to robi.
R: Już zawsze myślałem, że będę musiał ciebie prostować. (śmiech)
T: Wychodząc z tego punktu, nie za bardzo masz jak się rozczarować, jeżeli wierzysz w to, co robisz. Uważam, że jeżeli wierzysz w to, co robisz, tzn. że jesteś szczery na tej scenie i ludzie to kupują. Potrafię kupić zespół, który kompletnie mi się nie podoba z płyty, kiedy ich widzę i totalnie w to wierzę.
R: I na 250 koncertów był chyba tylko jeden, którego żałowaliśmy, że zagraliśmy. Była to impreza sponsorowana przez producenta pewnego piwa. I to było jakieś nieporozumienie.
T: Po chuju. Powiem ci jedną historię z tego, bo to jest dosyć zabawne. Szliśmy sobie ulicą i zaczepił nas jeden chłop z ulotkami, na tyle ogarnięty, że zapraszał nas na nasz koncert. (śmiech)
R: Byli hości, były hostessy.
T: Postawiliśmy weto na laski tańczące w klatkach.
A z drugiej strony powiem wam, że ten wasz powrót był wyczekiwany z takim zdrowym podnieceniem.
R: Ja tego nie odczułem. Odczułem, że wśród sympatyków zespołu, a to jest nasz skarb spotkało się to z dużym entuzjazmem. Dostaliśmy bardzo dużo miłych maili. A w mediach tak trochę bez echa to przeszło.
T: Ale też kim my jesteśmy, żeby o nas media pisały. Jeśli zespół zmarnowanej szansy postrzegasz w wymiarze mainstreamowego sukcesu, no to wiadomo, że nie. Jeśli startujemy z tego poziomu to jesteśmy zespołem totalnie zmarnowanej szansy, stary. Nic takiego się nigdy nie wydarzyło i pewnie się nie wydarzy, że będzie wielkie bum.
R: Nic takiego nam nie zagraża w tym wymiarze.
T: Tak, tzn. inaczej, uważam, że osiągnęliśmy maluteńki sukcesik, jacyś ludzie nas znają, ktoś tam na nas przychodzi i mam wrażenie, że udają się te koncerty, ludzie cieszą się i klaszczą w dłonie, ale wszystko to jest w granicach błędu statystycznego. Nie mamy żadnego żalu ani roszczenia, że chcielibyśmy być nie wiadomo kim i czym, bo: a) gramy muzykę, która kurwa, no to się nie uda, b) jesteśmy tego świadomi.
Ł: Nam zależy na fajnych koncertach. Mamy okazję takie grać i zajebiście. Jak ludzie przychodzą i reagują na to, co gramy, to jest fajnie. A jak mielibyśmy nagle grać jakieś stadiony na zasadzie doklejki do promocji napojów alkoholowych, gdzie ludzie byliby jak na festynie i mieli w dupie co tam sobie rzępolisz , to nie jest ani ta jazda, ani ta droga.
T: Co nie zmienia faktu, że super jak dużo osób przyjdzie na koncert. Graliśmy dwa dni temu na Soundrive gdzie było dużo osób i było super, uwielbiam jak jest dużo osób, w ogóle mnie to nie blokuje, ni chuja się nie stresuję, mam niezdrową ekscytację i wycieram sobą podłogę przez cały koncert i uwielbiam to robić, jest to super. A następnego dnia gramy dla siedemdziesięciu osób i też jest cudownie, nie będziemy jęczeć i jesteśmy wdzięczni każdej osobie po kolei.
Czujecie u ludzi ten głód muzyki? Radek, zaliczyłeś przelot z chyba trzema zespołami ostatnio, jako The Stubs też kilka koncertów zagraliście.
R: Mogę na to patrzeć trójtorowo, a nawet czterotorowo, ponieważ zawodowo jestem związany też z branżą muzyczną. I jako organizator koncertów widzę mniejszą tęsknotę wśród słuchaczy za koncertami, niż to było po tym pierwszym lockdownie, trzymiesięcznym.
T: To oznaczałoby coś absolutnie najgorszego, czyli że się przyzwyczaili.
R: Mnie się wydaje, że wynika to z czegoś innego, ludzie są po prostu kurewsko zmęczeni tym ostatnim półtoraroczem i zrezygnowani. Cały czas jesteśmy jeszcze przez media i rządzących utrzymywani w stanie tego, że nie wiadomo co będzie.
Ł: Temat numer jeden to pandemia i ci ludzie mają w głowie to, że ona jest. To nie jest powrót do normalności, ale taka przerwa. I nikt nikomu nie mówi, że teraz będzie normalnie. Tylko możemy sobie pozwolić na to, że mamy parę koncertów do zagrania i jeżeli macie ochotę, to zapraszam. I ludzie idą z takim właśnie nastawieniem, że chodźmy na koncert, bo nie wiadomo co się wydarzy jesienią. I z takim nastawieniem dobrze bawią się już tylko ci, którzy są true.
R: Gdybym był cyniczny, a staram się nie być, mógłbym to wykorzystywać do promocji koncertów: dawajcie, napierdalajcie na koncerty, bo nie wiadomo co będzie jesienią i to są ostatnie koncerty w tym roku. Być może tak jest, ale ducha nie gaście.
T: Dodam jeszcze jedną rzecz, bo wychodzi, jak byśmy tu byli jakimiś pandemiarzami, nic z tych rzeczy. Prawda jest taka, że żyjemy w świecie, w którym media robią nam kisiel z mózgu i musimy przyjąć jakąś wersję rzeczywistości bazując na informacjach, jakie do nas docierają i je filtrować. A prawda jest taka, że z pandemią jest taki pierdolec, że w ogóle nie wiadomo, co myśleć.
Trochę lżejszych tematów. Jak doszło do waszej współpracy z Jankiem Kozą. Wiem, że z nim współpracowałeś Tomek, zrobił dla was teledysk, zresztą ocenzurowany na youtubie, a który nie jest dla dzieci. Jak doszło do tej sytuacji? To była w całości koncepcja Janka Kozy?
T: No więc było to tak, że pracowałem wówczas z Jankiem Kozą w jednym miejscu i polazłem do niego mówiąc: Janek, zrób nam teledysk. A Janek powiedział: chętnie zrobię wam teledysk. Tak doszło do współpracy, a koncepcja była w całości Janka Kozy. Trochę wierzę w umysł Janka, zakładam że się mi nie dziwisz i chłopcom też nie. Zostawiliśmy mu totalnie wolną rękę, opowiedzieliśmy o czym jest piosenka, co totalnie zlał w tym kontekście. Powiedzieliśmy mu tylko, że chcemy luchadora. (śmiech) I to zrobił.
R: Po czym wygrał festiwal krótkometrażowych filmów gejowskich, nie wiedzieć czemu.
T: No bo goły facet i dostaje wpierdol od dresiarzy oraz policji. To kim on może być. (śmiech)

Jeden z naszych wspólnych znajomych podsunął mi pomysł na kilka pytań, a jedno było: zapytaj Tomka o jego najgłupszy tatuaż.
T: Jak go pokażę to się nie nagra, ale zaraz mogę go tobie pokazać. Jest to rysunek zrobiony z Jankiem Kozą i naszym śp. przyjacielem Karolem Prusakiem, który przedstawia chłopa w swetrze, a zamiast głowy ma dupę konia i trzyma loda, a na lodzie jest ten sam kolor, co na dziurze w dupie.
I nogi mu się zginają w złą stronę.
T: Tak, to jest to. I założyliśmy się, że sobie to wytatuuję. (śmiech) Chcesz, żebym sobie ciebie wytatuował na pośladku np.?
Ciekawy pomysł, jak powiesz za ile.
Za cenę tatuażu, stary. Ale to ja wybieram studio. (śmiech)
Radek, wiem że potrafisz gotować, powiedz o swoim popisowym daniu?
R: Tofucznica. Mnie się kiedyś wydawało, że potrafię gotować, ale od kilku lat jestem w związku z dziewczyną, która nie podziela tej opinii. I jeżeli u nas w domu się gotuje, to ja zrobię śniadanie i na tym poprzestaję, bo nie spełniam oczekiwań w tym względzie.
Łukasz, a twój najbardziej spektakularny neon?
T: Ja bym zapytał, ile najwięcej wykonał projektów neonów, zanim klient powiedział, że go nie wykonuje.
Ł: Rekord to jest chyba dwadzieścia dziewięć projektów. Powiedział, że bierze, ale nie wziął. (śmiech) Jakby powiedział, że nie bierze to bym mu wystawił fakturę za projekty, ale powiedział, że weźmie neon, bo wtedy ma rabat za projekt.
T: Śledzimy ten serial do dzisiaj.
Sprawa jest rozwojowa.
T: Tak. Powiemy tylko, że sprawa rozgrywa się o naprawdę niepoważne pieniądze. (śmiech)
R: Tylko złapać takiego klienta za jaja i się na nich huśtać. (śmiech)
T: Neony w tym zespole, to jest temat, o którym rozmawiamy cały czas. Łukasz jest też zapalonym kolarzem. Dorzuciłbym do wywiadu zdjęcie Łukasza na rowerze.
Okej, to jeszcze mała rundka: Giro d’Italia, Vuetla a Espania, czy Tour de France?
Ł: Giro d’Italia. Tour de France jest największe, ale Giro najbardziej zajebiste, jest tam ładnie, Włosi są zajebiści, Włochy są piękne, a góry ładne. I włoskie rowery są najlepsze na świecie.
Subiektywnie rzecz ujmując, najlepsza płyta Motorhead?
T: Subiektywnie Overkill.
Wywiad dla Vice’a z 2013 roku, że w sumie się nie lubicie. Zdążyliście się już polubić?
R: Tak powiedzieliśmy?
T: Nie, to pewnie pieprzyliśmy głupoty.
Ostatnia kwestia. Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla was oznacza?
Ł: Ja wiem co. Jak Radek wybije takt, a ja się spóźnię z akcentem. (śmiech)
T: A ja się próbuję w tym połapać.
Posłuchaj: https://thestubswarsaw.bandcamp.com