Uczucie spełnienia
Więcej dowiedziałeś się o mnie, niż ja o tobie. – powiedział na koniec rozmowy Markus Floats. Nie da się ukryć, iż miał rację. Meandrowaliśmy w różnych kierunkach, ale o dziwo wszystko to było powiązane z muzyką, jej tworzeniem, słuchaniem, wykonywaniem, rozumieniem. Markus stworzył też taką atmosferę, iż po raz pierwszy czułem się naprawdę komfortowo rozmawiając z drugim muzykiem, można też powiedzieć, że towarzyszyły nam opary permanentnego śmiechu.
Jak udał się wczorajszy koncert?
Było w porządku, wyszło dobrze. Super zabawa, wspaniała publika. Wygraliśmy.
Z tego, co kojarzę występowałeś z Mattem Ball z BIG|BRAVE?
Tak, Matt Ball, Rob Grieve z Ky, Jack Solar z solowego projektu Amarior oraz wokalistka z Jetsam.
Czy to czasem nie był koncert charytatywny?
Benefit dla Toronto Defence Fund, zbierającej pieniądze dla osób aresztowanych w trakcie protestów wobec sytuacji w Izraelu. Ludobójstwa.
Za tydzień koncert promujący Fourth Album. Masz już stres?
(śmiech) Jeszcze nie graliśmy prób, zaczynamy jutro i mam nadzieję, że pójdzie gładko. Stres się pojawił, ale nie pierwszy raz to robię, nie jest to koniec świata. (śmiech)
Towarzyszyć będą tobie muzycy z Egyptian Cotton Arkestra?
Ten sam skład i czekam z ekscytacją na ten występ.
Jesteś prawdopodobnie szóstym muzykiem/artystą z Montrealu, z jakim rozmawiam. BIG|BRAVE, Matt Ball, Kaie Kellough. Jason Sharp, Steve Bates, Joni Void, Tim Gowdy…
Znam wszystkie te osoby. (śmiech) Oprócz Steve’a Batesa i Jasona Sharpa, ale występowaliśmy na tych samych scenach.
I kiedy rozmawiałem z tymi ludźmi pytając ich co czyni Montreal tak kreatywnym i innowacyjnym miejscem usłyszałem, że musi być tam coś w wodzie.
(śmiech) Mieszka tutaj wiele osób, równie wiele się tu przeprowadziło. Miejscowa kultura łączy osoby, które tu przybyły piętnaście lat temu, w wieku swoich wczesnych lat 40 lub późnych 30 profesjonalizując się jako artyści w interesujący sposób. Mam lat 37, na koncerty zacząłem chodzić mając ich 16, do Montrealu przeprowadziłem się w wieku 22. Montreal to magiczne miejsce, ale nie wiem, jak długo tak pozostanie. Choć mógłbym to samo powiedzieć o każdym innym miejscu. (śmiech)
Na co przede wszystkim zwracasz uwagę słuchając muzyki?
Zależy. Kiedy słucham dla przyjemności, będąc w domu, szukam równowagi. (śmiech) Jestem trochę uzależniony od miksu. Kocham muzykę, której poświęcono uwagę w każdym najmniejszym detalu. Wszystko zgadza się nie tylko od strony wykonawczej, ale i akustycznej. Bardzo lubię czysty miks.
Sam przede wszystkim zwracam uwagę na to, co słuchana muzyka sobą reprezentuje. Po pierwszym kontakcie z twoją muzyki olśniło mnie, iż reprezentuje ona miłość.
Oh, to bardzo miłe. (śmiech) Mam nadzieję, iż tak właśnie jest. Za każdym razem staram się przypominać sobie, choć o tym zapominam, że doświadczenie każdej osoby z muzyką jest inne. Nawet w przypadku Taylor Swift – najpopularniejszej wykonawczyni na świecie staram się wyłapywać różne rzeczy. To co powiedziałeś jest bardzo miłe, ale wytłumacz skąd to się wzięło?
Nie potrafię odpowiedzieć. Pamiętam, że siedząc w biurze przesłuchiwałem twoje płyty przechodząc od pierwszej do kolejnych i to była pierwotna myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie.
(śmiech) To ten tajemniczy składnik.
Wydaje się mi, że w twojej karierze można wyróżnić dwa okresy, jeden przed podpisaniem się z Constellation, a drugi już będąc w tej wytwórni.
Ma to sens. Trudno mi to rozróżnić, w końcu jest to moje życie. (śmiech) Zarówno muzykę stworzoną przed laty i tę tworzoną obecnie. Constellation połechtało ego. Poczułem, iż jestem prawdziwym artystą. Osiągnąłem coś, co było moim celem. Zabrzmiało to samolubnie i egoistycznie, lecz tak właśnie jest. (śmiech)

photo: Stacy Lee
Zdarza się tobie wracać do pierwszej stworzonej muzyki?
Co jakiś czas. Bardziej wracam do swoich starych setów koncertowych, które nagrywałem. Natomiast swoich pierwszych albumów nie słuchałem od bardzo dawna.
Zatem twój koncert będzie skupiał się raczej na nowszych rzeczach?
Tak, miks tego, co wykonywałem przez ostatni rok lub dwa lata, a z czego jestem dumny, ale tym razem z żywym zespołem.
Wydaje się, iż twoja muzyka jest konceptualna. Nawet jeśli spojrzy się na okładki First Album i First Ep, listę utworów Second Album i Third Album, za każdym razem wydaje się, jakby stała za tym pewna historia.
Również się na tym złapałem, co może jest wynikiem nadmiernego myślenia nad własnymi zwyczajami. Mój debiut to tekst i jeden kolor, drugi to trzy kolory, trzeci to bardziej ukończony obraz, a czwarty to paleta barw. Każdy album miał być od początku do końca autonomiczny. Wszystko od oprawy graficznej, poprzez tytuły, po oprawę układ i czcionkę było zamierzone. Może wynika to z faktu zwracania uwagi na spójność całości.
Jakiś czas temu zauważyłem dziwną zależności między muzyką, a osobą, która za nią stoi. Wniosek był tak, iż mamy do czynienia z dwiema całkowicie odmiennymi osobowościami. Zatem, czy Markus Floats pracujący nad muzyką jest tym samym Markusem Floats w codziennym życiu? Czy muzyka reprezentuje twój styl życia?
Mam nadzieję, ale wiem, o czym mówisz. W przypadku tej płyty po raz pierwszy odpowiadałem za kampanię reklamową w mediach społecznościowych. Powiedziano mi ile postów powinienem wrzucić, aby odnieść sukces i pomóc swojej karierze. Zatem tygodniowo wrzucałem ileś tam postów. A później zdałem sobie sprawę z dystansu jaki dzieli wrzucanie postów od reszty życia. Wydaję album, którym każdy powinien być podekscytowany, a po chwili idę zmywać naczynia, wziąć prysznic, sprzątać mieszkanie i kupować warzywa. (śmiech) Wszystkie te ekstremalnie nudne czynności. Może znajduje to odzwierciedlenie w muzyce, mam taką nadzieję. Każdy jest swoim własnym szefem. (śmiech) Niekiedy przychodzą mi na myśl super sławne osoby, np. kiedy ostatni raz Beyonce robiła pranie. (śmiech) Nie ma to miejsca. W pewnym momencie przestajesz być normalną istotą ludzką. (śmiech)
Ważne jest stanie twardo na ziemi. Może oprócz tych chwil, kiedy tworzysz muzykę, wówczas unosisz się ponad wszystkim.
Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach warto zintegrować się z życiem codziennym. Nie jestem do końca pewien tego, co chcę przekazać, lecz nawet najlepsza muzyka powinna być częścią życia, stać się czymś naturalnym, ponieważ tak właśnie się dzieje, ludzie zajmują się tworzeniem muzyki. Nie każdy, ale w każdej kulturze znajdą się osoby robiące to od czasów kamienia łupanego.
Jeśli nie jesteś zewnętrznym producentem, który tylko trzaska piosenkę za piosenką, a takimi osobami, jak ty i ja, tworzącymi dla siebie i przez siebie, to muzyka pozwala nam skanalizować swoje emocje, czy miałeś lepszy dzień, czy najgorszy z możliwych, wyjdzie to z ciebie poprzez dźwięk.
Istnieje podcast pod nazwą A Kind Of Harmony prowadzony przez Julię E. Dyck oraz Amandę Harvey, w którym rozmawiają z montrealskimi muzykami. Pierwszym był James Goddard, z którym grywam, a drugim Sarah Feldman, obydwoje w sposób hipotetyczny opowiadali o swoim procesie tworzenia muzyki. Sarah Feldman jest producentem popowym, pisze tylko takie piosenki, tak dużo, jak tylko może, a James jest saksofonistą, popową antygwiazdą, którego interesuje instrument i doświadczenie z tym związane, a nie chwytliwe melodie. I doszli do tego samego miejsca w swoich procesach twórczych, jakim jest chęć tworzenia muzyki. (śmiech)
Można rzecz, iż muzyka jest twoim codziennym zajęciem. Pracujesz w teatrze, odpowiadasz za nagłośnienie, zajmujesz się miksem, nagrywaniem. Czego nauczyłeś się o muzyce korzystając ze swojego doświadczenia?
Każdy jej potrzebuje. (śmiech) Każda istota ludzka na pewnym etapie pragnie muzyki, jaką lubi. Brzmi to prosto – wiem. Każdy ma swoje własne upodobania, oczekiwania jaka powinna być. Muzyka jest bardzo dziwna. Szczególnie ta, którą tworzymy.
A masz oczekiwania względem własnej muzyki?
Zawsze chcę, aby była dobra. (śmiech) Podstawą jest stworzenie czegoś, co będzie brzmiało tak, jak ja. Wiele czasu spędziłem grając na basie w różnych zespołach, progresywnych, hard core’owych, country i zawsze powtarzałem, że każdy ma swoje brzmienie. Dzięki temu sporo nauczyłem się o samej muzyce, lecz podskórnie czułem ochotę na tworzenie czegoś niekoniecznie dziwnego, ale mniej bazującego na popularnych formach.
Czy udało się przenieść doświadczenie z teatru na niwę własnej twórczości?
Jeszcze nie. Wciąż jestem nowy w świecie teatralnym. Nabyłem jednak doświadczenie w budowaniu teatru od podstaw, instalowania systemu nagłośnieniowego, budowania sceny, świateł, występów, miksowania. Dużo pracy związanej z dogłębnym słuchaniem. I ten proces jest nieustający. Główną rzeczą, jaką z tego wyniosłem jest niechęć do wyprzedanych przedstawień. (śmiech) Lubię ciszę.
W twoim przypadku możliwe jest odseparowanie muzyki od malowania? Myślisz o namalowanym obrazie, obrazie jaki właśnie malujesz albo masz zamiar namalować podczas tworzenia i vice versa?
Czasem. Nie chwyciłem za pędzel od pięciu, sześciu miesięcy. Stanowi kolejną formę wyrazu. Podchodząc do malowania czuję się w określony sposób, podobnie przestając malować. Następnego dnia czuję się jeszcze inaczej, a inaczej czuję się kiedy kończę. Odzwierciedla co się we mnie wówczas działo, a zazwyczaj czułem się źle oraz byłem zirytowany. (śmiech) Nie potrafię powiedzieć, kiedy nie mam nastroju, dopóki ktoś nie powie, że zachowuję się jak dupek. (śmiech) Takie uzewnętrznienie jest naprawdę pomocne.
A inspiracje pochodzą z tego samego źródła?
Niezupełnie, choć trochę tak. Malarzem jest ktoś, kto sprzedaje swoje prace. Ja po prostu zacząłem malować i nie mogę przestać. (śmiech) Podobnie z muzyką. Pewnego dnia zacząłem ją robić i ciągnę to do teraz. W tym znaczeniu geneza ma podobne podłoże, jakim było natychmiastowe zainteresowanie.
Czy czujesz się bardziej kreatywny w określonych porach roku, albo dnia?
Jeśli miałbym być dokładny, od 15:30 do 18, ale jedynie kiedy nie mam nic innego do zrobienia danego dnia. Mój idealny dzień to pobudka w południe, śniadanie, spacer, a później praca. Trudno o to mając pełnowymiarową pracę. (śmiech)
Idąc na spacer słuchasz muzyki, czy skupiasz się na dźwiękach otoczenia?
Mam włożoną jedną słuchawkę, zazwyczaj słucham podcastów, komentarzy do bieżących wydarzeń. (śmiech)
Porozmawiajmy w końcu o muzyce.
Rozmawiamy o niej cały czas. (śmiech)
W sumie, masz rację, właśnie sobie to uświadomiłem również. Zatem inaczej. Porozmawiajmy o twoich płytach. Każda z nich ma własną tożsamość. To naprawdę pierwsze wydawnictwo mnie oczarowało swoją formą. Zacząłeś tak niespodziewanie, jak tylko można sobie wyobrazić. Od dwóch krótkich kompozycji łączących nagrania terenowe i elektroakustyczne. Było to coś na kształt wysłania sygnału: hej, to ja i moja wrażliwość zamknięta w dźwiękach?
To nie działo się w mojej głowie. Wydaje się mi, iż wciąż mieszkałem w Calgary, skąd pochodzę. Miałem prawdopodobnie 17-18 lat, może trochę więcej. Miałem małego laptopa, kilka ścieżek oraz Jesse Locke’a w pobliżu, który założył mały label z taśmami i zechciał to wydać, co też zrobiliśmy. (śmiech) Wyszło może z pięć kopii na 3” kompakcie, małym formacie, którego niewielu mogło odtworzyć na swoim sprzęcie.
Uświadomiłem sobie, iż z każdym kolejnym albumem otwierasz nowe drzwi, przez które możesz spojrzeć, co się za nimi kryje.
Podoba się mi to. Mam nadzieję, że każda kolejna płyta jest lepsza od poprzedniej i to staram się za każdym razem osiągnąć. Jak mogę wydobyć z siebie jeszcze atrakcyjniejszą muzykę.
Pamiętam, jak po przesłuchaniu First Album oraz Third Album miałem odczucie obcowania z muzyką bardzo samotną. Starałem to jakoś sobie wytłumaczyć i doszedłem do wniosku, że może jest to tak proste, jak to tylko możliwe. Po prostu pracowałeś nad nimi samemu, to w stu procentach twoja wrażliwość.
Tak, to ekstremalnie samotna muzyka od początku do końca. Odpowiadałem za każdy pojedynczy nagrany dźwięk, by w końcu na Fourth Album mieć zespół, który mi pomógł. (śmiech) Od razu zrobiło się prościej i zabawniej, poczułem się spełniony i mam nadzieję, że również to słyszysz.
Sprawdziłem twój Soundcloud, na którym zamieszczasz wersje demo, szkice utworów, niektóre kategoryzujesz jako ambient, inne elektronika. I uświadomiłem sobie, że typowo ambientowy jest tak naprawdę tylko debiut.
W owym czasie byłem świeżo po przeprowadzce do Montrealu, wprowadzałem się w lokalną scenę elektroniczną, która była wówczas mocno dronowa. (śmiech) W La Plante puszczano dwudziestoczterogodzinne sesje dronów. Było to coś na co wszyscy zwracali uwagę, by z upływem lat stawać się bardziej bombastycznym i podekscytowanym.
Estetyka Second Album nie jest tak minimalistyczna jak debiut.
Daj mi chwilę, muszę przypomnieć sobie ten materiał przez Bandcamp, nie słyszałem go od lat. (śmiech)
Na swój sposób to mogła być ważna płyta, z jednej strony podniosła atmosfera A Dot, a z drugiej Pressing 7, Pressing 5, jako całość brzmi bardzo chłodno, jak powiew zimnego wiatru.
Patrząc wstecz, również mogę wskazać na te utwory. Grałem wówczas w Sheer Agony, dokonałem wtedy największego zwrotu w swoim życiu. Graliśmy miesięczne trasy koncertowe po całej Kanadzie, przez Stany, wokół Stanów, polecieliśmy żeby zagrać na SXSW, dużo piliśmy, ciągle na chodzie, byliśmy najlepszymi kumplami, skazani na siebie przez całą dobę. I ten album jest wynikiem przepracowania ówczesnych emocji, z dużą dozą strachu i złości, że będę na to skazany przez resztę swojego życia.

photo: Stacy Lee
Daje się wyczuć dużo napięcia przez całą płytę.
O tak. W tamtym czasie wydawało się mi to normalne, ale z perspektywy czasu aż się wzdrygnąłem, to było takie dziwne. (śmiech) Niekomfortowy album.
Second Album jest jak słowa Alfreda Hitchocka, iż najpierw jest trzęsienie ziemi, a później napięcie tylko rośnie.
Jakaś część mnie postępowała zgodnie z powiedzeniem: na nagranie pierwszej płyty masz całe życie, a na nagranie drugiej tylko rok. Stresowałem się, żeby utrzymać odpowiedni poziom energii, nie odpuszczać. Obecnie jeśli miałbym wybór, nie wydałbym tych piosenek, ale stało się i tego nie odwrócę. (śmiech)
W kontekście Third Album powiedziałeś, że każda partia w utworze jest łącznikiem między tym co było, a tym co nastąpi. Czy ten pomysł miał zastosowanie także na ostatnim albumie?
Fakt, że zastanawiam się nad tym tyle czasu świadczy, iż nie. (śmiech) Third Album kończyłem w bardziej skondensowany sposób, nie chodzi w tym, że stało się to szybciej, lecz każdy utwór powstawał bezpośrednio po wcześniejszym, przez co były do siebie podobne pod względem aranżacji i pomysłów. Podczas gdy niektóre kawałki z Fourth Album mają po trzy-pięć lat, niektóre napisałem tuż przed nagraniami. Ramy czasowe pomogły Third Album pozostać tematycznie spójnym. I tak jak wspomnieliśmy to samotny krążek.
Czuję, że Fourth Album jest rewersem poprzedniego, jest bardziej frywolny, mieni się kolorami, niczym spoglądanie przez kalejdoskop.
Podoba się mi to. Fourth Album na pewno ma więcej głębi, w tle i na wierzchu.
Fourth Album jest miksturą musique concrete, free jazzu, muzyki klezmerskiej oraz synth popu z lat 80. Wielowymiarowe wydawnisctwo, trochę do tańczenia, trochę do kontemplowania, trochę melancholijne i wysoce energetyczne.
Wspaniale, wielkie dzięki! Taki miałem cel. Podczas miksowania, dużo słuchałem go na spacerach. Zdecydowanie był taki czas podczas tworzenia, kiedy słuchałem wyłącznie swojej muzyki, przez co mogę wychodzić na szaleńca. (śmiech) Zwracałem uwagę, co dzieje się w tle, a mój umysł procesował to na swój sposób.
Jeśli słuchałeś własnej muzyki znaczyło to, że się z nią czułeś komfortowo.
Albo starałem się zrozumieć co to oznacza. Słuchałem niekiedy po piętnaście, szesnaście razy pod rząd, żeby dotarło do mnie, iż jakaś część jest zbyt głośno, albo jakiś fragment nie powinien być w danym miejscu, a wokół jakiejś melodii powinno dziać się coś więcej. Podejmowałem decyzje, które potrzebowały czasu.
Od początku miałeś przekonanie, iż powinieneś nagrać Fourth Album z innymi muzykami?
Nie było takiego planu. Planowałem pracować w ten sam sposób co zawsze, ale później poprosiłem o wsparcie swojego terapeutę i wszystkich przyjaciów. Okazało się, iż mogę zrobić coś, czego nie brałem pod uwagę. Skupić się wyłącznie na tym, bez podejmowania dodatkowej pracy, obawy o opłacenie rachunków i kasy na jedzenie. Jednym z powodów, dla których poprosiłem o dotację była próba zrobienia czegoś nowego, dzięki czemu we wrześniu ubiegłego roku idee poproszenia o wsparcie i współpraca z innymi osobami połączyły się. Bardzo byłem ciekaw, co z tego wyniknie, a dzięki dozie szczęścia udało się to.
Tworzysz improwizując, opowiedz o swoim sposobie improwizowania. Ostatnio oglądałem dokument o Milesie Birth Of The Cool, w którym powiedział, iż jeśli do pierwszego dźwięku wkradnie się błąd, drugi dźwięk go naprawi i zaprowadzi w kompletnie nowym kierunku. Jak wygląda to u ciebie?
Uff, powiedziałbym, że robię to w sposób uporządkowany. Zaczynam od klawiszy, na którym gram pięć, sześć akordów, nadając im rytm, a wymyślając wiodącą melodię, dopasowuję do niej nuty, dodaję akompaniament smyczków. Do tego momentu brzmi to słodko, a później go zakłócam i się temu przeciwstawiam, nadaję szorstkości. Zazwyczaj pozbywam się oryginalnych akordów zastępując je ścieżką basu. Zatem masz część nieprzyjemną, ścieżkę basu, która idzie razem z tamtym fragmentem, akordy również są, choć niesprecyzowane, podobnie jak melodia, nie będąca tym samym na pierwszym planie. A reszta to dopieszczanie poszczególnych partii. Nie wiem, jak zrobiła to reszta zespołu, ponieważ przedstawiłem im swoje w większości improwizowane kompozycje, do których oni sami improwizowali, a później nakładaliśmy je na siebie. Czasem improwizowali sami, czasem nie, albo improwizowali do utworów. Zebrałem to wszystko, pociąłem, dopasowałem, wyczyściłem i wyszedł efekt końcowy. (śmiech)
Bas jest twoim pierwszym instrumentem?
Tak, elektryczna gitara basowa. Odkąd zacząłem grę w wieku lat piętnastu nigdy tego nie przestałem. Choć powinienen grać więcej, stałem się bardzo leniwy. (śmiech)
Dlaczego właśnie bas? Wokalista jest lider, gitara jest donośna, perkusistę słychać, a ten basista zawsze stoi tak z boku.
Prawda. Sława basistom nie grozi, z wielu powodów, ale może tak pozostać. (śmiech) Jeśli miałbym przeanalizować siebie, czułem potrzebę bycia w cieniu, w tamtym czasie i tak byłem w centrum uwagi z powodu bycia jedynym czarnoskórym w swoim otoczeniu w Calgary. (śmiech) Bas okazał się racjonalnie odpowiednim instrumentem. Może to zjebane, ale nawet w South Park z niego się naśmiewali. Złożyło się na to kilka powodów.
Posłuchałem innych zespołów, w których występujesz: Elle Barbara’s Black Space i Sheer Agony. Znalazłem dla nich wspólny mianownik – swing. Elle Barbara’s Black Space ma jeszcze w sobie coś dodatkowego: sex appeal.
(śmiech) Absolutnie. Elle Barbara jest gwiazdą. Na horyzoncie jest też nowy album, który ukaże się już wkrótce. Będę podekscytowany mogąc zaprezentować go światu.
A co zadziało się z zapowiadanym Nothing/Everything Sheer Agony? Nie sądzę, aby Masterpiece był tym, co zapowiadało się, jako Nothing/Everything. Sądzę, iż brzmi zupełnie inaczej.
Masterpiece jest czymś innym niż Nothing/Everything. To taśma, nasz tajny niewydawny album. Przyznam szczerze, nie mam do niego dostępu. (śmiech) 11-12 niewydanych utworów, które nigdy nie ujrzały światła dziennego.
Sheer Agony w ogóle miało ciekawe brzmienie, mocno lo-fi.
Mieliśmy swoje małe studio taśmowe, nagrywaliśmy się sami. Powstało tam wiele taśm, zmiksowanych, skompresowanych z niewielką equalizacją. Zabawny był to zespół.
Jak przepastny jest twój folder z niewydanymi pomysłami?
Za sekundę tobie powiem. Mam 58 giga muzyki, nad którą pracuję, większość już skompresowanych. Najstarszy pochodzi z 2016.
Wychodzi na to, że masz w zanadrzu kilka płyt.
Większość z tego to akordy, bity, po cztery takty loopów, szkice i pomysły, z którymi nic się nie dzieje.
Masz co wrzucać na Soundcloud.
Tudzież wydać za trzydzieści lat dziesięciopłytowy box taśm z piwnicy, których nikt nie potrzebuje słuchać. (śmiech) Co będzie w zgodzie z moimi zasadami. (śmiech)
Tworzenie muzyki jest tym, co lubię najbardziej w byciu istotą ludzką – powiedziałeś. W chwili obecnej ludzkość jest na najlepszej drodze do samounicestwienia. Co fascynuje ciebie w byciu człowiekiem?
Wiele rzeczy. Jesteśmy tacy dziwni, dziwniejsi od zwierząt, małe słodkie kreatury, które dostały za dużo władzy. Popełniamy błędy, z których nie wyciągamy wniosków. Świat jest wielkim miejscem, w którym dzieje się wiele rzeczy, a my staramy się go kontrolować, mimo że nie mamy jej aż tyle. To zabawne. Jak zauważyłeś z wielu rzeczy się śmieję, ale życie bywa niezmiernie trudne i bolesne, jest tyle okrucieństwa, przemocy oraz braku wyobraźni, na co cierpimy najmocniej. Rozglądam się po pokoju, w którym siedzę, jest pełen przedmiotów, jest nimi przepełniony. To śmieszne, przecież wszyscy umrzemy. (śmiech)
Czy jest coś, co może nas uratować?
Mam taką nadzieję. (śmiech) Szczerze? Nienawidzę hippisów za to, co zrobili i do czego doprowadzili, ale dokonali fundamentalnej zmiany w ludzkiej świadomości, nawet jeśli tego nie pojęli. Musimy być ponad swoją zachłanność, strach oraz nienawiść. Nie wiem, czy to potrafimy, oby tak. Niektórzy mają dobre pomysły, jak tego dokonać, lecz to takie trudne. Stworzono nas aby przetrwać i do tego dostosowały się nasze mózgi.
Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla ciebie oznacza?
To co powiem będzie śmieszne. Miałem ostatnio bardzo specyficzne doświadczenie w podążaniu za dźwiękiem. Słyszałem w mieszkaniu co jakiś czas przeraźliwe bzyczenie, nie wiedziałem skąd ono pochodzi. W końcu nie wiedziałem, czy przestałem zwracać na nie uwagę, czy już się skończyło. Kilka dni temu miałem wolne pięciogodzinne okno czasowe, obszedłem całe mieszkanie, każdy kąt, żeby zlokalizować owe bzyczenie, podążałem za dźwiękiem. (śmiech) Źródłem okazała się listwa zasilająca. Podążanie za dźwiękiem oznacza znalezienie czasu, by odkryć skąd dochodzi to denerwujące bzyczenie. Każdy z tyłu głowy ma dźwięk, który go drażni, staramy się nic z tym nie robić, a po prostu wystarczy przestać zwracać na niego uwagę.
Posłuchaj: https://markusfloats.bandcamp.com/