Czyste podejście
Substancja jest nową nazwą na polskiej scenie muzyki popowej, choć stoją za nią osoby działające na scenie muzycznej od lat. Dwójka przyjaciół znanych z dźwięków z drugiego końca muzycznego świata. Tym razem w zaskakująco odmiennej odsłonie. Jest popowo, przebojowo, eklektycznie, elektrycznie, o miłości, samotności, z nutką melancholii. Dźwięki ubrane w męską wrażliwość. Dwoma słowy: apokaliptyczny pop. A w szczegóły zagłębi nas połowa duetu w osobie Łukasza Myszkowskiego.
Od czego zaczynasz pracę nad płytą?
Wygląda to różnie, nie jest tak, że mam jedną metodę i byłoby zbyt idealnie, gdyby muzyk czy artysta zaczynał od jakiegoś schematu. W przypadku każdej płyty jest to coś innego, ale bazującego na emocji. Coś musi zacząć mnie wkręcać. Zrobienie dźwięku lub piosenki wcale nie musi oznaczać zbudowania koncepcji na płytę. W przypadku Dante była to potrzeba zrobienia muzyki gitarowej, obcowania z nią i pobawienia się dźwiękiem, a w przypadku IN, czy Substancji była to potrzeba zabawy i wyjścia poza poczucie komfortu. Nie ma jednego klucza. Pojawia się przestrzeń, potrzeba i głód zrobienia czegoś nowego. Robiąc kilka rzeczy naraz bywa to męczące i często żadna z nich nie idzie dobrze. Jednak kiedy skończę, pojawia się okres regeneracji i inspiracji, który daje miejsce na wykreowanie czegoś ponownie. I tak w kółko.
Wspominasz o skoncentrowaniu na jednej rzeczy, ale odkąd pamiętam zawsze miałeś kilka pootwieranych projektów.
Nie lubię zamknięcia w jednym temacie. Czuję klaustrofobię. U mnie przypomina to czytanie paru książek jednocześnie. Moja praca też jest wielowątkowa, co pewnie przeniosło się na muzykę. Jak mi coś nie bangla z jednym, mogę wówczas ruszyć z innym tematem, jednak czasem natrafia się na takie momenty, które trzeba wysiedzieć, skoncentrować się i postawić sobie poprzeczkę wyżej. A wtedy skupienie na jednym powinno być większe. Generalnie lubię pracować przy kilku tematach, ale może ich być za dużo, nagrywając wokale i produkując jedną płytę, równolegle robiąc z kimś kooperację, do tego pracując nad wideo oraz coś pisząc, można zrobić się nerwowym. Wtedy wszystko dzieje się tak szybko i intuicyjnie, przez co może być to zbyt błahe i pozbawione etosu pracy. Trzeba wtedy zaufać sobie.
Przypomina mi to stan permanentnego pobudzania własnej kreatywności.
Na pewno jest mi to potrzebne, ponieważ kreatywność na tyle mnie uzależniła, że w jakiś stopniu stanowi podstawę mojej egzystencji. Wieczne pozostawianie kupek z pomysłami i robienie pocztówek z danego czasu na drodze życia, czy jakkolwiek to nazwiesz. W ogóle nie wracam do rzeczy, jakie zrobiłem, co mnie dziwi. Dopiero po wielu latach wracam do starych płyt, ciesząc się nimi. A po każdej nowej płycie jestem tak nią naładowany, że nie mam potrzeby, żeby jej słuchać.
Mamy bardzo podobnie. Do swoich materiałów zwykłem również wracać po latach i odkrywać je z odpowiedniej perspektywy czasu, przeżycia tamtego czasu na nowo.
Kreowanie jest potrzebą przygody z własnym intelektem, możliwościami, a w przypadku muzyki, również z dźwiękiem oraz instrumentami. A później przychodzi okres regeneracji i szukania nowych tematów. Nie wiem, czy takie podejście do kreowania ma sens. Może powinno być inne. Oprócz tej przestrzeni musi to z czegoś wynikać, z jakiegoś przeżycia, kolejnego kroku w życiu, zmiany, być o czymś rzeczywistym. Wiele płyt Antigamy, a nawet jeszcze Sparagmos o tym było. Conflict już był robiony w takim afekcie.
Z przeszłości przeskakujemy do przyszłości. Co składa się na apokaliptyczny POP?
Składa się czas, w którym ów POP powstaje, czas olbrzymich napięć, dla których dodatkową warstwą jest multikomunikacja. Elementy strachu, grozy, sprawy globalnego wirusa, globalnego konfliktu, ekonomiczne, zmiany zarządzania ludzkością, zawiedzenie kapitalizmem, wiele w tym lęku i niepewności, więc to apokalipsa dotycząca wyidealizowanego świata szczęśliwych lat 90., kiedy byliśmy młodzi, kiedy powstawała fantastyczna muzyka, wszystko zmieniało się na lepsze za sprawą technologii, która dawała nadzieję, co przypominało wręcz Wiosnę Ludów. Apokalipsa nas samych. A pop dla mnie jest formą tradycyjnej piosenki. Może nawet bardziej tradycyjnej od obecnej muzyki mainstreamowej. Apokaliptyczny pop jest wręcz bitlesowskim podejściem do kompozycji, gdzie jest wstęp, są harmonie, melodia, narracja. Tak to sobie nazwaliśmy, żeby mieć pewien ilustracyjny kierunkowskaz, będąc ludźmi ze świata mocnej muzyki chcemy grać czułe, wrażliwe piosenki, odbywające psychodialog z samym sobą, dzięki któremu odkrywa się swoje tajemnice relacyjne, lękowe albo najróżniejsze inne, będące tematami tekstów. Apokaliptyczny POP to wielki chaos, w którym jest człowiek mający dużo uczuć i chcący to przelać w piosenkę czytelną dla szerokiej rzeszy ludzi. Apokaliptyczny POP może być też pożegnaniem czegoś co zniszczyliśmy…
Substancja wydaje się być twoim najbardziej osobistym zespołem. Nie przemawia krzykiem, ale śpiewem, klimatem, dojrzałością i czułością.
Tak, absolutnie. To moja najbardziej osobista wypowiedź. Jest po polsku, jest szczera, powstała w zdrowym, niezaburzonym substancjami mózgu, z czystym, aktualnym przekazem. Znajdziesz tam kawałki bardzo zaskakujące. Wszystkie są śpiewane i są bardzo osobiste. Były pisane w stanie totalnego uniesienia, który lubię, choć jest wypłukujący i męczący. Kiedy nie liczy się godzina, co pozostało do zrobienia, mam przestrzeń, kiedy jestem sam. Proces zaczął się w 2021 roku, kiedy Sebastian Zusin podesłał pięćdziesiąt zalążków utworów, skomponowanych do różnych projektów oraz filmów. To zdolny kompozytor i dał się poznać w wielu fajnych projektów jak Rootwater, Newtones, czy Lonely Sinners. A znamy się od zawsze. Potraktowałem je jako klocki, które mogłem w swój sposób przemodelować. Wybrałem siedemnaście szkiców, w których widziałem potencjał na piosenki, a po otrzymaniu śladów je stworzyłem, dodając głos, gitary, klawisze, bity, przestawiając, przyspieszając albo zwalniając. Otrzymując od Sebastiana entuzjastyczny odzew czułem, że mnie to coraz bardziej nakręca i spędziłem nad tym całą jesień. W pewnym momencie zadaliśmy jednak sobie pytanie, czym jest to, co powstaje. Do nagrań zaprosiliśmy też Sebastiana Kucharskiego na basie, który dodał swoje rozwiązania w postaci alternatywnych ścieżek perkusyjnych i klawiszy, jednak w pewnym momencie zaczęło nas to przerastać, dochodziły różne aranże, chórki, co zaowocowało pytaniem, co z tym dalej robimy. Próbowałem zrobić własny miks, ale nie miałem motywacji, żeby dopinać każdy z tych numerów. Kiedy doszliśmy do etapu produkcji, sprawdziliśmy paru producentów. Myśleliśmy o Bogdanie Kondrackim, Andrzeju Izim Izdebskim, który pracował już z Sebastianem nad Lonely Sinners. Bogdan powiedział jednak, że to nie jego bajka, a kompetencje Iziego okazały się bardzo ciekawe. Okazał się też spoiwem, które potrafiło skleić mój i Sebastiana punkt widzenia, które nie zawsze się pokrywały. Pierwszym utworem, jaki zaproponował, a nad którym pracowaliśmy dość długo, bo przez miesiąc, był Nawet Jeśli Spłonę, który w naszym wydaniu był kompletnie inny. Izi wprowadził do niego pianina, chóry i swoje podejście, które uczyniło ten numer bardzo organicznym. Wróciliśmy też wtedy do pracy w duecie. Zaufaliśmy Iziemu, który dostał od nas ślady do pozostałych kawałków. Jego punktem wyjścia było wyrzucenie z komputera synthów na piece gitarowe i mikrofonami ściąganie je z wielu metrów, żeby dodać im faktur oraz przestrzeni. Wprowadził gitary, modyfikacje w tonacjach, wyczyścił ślady, dograł do niektórych numerów nowe basy, zaopiekował się tym materiałem, dzięki czemu zbudowała się między nami przyjacielska relacja. Jeździłem do jego studia całą jesień i całą zimę 2022 roku, a w lutym 2023 skończyliśmy rejestrować na nowo wokale. Jestem bardzo zadowolony z tej decyzji i jej rezultatu.
Zaufaliście Andrzejowi Izdebskiemu na tyle, że obyło się bez tarć, opierając się na zaufaniu.
Powstawały różne wersje, robiliśmy kawałek po kawałku, nad każdym z nich pracował, przedstawiał swoją koncepcję. Oprócz dwóch numerów nagranych samodzielnie, powtarzałem swoje wokale, gdyż Izi chciał tę płytę uspójnić, stymulował mnie do uspakajania partii, uwierzenia w wartość czystego podejścia, zamiast wkręcania słuchacza w aktorską, nadmierną interpretację, co wyszło na korzyść. Płyta stała się dzięki temu bardziej poetycka, ale i jednolita, mimo modelowo różnego charakteru kompozycji.

photo: Substancja
W teorii Substancja to duet kreatywno-producencki, ale jak wspomniałeś na poszczególnych etapach pojawiały się też inne osoby, Sebastian Kucharski, Andrzej Izdebski, Nika Zusin, czyli duet nie-duet.
Nie do końca duet, ale coś jest w środku, a coś jest obok. Na tę chwilę jesteśmy duetem i jesteśmy w stanie przygotować się do występów na żywo. Gdyby było więcej czasu, w Substancji pojawiliby się i inni ludzie. Tak jak w IN, miała za tym iść otwartość, ale jedną rzeczą jest otwartość na innych ludzi, a inną jest podejmowanie decyzji co do całości, a te decyzje podejmujemy we dwóch.
Jak dużo siły kosztowało was stworzenie tak chwytliwych utworów? Nośnych singli z niewygodnymi tekstami.
Samo złapanie chwytliwości nie jest w moim przypadku trudne. Mam instynkt będący też może mankamentem przeszkadzającym w formułowaniu muzyki tego pozbawionej. Lubię jak muzyka ma wizję, jest kompozycją, a nie bałaganem, przypadkiem lub niechlujnością. Przebojowość jest iskrą, pozwalającą na stworzenie jednej piosenki w jeden wieczór. Oczywiście przez kolejnych kilkanaście ją doszlifowujesz. Bardzo dużo energii zabierało znalezienie odpowiedniej formy. Żeby nie przyciągać słuchacza nadmierną interpretacją, a po prostu opowiadać historie, znajdując w nich siebie.
Płyta została przygotowana z dużym pietyzmem i dbałością o detale. Kolejne warstwy przenikają się, ale mimo tego stylistycznego rozstrzału jest to zaskakująco spójny album, bez przekroczenia granicy dźwiękowego szumu i chaotyczności. Opowiedz o momentach, w których byliście pewni, że poskładana z takich pojedynczych elementów kompozycja jest już ukończona. Odnoszę wrażenie, iż musiało dziać się to instynktownie.
Tak. Poza tym dobrze jest mieć autorytet w postaci producenta. Robiąc coś samemu, ale z myślą, aby się z tym szerzej pokazać i posiadając piosenki, które można postawić obok piosenek innych autorów, to know-how producenta jest bardzo ważny. Czasami byliśmy od razu pewni, a czasami byliśmy od razu pewni, że tak ma nie być, jak ostatecznie było. Chwilami byliśmy zagubieni. Natomiast autorytet i rozmowa z Izim pchała całość do przodu. Nie spowodowała crashu, który mógłby nastąpić, gdyby zespól tworzyło wielu muzyków. Czuliśmy, że warto zainwestować w pracę z producentem, żeby mieć przekonanie o zespoleniu tych numerów przez osobę, do której ma się zaufanie, że będą się one zachowywać dobrze w różnych warunkach odsłuchowych.
Ciekawa jest zależność triumwiratu: muzyka, głos i słowa. Na pierwszy rzut ucha najmocniej przyciąga głos, któremu towarzyszą słowa. A kiedy ujarzmi się głos ze słowami, a w tej muzyce jest funkujący bas w A Ja Nie, są chórki, jest głos Niki Zusin w Aniołowie, jest gospelowy moment w Tam Gdzie Chcemy, są solówki gitarowe pod King Crimson, jest aranżacyjny koloryt Suma. A wszystko to bardzo ładnie zazębia się w przejrzystą całość.
Cieszę się, że to mówisz. Faktycznie tak jest. Nie wiem, czy głos jest pierwszy, gdyż nie zaczyna numerów, ale wydaje się mi, że to wszystko łączy się w słowo, które lubię: melodia. Tam jest melodia. Substancja jest bardzo otwarta na ludzi, których złapie melodia, albo nie złapie, ale ją poczują i będą mogli się do niej ustosunkować. Nie mnie oceniać barwę głosu. Parę numerów było nagranych w mojej dobrej kondycji, a w niektórych słyszę, iż nie był to mój najlepszy dzień, ale mimo to mają w sobie coś rzeczywistego. Tutaj głos jest męskim, nie zawsze perfekcyjnym, a czasami bardowsko-dziadowskim zaśpiewem, a czasami jest metalową melodią.
Dziś przeczytałem słowa, iż nawet jeśli są nieczystości to po to, żeby wiedzieć, że śpiewał to człowiek, a nie głos przetworzony i przepuszczony przez harmonizery.
Urządzenia do tuningowania głosu są teraz tak perfekcyjne, oparte na takich niuansach, że ze słabo śpiewającej osoby można zrobić dobrze śpiewającą i będzie to brzmiało prawie naturalnie, ale nie w tym rzecz. Przy głosie jaki posiadam, dźwięcznym, złożonym z wielu rezonujących i harmonizujących szumów te wszystkie urządzenia są nieskuteczne, tracąc widmo tego, co jest głosem. W naszym przypadku było tego nie wiele, niewielka kosmetyka.
Od głosu niedaleko do słów. Czy pierwszy był #apokaliptycznypop, czy teksty?
Teksty. Zanim jeszcze pojawiła się nazwa Substancja. Przypominało to proces tworzenia marki. Przyjęliśmy proces równoległy do tworzenia muzyki, żeby stworzyć key visual, wizję na to, jak ten zespół ma być odbierany. Na to składa się nazwa, brzmienie całości. Chcieliśmy, żeby to było spójne i pełne. Propozycji nazw było wiele, w końcu stanęło na Substancji i wystartowania od prostych form SUB, pocztówek dźwiękowo-wizualnych o jakimś przekazie, z jakimś cytatem, fragmentem myśli, nawiązującym do tekstów, ale nie czerpiących z nich i muzycznie nie opierających się na materiale z płyty. Przy pracy nad nimi stwierdziliśmy następujące rzeczy: Substancja to muzyka, słowa, ale i obraz. Żeby nie był to jedynie format muzyczny, z oprawą graficzną, ale wypowiedź słowno-muzyczno-obrazowa. Przypominam to nie tyle zespół, co organizację artystyczną. A wracając do tekstów, Idzie Burza jest tekstem o zmianie, a ta zmiana jest zapowiedzią czegoś. My już tych zmian dokonaliśmy zakładając ten projekt.
Tu Musi Być Coś Jeszcze, czyli pop z niewygodnymi tekstami, które mogą zamknąć drogę do szerszej publiczności. Ludzie nie wiem, czy są gotowi słuchać takich tekstów, jak Las, szorstkich, opowiadających o ludziach ze wschodu chcących wedrzeć się do domu i zakłócić mir domowy. A z drugiej strony jest Tu Musi Być Coś Jeszcze z niepokojącą aurą, jest trochę fikcji literackiej w Nawet Jeśli Spłonę, ale i opowieść osobista we wspomnianym utworze tytułowym, w Tam Gdzie Chcemy, Galaktyki, albo w Jak Pies. Odnoszę wrażenie, iż nie zawsze opowiadasz jedynie ze swojej perspektywy, ale podłączasz też perspektywę drugiej osoby, pod którą podłączasz obserwację.
Każdy z tekstów jest inny, każdy stymulowany był muzyką i dniem powszednim, ale są realnym odczuciem jakie miałem. Są o miłości i jej potrzebie, o jej różnych odcieniach, o samotności w miłości, oczekiwaniach, które często się rozjeżdżają. Generalnie ta płyta ma bardzo dużo tekstów opowiadających o relacji z drugą osobą. Las był piosenka pisaną dokładnie w momencie, kiedy na granicy byli uchodźcy i jak się niektórzy w Polsce zachowywali mówiąc o tym. Teksty nie tyle są szorstkie, co bywają cyniczne, na bazie arogancji, dystansu i wyjścia z założenia, iż mniej wiemy, niż wiemy. Nie narzucam w nich swoich teorii, tylko jak to wygląda z mojej perspektywy. Nasz pop dotyka tematów uniwersalnych, ale w wielowymiarowy sposób. Jako cywilizacja będziemy ewoluować i dostosowywać do selekcji bodźców, ucząc się je katalizować. Jesteśmy pokoleniem, które przyjęło na klatę czasy prawie-PRL i analogowego czarno-białego kineskopowego telewizora, w którym grał jeden film, a nagle znalazło się gdzieś indziej. Jako złożone biologiczno-mentalne osobliwości jesteśmy tym samym, czym byliśmy, zmienia się tylko środowisko, więc Tu Musi Być Coś Jeszcze jest zapowiedzią i nieodkrytą tajemnicą.
Moje pierwsze skojarzenie było takie, iż Substancja jest rozwinięciem formuły projektu Ostrov oraz duetu z Miszą Hairulinem, poszerzoną o kompozycyjne i elektroniczne wizjonerstwo Sebastiana Zusina. Oprócz znanej już przeze mnie z wcześniejszych lat Idzie Burza, jest też Sum, który sunie zimnym dnem po brzuchu i też powrócił.
Tak się stało, że oprócz numerów podesłanych przez Sebastiana, zaproponowałem też te dwa czysto gitarowe moje songi, do których siedząc z gitarą akustyczną pisałem teksty. Ostrov, Hamy i Substancja oparte są na podobnym kluczu, to też były duety. Substancja dotarła do najpoważniejszej formy projektu, stała się zespołem, który mam nadzieję, będzie też koncertował.
Wiem już skąd pomysł na Substancję, ale jaki macie na nią pomysł?
Jeżeli jest to apocaliptic pop, którego jeszcze rynek nie zna, czyli męska wrażliwość oparta na nowoczesnym dźwięku w tradycyjnej formie piosenkowej z intrygującymi, czytelnymi tekstami, na pewno chcielibyśmy trafić do jak najszerszej grupy słuchaczy. Póki co, te przymiarki są oszczędne i działamy w spokojnym tempie na social mediach, ale mam nadzieję, że już niebawem wyklaruje się sytuacja z wydawcą. Znając tę płytę uważam, że mamy szansę zaistnieć z takim przekazem w bardziej mainstreamowych rewirach. Czas pokaże.
Im więcej ciebie słucham, tym większe mam poczucie, iż Substancja jest czymś więcej, niż pozostałe rzeczy, w których się udzielasz i udzielałeś.
Nie, tzn. jest czymś więcej, gdyż mam więcej wpływu. Tak naprawdę napisałem wszystkie słowa, napisałem oraz zaśpiewałem linie wokalne, nagrałem gitary – to moja krew. Podobnie było w przypadku Dante. Natomiast Dante nie miał aspiracji mainstreamowych, miał zaistnieć na scenie metalowej. Przekroczyłem też pewne bariery, jak choćby wiekową, co weryfikuje myślenie o sobie i są pewne rzeczy, które chciałbym zrobić, a powinienem je zrobić właśnie teraz. Równie wielką frajdę sprawia mi też teraz Antigama. Gramy koncerty, Whiteout został doceniony. Natomiast tam mam inną funkcję. Mam mały wpływ na całość, na kompozycje.
Z jakim odzewem spotkał się singiel Idzie Burza?
Z zajebistym, jesteśmy w szoku. Oczywiście mowa o mikrozasięgu w skali profilu na FB czy Instagramie, który nawet nie był promowany. Po prostu pojawili się tam nasi znajomi i znajomi znajomych, ale wszystko co nam napisano bardzo motywuje. Będąc na trasie z Antigamą usłyszałem pełno pozytywnych słów. Mam wrażenie, że ta wrażliwość, która jest w Substancji jest potrzebna, tylko nie każdy jest gotowy, żeby ją w takiej formie z siebie wyrzucić. Więcej będę mógł powiedzieć, kiedy ten materiał trafi do dziennikarzy i wytwórni, co się dzieje obecnie. Pewnie feedback będzie ściągający na ziemię, bo mówimy o biznesie i ocenie ze strony ludzi, którzy mają duże muzyczne podstawy. Natomiast dziennikarze, którzy słyszeli singla byli zafascynowani, że jako grindcore’owy ryczywół mam takie oblicze. I nie tyle chciałbym, aby Substancja korzystała z tego w nachalny sposób, ale jest też to cecha, której nie da się ukryć, że jestem specjalistą w innej ekspresji i gatunkach, chociaż mam wrażenie, iż choć odmienna ekspresja to sam ja jestem podobny. Nie czuję, żebym musiał się zmieniać z kogoś w kogoś.
Trafiłem na wywiad z Pavulonem, w którym powiedział, że kiedy tworzy swoje partie perkusyjne do Antigamy, na początku są one niemożliwe do zagrania. A jak jest z twoim podejściem do tworzenia partii wokalnych?
W Antigamie?
Też, ale i w Substancji.
Inna jest weryfikacja. Na linię wokalną w Antigamie duży wpływ ma Sebastian, który mówi, że jest okej, albo żeby zrobić szybciej, na większym wkurwie albo histerii. I za tym trzeba podążać, gdyż jest on kompetentny w swojej wizji. W Substancji muszę być odpowiedzialny za wszystko, a w Antigamie muszę mniej. Poza tym, linie wokalne są po angielsku, bardziej chodzi w nich o brzmienie, rytm, niż o samą treść, która jest gubiona i nie da się tego uniknąć. A w przypadku Substancji na pierwszym miejscu jest znaczenie oraz treść. Śpiewając po polsku należy mieć większe wyczucie co do fonetyki, płynności, zgrabności słów. W Antigamie można bardziej wznieść się na poziom abstrakcji i kodowania rzeczy w sposób bardziej ukryty wiedząc, że pójdzie za tym tłumaczenie, które zmieni cały rytm i brzmienie, idzie za tym mniejsza odpowiedzialność, co nie oznacza, iż są gorsze, natomiast nie nadają się do śpiewania jako piosenki po polsku. Mogę pisać w nich twardą, obrazową prozę, grę słów, niż komplementarny tekst. A w Substancji musi to być tekst, który od początku, przez refreny snuje swoją opowieść.

photo: Ilona Matuszewska
W Antigamie, jeśli chodzi o komponowanie jest to intensywna współpraca na linii gitarzysta – perkusista, a kiedy ty wiesz, żeby się w tej układance pojawić?
Kiedy jest potrzeba. Kiedy jest gotowy materiał i perspektywa nagrania płyty, czy singla. W przypadku Cyberpunk była to potrzeba przygotowania dwóch piosenek, w przypadku Depressant siedmiu piosenek, a w przypadku Whiteout jedenastu, nawet w utworze bez wokalu, gdzieś on jest, są też dodatki klawiszowe. Zupełnie nie sprawdza się budowanie linii wokalnych do muzyki jaką gra Antigama na próbach. Bardzo bym chciał, aby było to możliwe i próbowałem tak zrobić w przypadku Dante, ale na próbach Antigamy jest taka dawka emocji i jam session, podczas którego powstające numery tak od razu odpalają, że nie da się tego skoordynować. Często nagrywamy próby celem utrwalenia, ale później jest to i tak nie do odtworzenia. Obecnie z Antigamą mam tak, iż nie podchodzę do linii wokalnych w sposób jednoznaczny. Mam oczywiście momenty spektakularnie czytelne, ale bardzo dużo jest tam improwizacji. Na koncertach pozwalam sobie na bardzo dużą dozę zabawy, dzięki czemu ta muzyka osiąga zenit absurdu. Jeśli wszystko byłoby policzalne, bardzo by to siadło, stawało się motoryczne, szybkie, ostre, a tego nie chcemy. Chcemy wchodzić w absurd, rozkręcać coś co jest nie do skontrolowania. Dlatego nie można tam śpiewać tekstu do piosenek, tylko odtwarzać piosenkę robiąc ją na nowo, mając słowa, mając tempa, ale mając też zupełnie inny czas, w jakim to się dzieje.
Masz w ogóle dystans do Antigamy?
Mam olbrzymi dystans. Mniejszy dystans mam do Substancji, jest tam więcej czegoś, co jest na poważnie. W Antigamie jest dużo skeczu. Mimo tego, że jest to muzyka dość agresywna, nie ma tam czegoś niebezpiecznego, przynajmniej teraz. Nigdy nie chciałem tą muzyką rozpierdalać i zabijać, ale chcieliśmy dawać chłostę z uśmiechem oraz dystansem. I lubię go, dzięki niemu fajnie się to rozwija.
Mawia się, że umiejętności są procentowym połączeniem talentu i ciężkiej pracy. Jak te proporcje wyglądają u ciebie?
Ani nie lubię ciężko pracować, ani nie mam poczucia posiadania nadzwyczajnego talentu. Jakbym miał siebie ocenić, to mam zaufanie do tego, co mi się podoba i nie podoba. Jeśli coś się podoba, okazuje się to być rynkowym sukcesem. Patrząc na mainstream i muzykę popowo – hard rockową mam wrażenie, że intuicyjnie wyczuwam trendy. Mógłbym nawet powiedzieć, iż potrafię je kreować. Nie zawsze jestem ich autorem, ale często okazuje się, że owe trendy pojawiają się w rejonach, które eksplorowałem.
W kontekście tego, co dotychczas powiedziałeś zapytam o coś takiego: racjonalność, czy duchowość?
Intuicja. To jest chyba mieszanka racjonalności z duchowością. Racjonalność jest wartością uniwersalną, można racjonalizować w sposób własny. Swoje decyzje racjonalizujemy na bazie swoich doświadczeń, ale generalnie jest to statystyka szersza, niż jedna osoba. Duchowość natomiast ma w sobie dużo rzeczy będących manipulacją, będących tylko i wyłącznie iluzją, aczkolwiek wydają się realne. Duchowość zdaje się być polem do przyjęcia bodźców z zewnątrz, podobnie jak racjonalizacja. Mamy mnóstwo wzorów duchowości: autorytety, ludzie, za którymi podążamy, imponujący nam na poziomie intelektualnym. Łatwo jest nam się powoływać na jakiegoś guru, który ma fajne odpowiedzi, ale wydaje się mi, że największą wartością indywidualną jest intuicja. Nie jestem w stanie odpowiedzieć, jak po nią sięgać, natomiast każdy ją ma. Intuicja powinna być drogowskazem, w jaką stronę podążać. Można się tego uczyć od ludzi. Widzę ludzi działających na poziomie racjonalności, a nie widzę ich fajnych dokonań, często są one rezultatem konsekwencji albo dyscypliny, która doprowadza ich do dużych sukcesów. Przykładem mogą być sportowcy potrzebujący racjonalnej dyscypliny, systematycznego powtarzania pewnych czynności. Prawdziwi artyści, stwierdzając, że wykonują coś drugi raz tak samo, powinni tego zaprzestawać. Niestety wygląda to inaczej. Dlatego muzyka w niektórych gatunkach przeradza się w wyścig sportowców, na technikę, brzmienie, szybkość, głośność, skalę albo imidż, ale czy jest w tym intuicja – nie wiem. Człowiek względem siebie jest jedną wielką pułapką i jego intuicja może być jedną z warstw traumy albo wewnętrznego oszustwa, więc trzeba być bacznym obserwatorem.
Miałem się zapytać ciebie o sens życia według Lucasa, ale zobaczyłem serce na okładce płyty Substancji i chyba znalazłem odpowiedź.
Substancja ma być prosta. Inspiracją do Substancji było myślenie, jakie miał Ciechowski. Mianowicie konkretne piosenki, choć może nie tak zaangażowane społecznie. Celem życia jest wniesienie do świata czegoś dobrego. Wnosząc do niego destrukcję spotkasz się z destrukcyjną odpowiedzią. Co nie oznacza, że jedynym szczęściem jest bycie dobrym. Często bycie złym daje więcej komfortu w wielu sytuacjach. Zostawienie po sobie czegoś dobrego, czy w postaci spotykanych ludzi, z którymi wymienia się energię, czy w postaci wychowania dzieci, zrobienia czegoś dla przestrzeni daje w moim przypadku motorykę do funkcjonowania. Nie potrafię myśleć o życiu w kategoriach szczęścia, które jest nam dawane na jakiś czas. Nie jesteśmy w stanie otoczyć się nim i przeżyć z tą emocją życia. Może taka jest moja karma. W głowie mam dużo dialogu oraz wewnętrznych rozmów, a sztuka pomaga na pozbycie się tego, więc proces kreatywny jest uzależnieniem od procesu psychologiczno-psychicznego, który pozwala na pozbycie się pretensji, aby móc na ostudzonych emocjach funkcjonować, a nie wyrzucać to na ludzi obok, albo nosić je w sobie. Antigama ma inną częstotliwość, Substancja inną, ale całościowo chodzi o to samo.
Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla ciebie oznacza?
Dźwięk hipnotyzuje, jest metajęzykiem, który towarzyszy ludzkości od zawsze. Poprzez dźwięk porozumiewamy się, sygnalizujemy i opisujemy siebie. Tak naprawdę jest to medium, które pomimo prostej zasady działania, cały czas jest nieskończenie głębokie. Dźwięk to tylko fala w jakimś paśmie, o jakiejś barwie, ale ciekawe jest to, że muzyka i dźwięki, które człowiek tworzy są metaopowieścią, metajęzykiem wspólnym dla wszystkich. Wydaje się mi, że czytelność pewnych skojarzeń występuje zarówno u osoby z afrykańskiego plemienia i z Oxfordu. Mamy to wpisane, taka jest wręcz nasza biologia. Dźwięk jest totalną przestrzenią, w jaką w ciągu 24 godzin poruszamy się, jest nie do uniknięcia i jest nam bardzo potrzebny. Cisza jest czymś niepokojącym. Nawet jeśli jest fantastycznym elementem to dlatego że po niej następuje dźwięk.
Posłuchaj: https://substancja.bandcamp.com/