W wyjątkowych okolicznościach
Pierwotnym założeniem Follow The Sound było przeprowadzanie tylko jednej rozmowy z określonym twórcą. Z czasem owa idea uległa dewaluacji, gdyż dlaczego miałbym się w jakikolwiek sposób ograniczać. Szczególnie kiedy J. Zunz nie dość, iż wydała nowy album Del Aire, to jeszcze po dwukrotnie przekładanej trasie mogliśmy się w końcu spotkać w Bydgoszczy na koncercie, do którego z kuriozalnych powodów nie doszło. Pomimo tej absurdalnej sytuacji, będąc w środku chaosu, spędziliśmy z Lore i jej chłopakiem oraz muzykiem wspomagającym Alberto kilka godzin na opowiadaniu anegdot, jedzeniu, rozprawianiu o nawykach żywieniowych naszych nacji, a na końcu rozmawiając o płycie, która jak dla mnie przebiła Hibiscus, co wcale nie było takie oczywiste.
Pierwszy pojawia się dźwięk, czy pomysł?
Niekiedy jest to dźwięk, a niekiedy pomysł. Na nowej płycie, w utworze Ráfaga na początku pojawiła się idea samplowanej perkusji. Zechciałam mieć utwór jedynie na bębny i głos. Słuchałam pewnej piosenki meksykańskiej opartej na grze kotła. Urzekła mnie ta głębia, która była na tyle inspirująca, że postanowiłam stworzyć piosenkę tylko na wokal i perkusję, choć z czasem zaczęła się zmieniać i doszły kolejne dźwięki. Natomiast są też kompozycje wychodzące od dźwięku i jammowania, co miało wpływ na kolejne podejmowane kroki.
Jestem pod wrażeniem twojego sprzętu. Doprowadziło mnie to do pytania, o kryteria doboru. Czy słyszysz z tyłu głowy dźwięk i szukasz instrumentu, który go odtworzy, czy też mając coś na stanie, eksperymentujesz z sygnałem wyjściowym?
Przypadkowo zaczęłam już na Hibiscus pracować z Juno-60, który posiadał nasz przyjaciel, z którym dzieliłam studio. Kiedy się wyprowadził, zabrał instrument ze sobą, ale byłam tak w nim zakochana, aż znalazłam i kupiłam model Boutique, mniejszy i łatwiejszy do grania na żywo. Pozostałe instrumenty w większości już posiadałam, przy ich kupnie kierowałam się raczej czynnikami ekonomicznymi, nie stać mnie na kupienie tego, co zapragnę. Najpierw sprawdzałam, jak dany sprzęt brzmi, a następnie, czy jest w przystępnej cenie. Stworzyłam listę sprzętu potrzebnego go przeniesienia dźwięku na warunki sceniczne, a następnie sprawdziłam czy jest na moją kieszeń oraz czy sprosta mojemu gustowi brzmieniowemu.
Czy kiedy zaczynałaś prace nad Del Aire towarzyszyła tobie postawa sprzeciwu wobec lockdownu?
Pracę zaczęłam w 2021, choć tak naprawdę w ogóle jej nie przerywałam będąc w lockdownie. Starałam się być cały czas zajęta, grać i nagrywać demówki, które koniec końców nie okazały się tak dobre, jak tego oczekiwałam. W styczniu, czy lutym 2021 moi przyjaciele z rosyjskiego Gnoomes poprosili mnie o utwór na kompilacyjny album ich wytwórni. Zapytali o coś naprawdę spokojnego i wówczas zaczęłam pracę z komputerem już na poważnie. Finalnie wyszedł utwór nie aż tak relaksacyjny, jak o to poprosili, ale raczej coś ciemnego, co jednak spodobało się mi. (śmiech) Później przesłuchując pomysły, które zbierałam w trakcie prac nad tym utworem, znalazłam rzeczy, nad którymi mogłabym popracować. Wiesz, zmieniając siebie, zmienia się też muzyka, więc kiedy doszło do mnie, że jestem już inną osobą, pojawiły się też inne dźwięki. Ujrzałam w nich siebie tak mocno, iż byłam gotowa aby zacząć coś nowego. Wspomniane utwory z 2020 przypominały jeszcze Hibiscus, sama zmiana przyszła później.
Do prac przystępowałaś z jakimś zamiarem? Wspomniałaś o tych pierwszych szkicach, które stały się niejako zaczynem dla tzw. właściwych piosenek, jednakże różniły się dość mocno od nich.
Miałam harmonogram. Po odwołaniu trasy z listopada 2021, organizujący koncerty Federico zasugerował wydanie czegoś. Zapytałam o to w wytwórni i stanęło na wypuszczeniu dwuutworowego cyfrowego singla, na który dostałam deadline. Zgodziłam się, gdyż miałam już te demówki, więc byłam gotowa do pracy nad nim. Napisałam pierwsze dwa utwory, wysłałam i spodobały się. W momencie, kiedy trasa przesunęła się z listopada na lipiec tego roku, zostałam zapytana o kolejne dwa utwory celem wydania cyfrowej epki, na co dostałam kolejny termin. Po przesłuchaniu owych czterech piosenek zasugerowano mi zrobienie całej płyty, na co się zgodziłam. (śmiech) I dostałam kolejny termin, podczas którego napisałam resztę kawałków. Wygląda więc, iż nagrywania tej płyty przypominało adaptowanie się do z góry założonego terminarza. Było to o tyle dobre, że nie odczuwałam presji towarzyszącej tworzeniu od razu całego albumu, a praca rozłożyła się na kilkupiosenkowe bloki, nawet nie zdając sobie sprawy, że stworzyły całość. Dopiero po odsłuchaniu w kolejności uświadomiłam sobie, iż składają się na album. Słychać też, że zostały stworzone przez tę samą osobę w konkretnym roku.
A w którym momencie prac uświadomiłaś sobie, że powstał koncept bazujący na temacie powietrza?
Na samym początku. Cały rok 2020 spędziliśmy w domu. Okolica, w której mieszkamy jest bardzo wietrzna, jest to irytujące, gdyż ze względu na siłę wiatru nie możemy przebywać na zewnątrz. Mieliśmy pomysł, żeby w utworach znajdowały się niepokojące momenty. Rozpoczynając prace nad albumem miałam z tyłu głowy dodanie akustycznych lub nie do końca elektronicznych elementów do piosenek, nadanie im ludzkiego charakteru przez np. dźwięk oddechu. Z takim założeniem przystąpiłam do pracy.
Z tego, co słuchałem nowej płyty, ów koncept wiatru jest zawarty w detalach, dźwięku dzwonków poruszanych przez wiatr, nie ma tego przytłoczenia z nim związanego, jest subtelnie.
Dokładnie, czegoś takiego chciałam. Na samym początku moim zamiarem było wykorzystanie akustycznego instrumentarium, np. skrzypiec, saksofonu lub trąbki. Koniec końców śmiałam się, że przecież nie ma możliwości, żebym nagrywała z orkiestrą, choćby dlatego, iż w mojej okolicy nie ma takich zasobów ludzkich, może w Mexico City znalazłabym zaprzyjaźnionych muzyków, natomiast tam gdzie mieszkam jestem ograniczona na każdej płaszczyźnie. Nauczyłam się jednak dobrze sobie z tym radzić. I choć może nie jest mi dana praca z orkiestrą, to mogę sobie poradzić z koncepcją wiatru w bardziej tajemniczy sposób, nadać temu jakiś smutek. Z tą myślą próbowałam zaadaptować to do muzyki, którą już miałam, co popchnęło do przodu moją kreatywność.
A skutek jest taki, że stałaś się na Del Aire bardziej otwarta na muzyczne podróże. Hibiscus był materiałem bardziej organicznym, a tutaj trąbka grająca improwizację nadaje mu pierwiastka szaleństwa.
(śmiech)

Pamiętam, jak słuchałem tego albumu po raz pierwszy, wydawał się on być tak odległy od Hibiscus. A częścią łączącą obydwie płyty było brzmienie, głos i częściowo muzyka, resztą stworzyłaś zupełnie nową jakość.
Uważam podobnie. Może być tak, że po posłuchaniu ludzie powiedzą, że to dwa takie same krążki, jednak dla mnie są bardzo odmienne, ponieważ ja jestem w innym miejscu, dokonały się duże zmiany i próbowałam dotrzeć do innych zakamarków siebie. Czuję więcej wolności, pozwoliłam dźwiękowi być tym, czym zechce.
Mnie się wydaje, iż ten album jest bardziej wyzwolony od Hibiscus, słychać tam bunt, punkowe podejście.
(śmiech) O tak. Został nagrany w wyjątkowych okolicznościach, w trakcie lockdownu, który dotknął wszystkich. Otoczenie stało się inne, zatem i mój umysł działał odmiennie w tych stresujących warunkach.
Z notatek poczynionych przy Del Aire wynika, że to chłodny album, taki z oddali, więcej tam dźwiękowego rozchwiania, a z drugiej strony dużo w nim transu, hipnotyczności.
Samo pojęcie czasu uległo dużej zmianie w czasie izolacji. Czasem czułam złość z zastanej sytuacji, innym razem wolność. Choć obydwa te stany mogą występować jednocześnie. W czasie nagrań moja przyjaciółka powiedziała, że postrzeganie czasu powinno być niczym mrugnięcie okiem, ponieważ jeśli jesteś czymś zainteresowany, mrugasz dużo, a przez to czujesz jak szybko mija czas. Natomiast w zamknięciu, czas przypominał pustą dziurę, jego odczuwanie ulegało przemianie do punktu, w którym stwierdziłam, iż rzeczywiście tak się dzieje, co następnie przeniosło się na każdą z kolejnych kompozycji na albumie. Nie czułam czasu tak, jak wcześniej. Nie wiedziałam, kiedy to się skończy i ponownie zacznę żyć swoim życiem, bywało że sądziłam, iż już nigdy. (śmiech)
A kiedy wróciłaś już do normalności, czy otoczenie wyglądało w sposób, w jaki sobie to wyobrażałaś?
Cały czas staram się zaadaptować do nowej rzeczywistości. Ciągle czuję się dziwnie. Po dwóch latach nie mogę wbić się w dotychczasowe ramy czasowe. Pewnie kiedy to już minie, przystosuję się do nowych warunków. Póki co, wciąż nie czuję się z tym normalnie.

Oglądałem fragmenty turyńskiego koncertu. Uderzyła mnie reakcja publiczności. Zdawali się być właśnie zahipnotyzowani. Im bardziej wydawali się być w tym stanie, tym bardziej to czuliście i z premedytacją jeszcze bardziej go podkręcaliście.
Spotykałam się z takimi opiniami po koncertach. Ludzie mówili o lataniu we wszechświecie, o stanie transu, w jakim się znajdowali, o hipnotyczności, sytuacji, w którym nie będąc na narkotykach czuli się jak po ich zażyciu. I uważam, że podobnie czuliśmy na scenie. Naszym zamiarem było wprowadzanie się poprzez muzykę w sceniczny trans, w czym pomagały repetycje, powtarzanie wielokrotnie tego samego zdania, dzięki czemu z jednej strony wpadałam w trans, jednocześnie czując się bardzo wrażliwie. Stawaliśmy się jednością z publicznością, co pomagało wprowadzać się w identyczny stan umysłu.
Idealnym przykładem hipnotyczności jest teledysk do Outside. O ironio, również widzę tam element wyzwolenia, w tańczącej całą sobą z zamkniętymi oczami osobie. I właśnie ten aspekt wolności daje się odczuć mocno na Del Aire. Mniej w nim słów, a więcej dźwięków.
Tak, być może. Jest o tym mowa w jednym z utworów. W naszej okolicy jest sporo krzyży, oglądałam kruki latające nad nimi i wyobrażałam sobie, że chciałabym być takim ptakiem, który może lecieć gdziekolwiek zechce, a nie tkwić w zamknięciu ze wszystkimi możliwymi restrykcjami. Trudno jest oddać choćby na chwilę kontrolę nad swoim życiem, tym bardziej, iż to nie były nasze wybory. Starałam się nie czynić z siebie ofiary i nie mieć ciemnych myśli, wiele osób w Meksyku znalazło się w ciężkiej sytuacji, podczas gdy my mieliśmy dach nad głową, zapewnione podstawowe potrzeby, jedzenie. Co nie zmienia, że pod względem psychologicznym wszystkich nas spotkało to samo. Nie czuję się dobrze będąc zamknięta w jakiejś sytuacji, czy miejscu. Zdając sobie sprawę z zastanej sytuacji, musiałam nauczyć się radzić sobie z nią w inny sposób, żeby najzwyczajniej nie zwariować.
Na Del Aire śpiewasz również w języku ojczystym, miało to na celu podkreślenia istotności słów?
Czasem przechodzę z jednego języka na drugi. Júpiter z Hibiscus też był zaśpiewany po hiszpańsku. Mieszkam przy granicy meksykańsko-amerykańskiej. Używając angielskiego chcę by inni też zrozumieli mój przekaz. Śpiewanie po hiszpańsku pozwala bardziej eksperymentować z językiem, samymi słowami oraz ich znaczeniem, jest to takie bardziej moje. A jednocześnie pozostawia więcej miejsca na interpretację, jest bardziej otwarty, mistyczny i abstrakcyjny. Śpiewanie po hiszpańsku przypomina żonglowanie słowami, jest bardziej figlarne, pod czas gdy w angielskim chcę przekazać konkretne myśli.
Porozmawiajmy o tych nieoczywistych chwilach na Del Aire. Mam na myśli improwizowaną partię trąbki w Nina, tudzież gwałtowne cięcia perkusyjne w Ráfaga, które po nieoczekiwanym przejściu w solo zniszczyło mi głowę.
Mój chłopak Alberto, z którym gramy od pewnego czasu pomagał mi nagrać i zmiksować płytę. A ponieważ jest perkusistą mówiłam mu, jaki rytm ma zagrać. A wzięło to swój początek od teledysku do utworu Mr. Hi Hat Maxa Roacha, w którym gra na hi hat różne rytmy. Tak bardzo spodobało się mi co zrobił, że będąc z Alberto przy nagraniach instruowałam go, jaki rytm mnie interesuje, a on go grał. A na koniec poedytowałam je w komputerze. Jego pomysłem było rozstawienie mikrofonów blisko zestawu, dzięki czemu uzyskaliśmy więcej pogłosu na bębnach. A później już bawiłam się, jak zacząć daną sekwencję, kiedy powinna wejść, a Alberto wszystko zmiksował. Miałam z tym masę radochy, działałam instynktownie, nie zastanawiałam się co robię.
Generalnie można ująć, że Del Aire jest albumem stworzonym w duchu DIY.
O tak, tak. Zresztą Hibiscus powstał w podobny sposób. Mamy w domu małe studio, gdzie wszystko nagrałam. I choć potrafię nagrywać bezpośrednio do komputera, przy nagraniach żywych bębnów potrzebuję Beto, który jest też inżynierem dźwięku i wie, jak wszystko omikrofonować. Ja się w tym gubię.
Wiem, że pytałem ciebie już o to podczas naszej poprzedniej rozmowy, ale nie pamiętam już jak na to pytanie odpowiedziałaś. Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla ciebie oznacza z dzisiejszej perspektywy?
Tak! Pamiętam to pytanie. Obecnie oznacza to dla mnie na pozwolenie swojemu ego odejść, podążyć za czymś większym od nas i doświadczać, gdzie może nas to zabrać.
Posłuchaj: https://jzunz.bandcamp.com/