THAW

Kosmiczne uczucie

Thaw jest zespołem, o którym napisano już dużo, a pewnie napisano by więcej, gdyby wiedziano jak do tego podejść. Zespół istnieje, a równie dobrze mógłby w każdej chwili przestać i nie jestem pewien, co byłoby większym zaskoczeniem: to, siedmioletnia przerwa między płytami, czy też traktowanie zespołu, jak każdego innego, w jaki angażują się te postaci. Mniemam, iż w tym kraju nie ma drugiego ensemblu, który nawet mimo wydawniczo-medialnej ciszy jest tak permanentnie pulsującym organizmem. Zapraszam na rozmowę z Piotrem Gruenpeterem.

Rozmawiamy po pierwszej części trasy. Czułeś, że ludzie wyczekiwali powrotu Thaw na scenę i do aktywności?

Powiem szczerze, że ciężko mi to ocenić. Mam wrażenie, że generalnie dzieje się teraz tyle rzeczy cały czas w związku z tym, jak działa internet i jest się zalewanym, że właściwie ciężko na cokolwiek czekać. Sam nie byłbym w stanie wyobrazić sobie, że czekam na jakiś powrót. Wydaje się mi, że związane jest to z przesytem, a nie niedosytem. Może chciałbym, żeby Black Sabbath znowu grali, ale tylko jeśli mieliby tyle lat co w czasie, gdy wydawali najlepsze płyty. Oczywiście to nierealne.

A po zagranych czterech koncertach jakie masz wrażenia?

Powiedziałbym, że jestem zaskoczony bardzo na plus. A mamy też jesień, która jest bombardowana koncertami. Grając w Warszawie, zarówno w piątek i sobotę były jakieś koncerty wokół tych dni. Jestem zadowolony z tego, że okazało się, iż faktycznie parę osób czekało, a dwa, że pojawiają się też nowe osoby, trochę od nas młodsze.

Jak się czujesz w roli frontmana? Z tego co oglądałem na koncertach, to scena nie onieśmiela ciebie specjalnie, jesteś aktywny, nie ma w tobie skrępowania, a terasz wyszedłeś jeszcze bardziej do przodu.

To jest prawda. Lubię grać koncerty i lubię, jak coś się dzieje w trakcie nich i być zmęczonym po. Rola wyłącznie wokalisty jest dla mnie zupełnie nowa. Mimo, że w Thaw wokale obsługiwałem, to byłem też wcześniej przykuty do syntezatora. Obecnie Mirek przejął całość i zostałem z mikrofonem, co jest zupełnie innym doświadczeniem, niż posiadanie instrumentu na scenie. Inną kwestią jet to, że grając na gitarze czy basie ciągle jest się w muzyce od strony wykonawczej, od początku do końca utworu coś się robi. Tutaj jest trochę inaczej i myślę, że jeszcze się w to wdrażam. Tak czy inaczej bardzo mi się to podoba i daje inne możliwości. Są momenty troszkę trudniejsze, gdzie faktycznie przez dłuższy czas nic nie robię. Po pierwszym koncercie skojarzyło się mi to z tym, po czym poznać dobrego aktora w filmach. Gorszy aktor kiedy coś robi lub mówi, to jest okej, ale gdy przez chwilę ma po prostu stać, to widać, że coś jest nie tak. (śmiech). Bycie wokalistą w Thaw co prawda nie jest robieniem teatru, więc nie czuję się, jak aktor tylko osoba wyrażająca emocje z tym związane, ale gdzieś podobieństwo jest. Poza tym, na pewno innym odczuciem jest też to, że pracując z głosem ma się najbardziej bezpośredni kontakt z ciałem podczas wykonywania muzyki. Na gitarze np. jest chwila dotknięcia struny instrumentu, a tutaj te struny są w tobie. Jest to dosyć kosmiczne uczucie, ale bardzo mi się podoba i ja czuję się w tym na prawdę dobrze.

Siła frontmana tkwi w tym, że zawiaduje ludźmi pod sceną i ma nad nimi władzę.

Wokalista na pewno zmienia bardzo dużo. Według mnie zmienia też dużo czy wokalista jednocześnie gra na instrumencie czy nie. Także spoczywa na tym pewna odpowiedzialność od strony pozamuzycznej.

O Arturze ostatnio przeczytałem, że jest Królem Midasem, ty jesteś najbardziej obecnie rozchwytywanym inżynierem dźwięku i specjalistą od miksu oraz masteringu, macie człowieka od elektroniki, który też ma długoletnie doświadczenie na scenie industrialno-hałaśliwej, do tego nagrywacie w renomowanym studio, no unosi się nad tym aura ekskluzywności. A jak w ogóle obecnie dziś postrzegasz Thaw?

Faktycznie tak się to jakoś złożyło. Nasz drugi gitarzysta – Krzysiek też jest realizatorem, pracuje w Radio Katowice, Michał – perkusista grał i gra w różnych projektach, także nasze życie nie jest skupione wokół innych prac zawodowych tylko i wyłącznie. Muzyka stanowi, w różnej mierze ale jednak część życia zawodowego. U mnie, póki co, w 100%, u Artura w 189%. Dlaczego tak się stało, nie wiem? Najwyraźniej czasami energia wszechświata łączy ludzi. Dzięki temu też tak dobrze się uzupełniamy i dogadujemy.

Co dla was jest priorytetem przy tworzeniu płyt?

Ciekawe pytanie. Na pewno to, że mamy taką potrzebę i tego chcemy, a każdy etap tworzenia jest dla nas przyjemnością: od układania utworów, przez nagrywanie, część produkcyjną, ustalanie okładki itd. Mamy w sobie dużą potrzebę kreatywności, czy tworzenia, więc wydaje się mi, że to też pozwala nam funkcjonować. W wielu cięższych momentach życiowych, jak sobie wyobrażałem, że mam pracę której nienawidzę i to wszystko mnie spotyka, nie wiem, jakby się to skończyło. Może w szpitalu albo gdzieś indziej. Na pewno muzyka pozwala mi zachować normalność, mimo że może ta, którą tworzymy nie kojarzy się z normalnością.

photo: Michał Leks

Ile kalkulacji jest na Fading Backwards?

Wydaje mi się, że na tej płycie nie ma kalkulacji i za to ją uwielbiam. Nagraliśmy ją i długo czekała na ukończenie, w dużej mierze z mojego powodu. Na tę płytę wokale nagrywałem łącznie trzy razy ponieważ dwa razy kasowałem je, nie puszczając tego nikomu. Po prostu czułem, że to jeszcze nie jest to i nie chcę tego robić na siłę. W pewnym momencie znalazłem drogę, a reszta zespołu zaakceptowała je w stu procentach. Z mojej strony kalkulacja była taka, żeby zrobić coś takiego, żebym poczuł, iż nie zjadam własnego ogona i robię coś innego.

Interesuje mnie twój pomysł na wokale, te są zupełnie inne. Co prawda, słuchając dziś płyty zacząłem wyłapywać w tłach agresywne wokale, natomiast w głównej mierze są to czyste wokale poprzepuszczane przez vocodery lub różnego rodzaju elektronikę oraz pogłosy. Zdawałem sobie sprawę, jak dużą pracę wykonałeś, ale na tego typu wokale trzeba mieć też pomysł, robiąc to po omacku i na zasadzie przypadkowości można dotrzeć do granicy kuriozum. Samo wykasowanie dwóch wcześniejszych nagrań jest dowodem na to, że pomysł miałeś, ale szukałeś drogi do jego zrealizowania.

Te na poprzednich były, nazwijmy to „tradycyjne”. W przypadku tej płyty, czegoś mi brakowało, jakiegoś kontrapunktu. Instrumenty były nagrywane na żywo, na setkę. Później dogrywane były pojedyncze rzeczy. Dzięki temu część muzyczna jest naturalna, żywa i organiczna. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, żeby wokale jak najbardziej odhumanizować. Miałem w głowie to, jak do niektórych elementów swojej muzyki podchodzi Mysticum.W ich przypadku akurat są to bezduszne bębny, w wokalach z kolei słyszę emocje i jest w nich pewna naturalność, aczkolwiek brutalna. Myśląc o tym doszedłem do wniosku, że można zrobić coś odwrotnego i może to właśnie będzie ta droga. Spróbowałem. Najpierw nie wiedziałem, co o tym sądzić, potem pomyślałem, że może to jest fajne. Puściłem mojej dziewczynie-Patrycji, która stwierdził, że jest to ciekawe, dobrze się komponuje. Była ważną osobą, która sprawiła, że podjąłem raz jeszcze to wyzwanie. Wysłałem chłopakom i okazało się, że też czują w ten sposób. Zabrałem się za resztę płyty, dużo przy wokalach eksperymentując z narzędziami, których nie używałem ale mam w arsenale, wprowadzając ten element odhumanizowany do dosyć naturalnie, organicznie brzmiącej warstwy instrumentalnej.

A czujesz, że używanie tych efektów otworzyło skalę twoich możliwości?

Tak. Muszę też podkreślić, że typowych vocoderów granych z użyciem klawisza jest mało. W większości są to efekty przetwarzające dźwięk w podobny brzmieniowo sposób, ale reagujące bezpośrednio na to co i w jaki sposób śpiewam. Nie jest to również coś nałożonego na wcześniej nagrany wokal. W momencie nagrywania słyszałem już efekt końcowy przez co efekty miały wpływ na to, co mogę zrobić. Także efekty są kluczowym elementem, który spowodował, że są jakie są, zarówno pod względem brzmieniowym jak i melodycznym.

W kontekście Fading Backwards pisze się, iż “oddaje istotę zespołu”, jest powrotem do korzeni, wciąż wciska się was w ramy black metalu, czy jeszcze gorzej post-black metalu, co nie do końca jest prawdą. Nie wiem, czy kojarzysz prace Richarda Serra, to osoba odpowiedzialna choćby za okładkę Monoliths And Dimensions Sunn O))). Mawia się, że jego prac należy raczej doświadczyć, niż zrozumieć. I chyba o to chodzi na Fading Backwards. I nie bez powodu przytaczam okładkę tej płyty Sunn O))), nawet pomijając przywoływanie tego zespołu, albo Earth w kontekście tej płyty, wskazując je za źródła inspiracji, ale im bardziej patrzę na tę okładkę, tym bardziej staram się doświadczyć jej wielowymiarowości ukrytej w tym ciemnym okręgu i wydaje się, że to może być też klucz do zrozumienia Fading Backwards.

To na pewno jest ten element. Już mając bazę instrumentów czułem, że może to być jakieś doświadczenie, w które się wchodzi i wychodzi. Tutaj się zgadzam. Ciężko mi powiedzieć, ile z tego to przypadek, a ile kalkulacja i zamierzenie. Na pewno od pewnego momentu układając wokale chciałem, żeby spięło się to w specyficzne doświadczenie. Również teksty skupiają się bardziej na emocjach niż na „literackości”.

A na ile odejście basu, a dojście Mirka, choć wiem, że dołączył po ukończeniu prac, było istotne w kontekście zespołu?

Płytę jeszcze nagrywaliśmy w składzie z Maćkiem grającym na basie, aczkolwiek rzeczywiście już w trakcie nagrywania żywego basu było znacznie mnie. Nie ie zakładaliśmy, że elektronika będzie grała pierwsze skrzypce i dalej nie wydaje się mi żeby grała, ale coś na rzeczy jest. Chociażby z tego powodu Mirek się znalazł w składzie. Wpasował się i na żywo koncepcja się sprawdza, na przykład bas, który jest na żywo wyłącznie syntetyczny sprawia, że zupełnie inaczej czuje się tę muzykę. Zresztą różnic jest więcej. A jeśli chodzi o użycie syntezatora w roli basu, to ta płyta jest wolniejsza, przynajmniej niż dwie pierwsze, więc bas ma miejsce do rozpędzenia się i bycia utrzymującą się, stojącą falą. Myślę, że na kolejnej płycie ta koncepcja będzie jeszcze bardziej rozwinięta.

Zetknąłem się z określeniem, iż na każdym kolejnym albumie wyciągacie naukę z doświadczeń z każdego z poprzednich materiałów. Czy tak było tym razem również? Czy też okres dzielący Grains od Fading Backwards przestał mieć znaczenie.

Myślę, że okres przerwy pomógł spojrzeć na nowo i odejść od myślenia, co było wcześniej. Traktuję to w ten sposób. Lepiej żeby była przerwa dająca świeżość, niż przerwa używana na wyciąganie wniosków i nauk z poprzednich płyt.

W Thaw podoba się, że pozwalacie iść rzeczom swoim torem. Pamiętam też rozmowę z Arturem sprzed pewnie 1,5 roku kiedy mówił, że płyta jest praktycznie skończona. Zapadł mi w pamięć jeden filmik ze studia, kiedy to nagrywaliście dźwięk łańcucha słyszalny w otwierającym The Great Devourer. Z jednej strony miałem świadomość upływu czasu od naszej rozmowy, a z drugiej przestało mieć to jakikolwiek sens.

Trzeba pamiętać, że każdy z nas ma dodatkowo inne zajęcia muzyczne. W przypadku Thaw na pewno nie czujemy presji, że trzeba robić coś nowego dla samego utrzymywania ciągłości. I tak to sobie czekało przez pewien czas z myślą, że może ta płyta wyjdzie, a może nie będzie żadnej. Nikt z nas nie czuł presji, że trzeba to w końcu zrobić.

A którą płytę uważasz za najbardziej eksperymentalną?

Powiedziałbym, że poprzednia, Grains. Natomiast według mnie i to jest tylko moje prywatne zdanie, trochę za bardzo. Czuję, że wystąpiło tam pewne zagubienie. Chociaż jak czytam recenzje okazuje się, że przynajmniej kilku osobom to zagubienie się podobało. I to, co dla mnie było zagubieniem, dla kogoś innego było czymś fajnym. Płyta jednak polaryzuje słuchaczy i jest też całkiem sporo osób, dla których jest ona w ogóle asłuchalna.

Słowo specyficzna jest ambiwalentne, ale płyta ma swój charakter. Raz, że pojawiają się eksperymenty z wokalem chociażby, a dwa, że jej spójność wynika z totalnego rozwarstwienia.

Rozumiem. Oceniam to trochę inaczej. Proces tworzenia tamtej płyty był ciężki, mimo że nie trwał tyle co Fading Backwards, to wspominam go jako znacznie trudniejszy. Tutaj były po prostu długie przerwy, a tam było intensywne zastanawianie się co robić. Może właśnie kojarzę to ze zbyt dużą ilością myślenia, czego nie lubię w tworzeniu muzyki.

Zmierzając do końca, jak wspomniałem jesteś od pewnego czasu rozchwytywany jeśli chodzi o pracę studyjną. Sięgałem pamięcią do topowych realizatorów na rynku krajowym, na początku Selani i Andrzej Bomba, później bracia Wiesławscy, po drodze pojawił się Malta. W przypadku każdej ze wspomnianych osób w pewnym momencie miało się poczucie, kto robił daną płytę. Jak nie wpaść w zgubny automatyzm i robienie czegoś na jednym patencie?

Często zastanawiam się, ile w tym co robię jest schematów, w które wpadam, bo na pewno takie są. Istnieje cienka granica między zjadaniem własnego ogona, a używaniem własnego gustu, który się ma i który nadaje jakiś charakter. Ciężko mi ocenić, czy sam w tę pułapkę nie wpadłem, ale na pewno mogę powiedzieć, że słuchanie różnej muzyki i próby zajmowania się różnymi gatunkami pomagają uniknąć zatrzymania się i pomaga ciągle rozwijać. Jeżeli robi się tylko i wyłącznie black metal albo techniczny death metal albo stoner doom, w którym bardzo dużo robię, łatwo jest wpaść w schemat i przestać być kreatywnym. Wychodzenie poza gatunki i walka o to, żeby kolejny projekt był również czymś innym, pomaga zachować jakąś świeżość i wtrącać pomysły spoza kanonu. Mam nadzieję, że udaje się mi to robić.

W kilku przypadkach zdarzyło się mi czytać, iż słychać, że płyta wyszła spod twojej ręki i zacząłem się zastanawiać, czy to dobrze, czy niekoniecznie.

Niezbędne jest to, żeby ktoś przychodził do mnie swoją płytą, ze względu na moją osobę. Nie chodzi tylko o to, żebym zrobił coś technicznie poprawnie. Bardzo często zastanawiam się, czy mimo prób zrobienia czegoś inaczej nie robię tego przypadkiem znowu tak samo. Natomiast wśród osób zajmujących się tym zapamiętujemy osoby mające coś charakterystycznego. Jednym z moich bohaterów jest Steve Albini, o którym były legendy, że nagrywa zespół tak, jak ten zespół naprawdę brzmi, a siebie usuwa na dalszy plan, bo nie jest producentem. Jeśli posłuchamy jego płyt świadomie to zauważymy, że wcale tak nie jest i słychać dokładnie, że to on zrobił.

Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla ciebie oznacza?

Często jest tak, że układa się utwór zaczynając od grania czegoś innego, np. utworu, który już istniał i nadchodzi moment, w którym jako osoba tworząca mówisz: a gdyby to pociągnąć trochę inaczej. Pojawia się iskra wyzwalająca dźwięk i za którą zaczyna się podążać tworząc coś nowego.

Posłuchaj: https://agoniarecords.bandcamp.com/album/fading-backwards

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *