Różnego rodzaju napięcia
Choć osoba mojego dzisiejszego rozmówcy objawiła się przy okazji przygotowań do rozmowy z Jasonem Sharpem, to tak naprawdę mocniej zainteresowałem się nim przy okazji projektu UBGNLSWRE przygotowanego dla Aga Khan Museum. Wtedy byłem przekonany że muszę porozmawiać z Kaie Kellough, uznanym kanadyjskim pisarzem i twórcą dźwiękowym. Udało się nam umówić na rozmowę bez problemu, choć napisanie do niego zajęło mi ok. 1,5 roku, podczas którego jego osoba wracała do mnie falami. Skłamię, jeśli napiszę, iż jestem mocno zaznajomiony z jego słowem pisanym, opierałem się na audiobookach oraz dostępnych w internecie opisach. Mimo to, postanowiłem poruszyć tematykę zarówno słowa pisanego, jak i dźwięku oraz tego, jak obydwie te rzeczy się przeplatają.
Chciałbym zacząć pytaniem o tenis.
(śmiech) Właśnie skończyłem oglądać finał turnieju, bodajże w Niemczech, ale tak, tenis…
Opowiedz, jak zaczęło się to zainteresowanie.
Dużo grałem będąc młodszym, w wieku juniora. Zaprzestałem na długi czas, a później zacząłem znowu. Zawsze miałem świadomość tej gry i byłem nią zaciekawiony.
Masz ulubiony turniej, bądź zawodnika?
Wiesz jak to jest kiedy oglądasz jakiś mecz i chcesz, żeby twoja ulubiona drużyna wygrała. Zacząłem nad tym myśleć i trudno jest mi sympatyzować tylko z jednym zawodnikiem, ponieważ widząc wysiłek drugiego gracza, nabieram do niego szacunku i życzliwości. Zrozumiałem, że niemożliwym jest lubienie tylko jednego zawodnika, a drugiego już nie oraz chęć, żeby wygrał jeden, a drugi przegrał. Chcę widzieć, iż każdy daje z siebie wszystko, co najlepsze. A to różni się znacząco od mojego młodzieńczego postrzegania tenisa. Jeśli chodzi o turnieje, lubię te widowiskowe pokroju Roland Garros i Australian Open.
Jesteś nie tylko pisarzem, ale i czytelnikiem. Na co zwracasz uwagę czytając innych autorów?
Zależy co czytam. Przede wszystkim zwracam uwagę na styl, jak ktoś pisze, w jaki sposób konstruuje zdania. Jeśli czytam poezję, jaki kształt ma linijka wiersza, jak używany jest język. Czytając powieść ciekawi mnie, co autor mówi i co ma do powiedzenia. Jakiego języka używa do opisywania rzeczy, czy konwencjonalnego, znanego mi, który może być trochę nieokreślony, jakby w tle i transparentny, czy też użyty język jest bardziej wyrazisty i oczywisty. Zawsze interesuje mnie, na co pisarz chce żeby czytelnik zwrócił uwagę. Staram się to zauważyć i wychwycić u innych pisarzy. Przypuszczalnie jasnym staje się, że nie czytam po to, aby dowiedzieć się, co dzieje się z głównym bohaterem i jak kończy się książka. Interesuje mnie, jak książka została napisana, co o niej sądził autor, jakie było jego podejście oraz, jeśli mowa o powieści, jak poszczególne elementy ze sobą współgrają, jak pojmował bohatera i jego postawę. To co teraz wypowiem nie jest prawdą, ale to powiem i tak. Z pozycji czytelnika zwracam uwagę na to, co dzieje się w książce, o czym opowiada. Jednak potrafię bardziej zainteresować się, jak to się dzieje i jak zostało pokazane.
A czy jako zarówno czytelnik, jak i autor zwracasz uwagę na rytmikę słów oraz zdań?
Owszem, dużą uwagę zwracam na sposób, w jaki autor podkreśla te rzeczy w swoich pracach. Czy jest to coś, co powinno mocniej przykuwać moją uwagę, czy niekoniecznie. Będąc autorem zwracam na to szczególną uwagę. Różne rytmy mogą sugerować różne rzeczy, a różne kadencje opisywać określone stany emocjonalne: złość, ulgę, płynne prowadzenie narracji może sugerować różnorodne sprawy: ruch, kontynuowanie niezachwianej obserwacji. Rytm w języku może sugerować odmienne poziomy ekspresji. Można pisać tak, jakby się mówiło, powstaje z tego rytm mowy i jest to coś innego, niż rytm pisania opartego na świadomej mowie albo obserwacji prowadzonej przez okno samochodu. Pisząc, myślę o rytmie jako o podkreśleniu sposobu komunikowania się z czytelnikiem i w jaki sposób chcę, żeby zostało to odczytane.
W świecie muzycznym dużą rolę odgrywa kwestia ego, niekiedy bywa tak samo ważna, jak muzyka sama w sobie. A jak to wygląda w świecie pisania?
Interesujące pytanie. Występując, robisz to przed ludźmi, którzy ciebie widzą i patrzą w co jesteś danego dnia ubrany, jak się poruszasz etc. Jako pisarz konstruuję nową osobę, ale często myślę o tym w ten sposób, iż określone dzieło posiada określonego narratora. Każde musi zostać opowiedziane przez coś lub kogoś. I niekoniecznie muszę być to ja. Nawet jeśli nie zostaje ujawnione kto opowiada historię, wciąż mam pomysł, kim on jest, jak owa postać została zbudowana, jakie ma zmartwienia, co lubi, a czego nie, jak widzi siebie w relacji do innych osób i okoliczności oraz jakie jest ego, gdzie ono jest, co informuje o jego zaistnieniu, co sprawia, że czuje się ze sobą szczęśliwa i co czyni, iż czuje się podle. Chcę, aby byli narratorami pasującymi do formy, nawet jeśli nie jest do końca czytelne, kim oni są. Mają płynnie opowiadać ze swojej perspektywy, nawet jeśli jestem jedynym, które wie, czym owa perspektywa jest.
Zabierz mnie do swojego świata pisania. Masz jakieś rytuały? W przypadku polskich pisarzy słyszałem już o pracy od 9 do 17, o wypijaniu przed pisaniem szklanki wódki, o pisaniu jedynie na maszynie do pisania lub odręcznie na kartkach papieru.
Podejrzewam, że tak. Zazwyczaj piszę siedząc na podłodze. Wielu pisarzy chce mieć biuro, a w nim biurko i tam przesiadywać. Odrzuca mnie ten pomysł i jest to ostatnie miejsce, w jakim mam ochotę przebywać. Mam ze sobą laptopa, ponieważ mogę go zabrać wszędzie, używać leżąc na ziemi, czy siedząc na kanapie. Staram się nie myśleć o pisaniu w kategoriach pracy i kariery, ale procesu oraz aktywności kompatybilnej z moim życiem. A to pozwala mi na pozbywanie się presji, wyzwalanie zaangażowania w to, co robię, czerpiąc z tego radość. Nie piję, zatem nie zaliczam się do pisarzy nadmiernie palących, pijących i płaczących. (śmiech) Robię sobie kubek herbaty, siadam na podłodze w salonie i staram się coś przekazać.
Zgodzisz się, że twoje pisanie skoncentrowane jest na kwestiach socjologicznych, kulturowych i historycznych, nierówności rasowej, globalnej niepewności, stanu zawieszenia i permanentnego napięcia na każdym możliwym poziomie, tworząc z tego system naczyń powiązanych?
Jestem osobą połączoną z rozległą częścią ludzkości, zarówno w czasie teraźniejszym oraz historycznym, a niepewności, trudności i zmagania, z jakimi styka ludzkość nie są mi obce. I składają się na odczuwanie chwili teraźniejszej. Na to jak egzystujesz obecnie składa się to, co dzieje się dokoła. Niektóre historyczne zaszłości wpływają na zachowanie określonych grup ludzi, na kierunek ich migracji, miejsce które opuszczają oraz miejsce w którym się osiedlają, okoliczności, z jakimi muszą się skonfrontować. Z tego wywodzi się moje pisanie, z różnego rodzaju napięć, a ja chcę być w nich obecny. Jakbym był miliarderem, może nie czułbym się ich częścią i oddzieliłbym się od tej części ludzkości, ale nie jestem i nie mam zamiaru zostać. I chcę aby to przemawiało przez moje pisanie.
Dominoes At The Crossroads nie jestem pewien, czy w całości, ale na pewno w części zostało napisane z perspektywy trzeciej osoby. Taki dystans pozwala na zaobserwowanie czegoś nowego jeśli chodzi o własną osobę, teoretyczne spoglądanie na siebie z perspektywy zewnętrznego obserwatora, tej trzeciej persony.
Trzecia osoba może być podchwytliwa. Niekiedy nie musisz nawet ujawniać czytelnikowi, kim owa osoba jest, albo umieścić ją gdzieś w historii i będzie to specyficzna postać, o której istnieniu czytelnik wie. W kontekście trzeciej osoby interesujące jest również to, iż choć może opowiadać historię, nie musi być jej częścią. Może być obserwatorem, być blisko niej. Interesujące jest także to, że dzięki trzeciej osobie można zadawać pytania o prawdziwość owej historii, ponieważ została mu ona opowiedziana. A tobie pozostaje domniemywać, jak się o niej dowiedziała. Otwiera to wiele interesujących możliwości, skąd pochodzi dana historia, jak została opowiedziana, o osobę narratora, jego związek z wydarzeniami i bohaterami, a nawet relacji narratora z autorem. Narrator nie musi być autorem, może na niego spoglądać i go krytykować albo kwestionować.
Czułeś się komfortowo spoglądając na siebie oczami tej trzeciej osoby?
Jednym z powodów, dla których chciałem to zrobić była chęć, aby ludzie podawali w wątpliwość powagę tej historii, czy mogą jej w ogóle zaufać. Chciałem aby czytelnik zrozumiał, że cała historia opowiedziana będzie przez pewną osobę z określonej perspektywy, obarczonej błędami i zmieniającej się z różnych względów.
Skąd wiesz, że dana historia jest skończona. A postawiona w określonym miejscu kropka jest ostatnią?
Nigdy takową nie jest. Publikacja jest jedynie przerwą w procesie. Z pewnych powodów potrzebujesz jej, ponieważ w innym przypadku proces będzie kontynuowany. W wierszach podoba się mi to, iż mogą zostać opublikowane, ale też zmieniać kształt, być użyte podczas występów, nagrań audio, stawać się częścią jakiejś kolaboracji. Niektóre z wierszy, nad którymi pracowałem, stawały się elementem współpracy z Jasonem. Wcześniej zostały wydrukowane w książce, lecz wziąłem je stamtąd i przekształciłem. Tudzież użyłem fragmentu wiersza, który został już opublikowany i rozwinąłem go do czegoś kompletnie innego. Publikacja drukiem jest jedynie sposobem na pokazanie jej światu, lecz wcale nie oznacza, że jest kompletna. Spora presja towarzyszy nie tylko samemu momentowi publikacji, ale też myśli o ukończeniu. To jest wersja ostateczna. Staram się nie myśleć zbytnio pod tym kątem, lecz traktować jako jedynie jedną z wersji. Oto ona, a ja mogę z nią teraz zrobić coś innego, czy to krótkometrażowy film, czy użyć jej w trakcie występu, albo nie robić z nią nic.

Co świadomie przyszło do ciebie pierwsze: dźwięk czy słowo?
Dobre pytanie, było to słowo pisane, chociaż nie… Pod kątem pomysłu, że oto dziedzina sztuki, jakiej mogę się oddać, było to pisanie. Jednak niedługo po tym, jak zacząłem pisać, zostałem zaproszony do przeczytania czegoś na pewnym wydarzeniu i kiedy się tam udałem okazało się, że jestem jedyną osobą, która jeszcze nie czytała. Inni czytający byli już doświadczeni, wiedzieli jak mówić, występować, używać głosu i zaprezentować się. Byli też tam muzycy, czasy acid jazzu, dj’e grający ambientowe podkłady, a ktoś pod to grał na saksofonie, ktoś inny na kontrabasie, czy kongach dzięki czemu dochodziło do ich współpracy. I na całe szczęście miałem czytać pod tak grający ensembl. Nie miałem z tym wcześniej do czynienia, nie wiedziałem, jak to ugryźć, jak umieścić siebie w tym kontekście. To doświadczenie spotkało mnie, kiedy byłem pisarskim żółtodziobem. Zdałem sobie wówczas sprawę z różnicy między słowem drukowanym, a wypowiadanym. Proces publikowania toczy się bardzo wolno, podczas gdy występ jest natychmiastowy. Jeśli masz materiał, który możesz zaprezentować, zrób to. A poprzez zaprezentowanie nie tylko nawiązujesz więź z ludźmi, ale poznajesz innych pisarzy, potencjalnych współpracowników muzycznych i masz możliwość dołączenia do środowiska artystycznego. Kiedy chcesz publikować się w jakimś magazynie, albo tomiku może minąć rok lub półtora, zanim poczujesz się usatysfakcjonowany artystycznie. Minie pół roku, albo i więcej zanim w ogóle odpowiedzą, że zyskałeś ich akceptację. Natychmiastowość występu była naprawdę fajna i opłacalna. A za tym idzie niezwłoczność emocjonalna, sam wiesz na czym to polega kiedy grasz muzykę, w sposób fizyczny i psychiczny łączysz się z ludźmi dokoła. Podoba się mi zdolność do konwersowania z ludźmi w ten sposób, poczucie bycia w dialogu z muzyką. Pisanie tego nie daje. Pisanie pozwala jedynie na dialog z pracami innych autorów, konceptualny, niematerialny i na pewno nie tak fizycznie ekspresowy, jak współpraca z muzycznym towarzyszem.
Muzyka i dźwięk bywają inspirujące. Popychają ludzi do tworzenia nowych rzeczy, niekiedy świeżych i innowacyjnych, ale też do kopiowania wzorców. A gdyby przenieść to na słowo. Opowiedz o słowie, jako źródle inspiracji ze swojej perspektywy.
Słowo, choć użyłbym też słowa język. Jego dźwięk, sposób funkcjonowania. Co do wzorców masz rację, jest to prawda. Lubię napięcie związane z tym, co ktoś usłyszy oraz zrozumie z tego co powiedziałem, a tym, co wymyka się znaczeniu, samo w sobie jest dość abstrakcyjne, traci sens. Z różnych powodów, słowo zostało wypowiedziane zbyt szybko lub jakaś linia tekstu ułożona jest inaczej, niż zwykle ma to miejsce albo została czymś zakłócona, tudzież zmieszała się z instrumentami. Bawienie się napięciem między jasnością znaczenia z jednej strony, abstrakcją z drugiej i poruszanie się dokoła tego kontinuum. To bywa inspirujące bardziej od samych słów. Jednocześnie uważam, że ruch między tym co w przejrzysty sposób zrozumiałe i językiem abstrakcyjnym tworzy to napięcie, ponieważ ludzie nieraz walczą starając się zinterpretować co zostało powiedziane i dopasować do tego znaczenie. A czasem tego nie potrafią. Nawet jeśli przekaz jest abstrakcyjny, będą starali się go zinterpretować w sposób emocjonalny lub psychologiczny. Chciałbym też, aby to napięcie istniało nie tylko dla samego istnienia, ale było nasycane informacjami z otaczającego świata w odniesieniu do konkretnych wydarzeń, jakie mają miejsce. Język jako pośrednik tego, co dzieje się w świecie. Pochodzi z niego, a my zmieniając go pozwalamy, aby na nas działał. W ten sposób język porusza się w nas, w społeczeństwie i pomiędzy ludźmi. Po to, żeby pozwolić mu zakorzenić się w istniejącym świecie.
Być narratorem języka.
Narratorem, interpretatorem. Brak autorytetów już mógłby coś sugerować.
Nie pamiętam pierwszej przeczytanej książki, pamiętam za to pierwszą płytę, jaką w ogóle usłyszałem oraz pierwszą, której słuchałem świadomie. Miałem poczucie, że stoi za nimi jakaś tajemnica. A czy w twoim przypadku to świadomie słowo albo dźwięk naznaczyło twoją przyszłą ścieżkę życia? Czy też po prostu było tylko słowem lub tylko dźwiękiem.
Ciekaw jestem pierwszej płyty, jaką zapamiętałeś.
Był to album polskiej wokalistki greckiego pochodzenia Eleni zatytułowany Morze Snu. A krążek, który świadomie naznaczył moje życie to Metallica i Master Of Puppets.
Istnieje rozdźwięk między muzyką popularną, która była grana w moim domu, a muzyką którą grano w mieście, w jakim dorastałem. W mieście tym grano dużo rocka klasycznego i country, podczas gdy w domu był to soul, reggae, gospel i calypso. Jeśli chodzi o mnie, pierwszą kasetą, jaką zechciałem mieć i sobie ją kupiłem było Run-D.M.C. Raising Hell. Kochałem Run-D.M.C. i Aerosmith… (śmiech) Możesz kwestionować mój gust tak bardzo, jak chcesz, ale to właśnie przykuło moją uwagę, kiedy byłem młody. Steven Tyler i Run-D.M.C. to było coś niesamowitego. (śmiech) Natomiast płytą, która wywarła na mnie wrażenie i do której wracam wciąż jest Wonderful World, Beautiful People Jimmy Cliffa. Niby jest to reggae, ale ma w sobie dużo ska i soulu. Została chyba nagrana w UK, jego zespół grał na płytach Paula Simona. Zajebisty zespół, ma w sobie coś z gospel. Wszystkie utwory są krótkie, piękne i bardzo liryczne. Niekoniecznie jest to muzyka, jaką chciałbym tworzyć, ale słuchałem tej płyty naprawdę dużo. Jest też kilka albumów Bob Marley & The Wailers, szczególnie Natty Dread, będącym bodaj trzecim wydanym w dużej wytwórni. Kocham go, jest cudowny, słyszałem go lekko kilkaset razy. Porwał mnie swoją opowieścią. W chórkach śpiewały The I–Threes, trzy kobiety i będąc dzieckiem zastanawiałem się, dlaczego to Bob Marley jest głównym wokalistą, ponieważ brzmiały ono słodko, a on surowo. Zachodziłem w głowę, dlaczego te najmilsze i najsłodsze głosy nie są prowadzącymi, a cała reszta im tylko podgrywa, tak postrzegałem wówczas muzykę. Jednak to właśnie on, ten surowo brzmiący głos miał niebywałe umiejętności snucia historii, a jego język poruszał się pomiędzy angielskim, jaki słyszałem dokoła, a karaibskim angielskim z jamajskim akcentem, zmieniała się zarówno ekspresja i język sam w sobie. Zafascynowało mnie to, ponieważ czyniło język żywszym, to nie był tylko głos i śpiewanie, ale był to przykład, jak język pracuje, fleksja zmienia się w sekundę. Inną interesującą kwestią w przypadku tej płyty jest coś takiego, jak mowa i sposób jej przekazania. Marley miał umiejętność przekazywania słów w taki sposób, że w nie wierzyłeś. Jeśli mówił coś groźnego, tak to brzmiało, jeśli śpiewał o czymś miłym, tak to brzmiało, jeśli śpiewał o sytuacji potencjalnie niebezpiecznej, brzmiał tak, jakby doświadczał niebezpieczeństwa, a jeśli był delikatny, właśnie w ten sposób to brzmiało. I nie stoi za tym wyuczona technika, ale życiowe doświadczenie, zrozumienie jak przez te stany wyrażasz siebie. Jest tam coś jeszcze, sposób śpiewu i komunikacji zbliżony do mowy. Kiedy wracam do tamtych piosenek, zwracam uwagę na sposób przekazu, z całym szacunkiem dla niesamowitego zespołu, cudownych piosenek i nieziemskiego brzmienia, jest w tym coś wciągającego.
Twoją bratnią duszą zdaje się być Jason Sharp. Kto zainicjował waszą współpracę i kto inicjuje ją obecnie? Zatrybiło między wami momentalnie na polu dźwiękowym i czysto ludzkim?
Zetknęliśmy się poprzez środowisko muzyczne. Znaliśmy tych samych muzyków. Współpracujemy ze sobą od długiego czasu i inicjujemy różnego rodzaju sytuacje. Jason jest wyrafinowanym, światowej klasy muzykiem, posiadającym jasną dźwiękową wizję, którą rozumiem, ale niekoniecznie ją posiadam. Muzykę postrzega przez pryzmat kompozytorski, wie jak pewne rzeczy mają zabrzmieć i w jaki sposób wyprodukować określone rodzaje dźwięków, technologicznie oraz strukturalnie. A moja wizja muzyczna nie rozwija się równocześnie z jego. Rozmawiając, przedstawia, jakiego rodzaju dźwiękowe rozwiązanie chciałby osiągnąć, a ja myślę nad pomysłami dotyczącymi treści, która uzupełni i wzmocni zawartość soniczną. Niekiedy mówi, że chciałby zrobić z np. długim siedmio-ośmiominutowym crescendo, które zaczyna się z niczego i coraz bardziej wzrasta, a moim zadaniem jest sprawdzenie, czy posiadam coś napisanego, co mogłoby do tego pomysłu pasować. Zazwyczaj coś takiego znajduję. Czasem pyta mnie o coś konkretnego, typu: potrzebuję powtarzalnych pojedynczych sylab w takim tempie albo coś w określonym rytmie lub wzorcu czasowym, a ja staram się znaleźć materiał, który mogę do tego zaadaptować.
Zatem pracujecie instynktownie, co przypomina mi konwersację. Niekiedy odpowiadasz na dźwięk słowem i tembrem głosu, a niekiedy to Jason stara się dopasować do słowa.
Zasadniczo nie jestem muzykiem, nie jest mi łatwo jammować. Co prawda, mogę wejść do studia i improwizować, ale nie jest to moja najmocniejsza strona. Jason jest wszechstronnym i wrażliwym muzykiem potrafiących dostosowywać różne techniki do różnych struktur i pomysłów, może grać free i stworzyć swoją własną strukturę. Jako poecie, podoba się mi to, gdyż moim celem jest stworzenie takiej struktury wiersza, która będzie współtworzyła strukturę dźwiękową i z nią współgrała, a nie będzie tylko kładzeniem linijek tekstu. Z jednej strony muzyka, z drugiej tekst, nakładamy je na siebie i już – to mnie nie interesuje. Ciekawi mnie sytuacja, w której wiersz sam w sobie wnosi wkład strukturalny oraz formalny do rozwoju i kierunku całości. A Jason ma muzyczną zdolność i uniwersalność aby to ze sobą połączyć. Tak, przypomina to rozmowę. I tych rozmów jest ogrom podczas prób w studio, jak zamierzamy podejść do różnych fragmentów i je skonstruować. Oczywiście ewentualnie staramy się je rozegrać i przepróbować, ale i tak zaczyna się od rozmowy.
Nie pamiętam, czy rozmawiałem o tym z Jasonem, ale czy nie jesteś czasem autorem tytułu jego płyty The Turning Centre Of A Still World? Wszak jeden z waszych projektów nosił takową nazwę.
Napisałem wiersz, który zawiera tę linijkę. To jeden z tych wierszy, jakie zamieściłem drukiem w książce. Wyciągnąłem go stamtąd, zmieniłem i przystosowałem do potrzeb wykonania scenicznego, ale właśnie ta linijka The Turning Centre Of A Still World pochodzi od innego kanadyjskiego poety Roberta Kroetscha i jego książki Seed Catalogue. Piękny fragment.
Pasuje idealnie do zawartości tego albumu. Oprócz waszej dwójki jest jeszcze trzecia osoba, grafik Kevin Yuen Kit Lo ze swoim cudownym wyczuciem wrażliwości i czuję, że razem w trójkę perfekcyjnie się uzupełniacie. W którym momencie pojawia się ze swoją wizją?
Dziękuję za komplement dla Kevina. Wiesz co, to interesujące, ponieważ wraz z Jasonem staramy się wprowadzić element wizualny, taki wizualny język już we wczesnym stadium, lecz ani on, ani ja nie mamy zbyt rozwiniętych umiejętności w tej specjalizacji, co również przekłada się na to, że jeśli zechcemy użyć aspektu wizualnego będziemy musieli kontrolować go sami, na scenie, co jest destrukcyjne podczas występu. No i czasem należy zapytać przyjaciół o pomoc. (śmiech) Zapytaliśmy Kevina, który jest wykwalifikowanym grafikiem, pracującym dużo z czcionką. Posiada wyczucie w widzeniu języka i kształtu liter. Wziął ode mnie tekst, jaki napisałem i wyciągnął z niego język, pytając przy okazji, czy to już wersja ostateczna, ponieważ zaczerpnął z niego określone wyrazy i nie był pewien, czy się już nie zmienią. W sumie było to zabawne, gdyż mój tekst musi przekazywać to, co robi Kevin, co już wytwarza pewną presję i ograniczenie, ponieważ muszę mieć świadomość wykorzystywania tekstu przez niego oraz że sami muzycy słuchając go wyczekują pewnych wskazówek tam zawartych. Niekiedy łapię się na tym, iż sam tekst jest ukończony zanim jeszcze tego chcę ze względu na próby z określonym jego fragmentem. Z wyczuciem muszę patrzeć, co jeszcze zdołam w nim zmienić, a czego już nie mogę. Z Kevinem zaczęliśmy współpracować, ponieważ nie chcieliśmy, aby projekcje były jedynie dekoracją. Chcieliśmy żeby były zintegrowane z utworem, przemawiając wraz z nim. Chcieliśmy też popracować z napięciem między czytelnością a nieczytelnością. Czasami wyrazy rozbłyskują pozwalając na ich przeczytanie, a innym razem dzielą się, pojawiają się za szybko, żeby je przeczytać albo wyświetla się zdanie, które pozwala na jego przeczytanie i znika. Pozwala to słowom na zapadanie w pamięci i doświadczanie ich poprzez czytanie, wyzwala też napięcie między wyrazistym językiem, a abstrakcyjną formą jego prezentacji. Kevin każdorazowo zaczyna od biało-czarnej estetyki i z czasem dodaje różne ambientowe wizuale wraz z kolorami i obrazkami.

Słowo napisane jest istotne, ważny jest język, a jaka jest waga słowa wypowiedzianego? Możesz wyjaśnić relację między słowem napisanym, a wyartykułowanym?
Ze słowem wypowiadanym można zrobić różne rzeczy. Jeśli jest zamieszczone na kartce papieru, nic z nim nie można zrobić, po prostu tam jest i nie jest to coś złego, nie krytykuję tego. Natomiast słowo artykułowane porusza powietrze tworząc wibracje, staje się materią fizyczną. A wibracja, którą wytwarza, dotyka inne osoby. Różni się tym, iż język zawarty w ciele wydobywa się z niego. Ma różną bezpośredniość i szczególność. Możesz sterować jego asertywnością, energią, złością, wyciszeniem. Mam nadzieję, że to nie tylko robi różnicę, lecz nadaje jakości. Podoba się mi natężenie, z jakim się wydobywa, ponieważ jest jest napisany i wydrukowany staje się ciszą, a kiedy jest wypowiedziany może stać się ekstremalnie głośny i niszczący. Lubię tę destrukcyjną siłę i energię powstającą z podkręcania głośności. W literaturze obcuje się z o wiele mniejszym natężniem niż w muzyce, miło jest być głośnym.
Podczas swoich spoken words używasz kartki papieru z zapisanym tekstem, choć jak się domyślam, nie z wymową. Bywasz skupiony na pojedynczych literach, słowach bądź zdaniach, przyspieszasz słowa, nieoczekiwanie je powtarzasz, tak jakbyś skanował to, co chcesz powiedzieć, pracował nad żywą materią.
Mam zapisane na niej niektóre fragmenty. Szczerze mówiąc, szkoda mi czasu na ich zapamiętywanie. Nawet nie jestem tym zbytnio zainteresowany. Kartki papieru używam za przewodnik, na podstawie którego trochę improwizuję. To co się na niej znajduje o czymś informuje, a przekaz jest taki, że to tylko rzecz, która musi zostać uwolniona z tekstu. Słowa mogą tam być, ale jego wykonanie powinno egzystować w innym wymiarze. Sposób realizacji może zostać podyktowany przez tekst, który mówi, iż wszystko powinno być przeczytane za jednym zamachem, od lewej do prawej, z góry na dół, musisz przeczytać słowa w określonej kolejności, każde z nich otrzymuje taką samą przestrzeń, wymiar i oblicze, ale wykonanie go nie jest tekstem. To fizyczny byt wypuszczony w powietrze, egzystujący w czasie teraźniejszym. Zatem, jeśli tekst prowadzi do wykonania za bardzo, będzie ono sztywne i linearne. Musi zaistnieć sposób na wyłamanie języka z ograniczeń tekstowych, z uwzględnieniem fleksji, przyspieszeń, a w przypadku prezentacji solowej, zilustrowania napięcia między ograniczeniami tekstu, a swobodą jego przekazania.
Zaobserwowałem, iż podczas swoich mówionych występów budujesz ze słów i języka rodzaj rytmicznej struktury, która podeszła mi nawet pod muzykę eksperymentalną.
Akceptuję to, dziękuję. (śmiech) Delektuję się taką budową słowną, acz wynika to z wymowy. Z punktu widzenia języka zaintrygowało mnie to, iż nieważne jakim językiem mówimy, chodzi o wymowę, dźwięk jaki jest tego rezultatem. Kiedy jako dziecko czytasz, np. słowo telefon, to wymawiasz je te-le-fo-n, uczysz się nie tylko kształtu słów, ale i ich zniekształcenia. Nikt przecież nie mówi telefon, jako t-e-l-e-f-o-n, ale te właśnie przydarzające się deformacje słów są ciekawe. Wydzielając z nich dźwięk, wciąż pozostaje słowo, któremu nadana jest abstrakcyjna, rozmyta forma. To interesujące miejsce w relacji ze słowem oraz sposób na jego usłyszenie. Często rozbieram słowa na czynniki pierwsze, budując je na nowo niewłaściwie, specjalnie źle. (śmiech)
Od czego zaczniemy i jak mamy kontynuować?
Myślałem o tym ostatniej nocy, rozmawiałem z kilkoma osobami i doszedłem do wniosku, w odniesieniu do pewnej pisarki, która sama o sobie mówi, że jest jedynie prozaikiem i wszystko sprowadza jedynie do zdania, że przede wszystkim jestem poetą i pracuję nad poetyckim tekstem, ale rzecz, która jest ponad tym to język, od którego się zaczyna i nadaje ciąg dalszy. Język jako dźwięk, jako pojedyncze małe dźwięki, jako schematy dźwiękowe i jako duża struktura bazująca na jego znaczeniu i obrazie. Język jako początek i kontynuacja.
Mój blog nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Na potrzeby naszej rozmowy rozszerzmy to jeszcze o Słowo. Co to dla ciebie oznacza?
Wiesz co to może oznaczać? Uczenie się z nich i z tego, co nastąpi później. Podążam za wieloma słowami, przez lata podążałem za słowami wielu pisarzy oraz czerpałem z wielu występujących poetów i muzyków. Podróżuję razem z nimi, z tymi, do których chcę dorównać, jak i z tymi, którzy są za mną. Idę ich śladami, ale też uczę się od nich. Mam nadzieję, że młodsi pisarze, a także muzycy, którzy słuchają moich rzeczy, wyciągną z nich coś dla siebie. Podążanie za dźwiękiem i słowem, to uczenie się z rzeczy stworzonych przez innych, ale też pozostawianie czegoś za sobą, co pozwoli innym na kontynuowanie tego procesu.
Odwiedź: www.kaie.ca