IGGOR CAVALERA

Nie walczę z przyszłością

Większość ludzi kojarzy mojego rozmówcę, jako perkusistę kilku metalowych zespołów, w tym jednego o statusie wręcz kultowym. Mnie jednak o wiele bardziej zaciekawiła ścieżka muzyki elektronicznej, jakiej oddaje się od kilkunastu lat w różnych stylistycznie projektach oraz działalności solowej. Ta rozmowa przekładana była kilkukrotnie, choć nigdy nie zwątpiłem, iż do niej dojdzie. Finalnie odbyła się w sposób bardzo spontaniczny od zapytania, czy nie mam za kilka godzin czasu, żeby porozmawiać. I tak oto w piękne popołudnie zasiadłem do konwersacji z Iggorem Cavalera.

Czego ostatnio słuchałeś?

W sumie to zabawne, jesteś z Polski, prawda?

Dokładnie.

Macie tam taką artystkę Zamilska. Nie wiem, czy kojarzysz jej twórczość.

Tak, techno-tribalowe granie.

Techno połączone z industrialem i bliskowschodnią muzyką. Od pewnego czasu mam ją zapętloną na Spotify. Bardzo dobre rzeczy, szczególnie Undone. Naprawdę mocna płyta. Oczywiście słucham też nowego utworu Aphex Twin, który wypuścił wczoraj. Po kilku przesłuchaniach muszę przyznać, iż jest naprawdę dobry. On nigdy nie zawodzi.

Jesteś kolekcjonerem?

Niekoniecznie nazwałbym tak siebie. Kolekcjoner to osoba, która robi wiele, żeby zdobyć daną rzecz. Mam jednak swoją kolekcję płyt, książek, taśm magnetofonowych. Podróżując zazwyczaj wynajduję coś nowego i to nabywam, ale np. nie kupuję zbyt dużo przez sieć. Dużo przesyłek dostaję też od różnych zespołów, projektów, które uzupełniają moją kolekcję. Zatem w tym sensie jestem kolekcjonerem, jednak nie odpalam się w tym kierunku.

Jesteś takim analogowym gościem, który woli płytę i książkę od kindle i cyfrowego pliku.

Jestem analogowy jednak nie walczę z przyszłością. Cały czas mam muzykę w telefonie i słucham jej podróżując. Nie targam ze sobą kaseciaka, robię to w nowoczesny sposób. Chwalę sobie taśmy, lubię maszyny perkusyjne, syntezatory, które wykorzystuję we własnych kompozycjach. Spokojnie mogę nazywać siebie oldskulowcem.

Opowiedz o tych szalonych projektach w swojej głowie, o których wspominałeś pewnego razu.

Zaczęło się kiedy byłem dzieckiem. Zanim powstała Sepultura, mieliśmy z bratem w swoich głowach miliony projektów, które moglibyśmy powołać do życia. Niektóre z nich powstały, inne zatrzymały się na etapie pomysłów. Nigdy z tego nie wyrosłem. Budząc się każdego dnia w mojej głowie pojawia się nowy pomysł, który może zamienić się w jakiś projekt i czasami znajduję ludzi, z którymi mogę go założyć, innego razu znikają, jeśli nic z nimi nie robię. Przez moją głowę przewijają się miliony projektów.

Muzyka nieustannie gra w głowie.

Coś w tym stylu, choć nie nazwałbym tego muzyką. Czasami jest to hałas, bit, jakiś pomysł, co ewentualnie może przełożyć się na muzykę, aczkolwiek w moim mózgu mają one bardzo pierwotną, minimalistyczną formę.

Ostatnio odkryłem Natures Mortes, wystawę Anne Imhof, jedną z najbardziej spektakularnych rzeczy, jaką widziałem. Opowiedz zarówno o wystawie, jak i swoim udziale, jakim wyzwaniem było to dla ciebie.

Jestem ogromnym fanem Anne Imhof, jest twórczynią jednych z najlepszych performansów. Kiedy zaprosiła mnie do wzięcia udziału, byłem tym zaskoczony i podekscytowany, ponieważ nie sądziłem, że mnie kojarzy i wie, iż jestem muzykiem. Chciała zrobić coś opartego na moim graniu, z wykorzystaniem przestrzeni, którą było muzeum, a nie sala koncertowa. Zatem to coś z jednej strony intrygującego, a z drugiej ekscytującego. Kiedy zaczęliśmy przerzucać się pomysłami, nawiązała się między nami bardzo dobra więź, Anne ma niesamowity zmysł. Pomysły te stały się częścią czterogodzinnego przedstawienia, na które złożyły się różne elementy. Partycypowałem w całym wydarzeniu, nie tylko od strony perkusyjnej, ale też będąc aktywnym uczestnikiem każdego wieczora. Jak dla mnie było to świetne doświadczenie.

photo: Felipe Pagani

Jak mógłbyś opisać swoje brzmienie? Na własne potrzeby nazwałem je kolekcją różnorodnych dźwiękowych impresji.

Tak, mógłbym opisać je w ten właśnie sposób. Staram się nie klasyfikować jej zbytnio, szczególnie trudno przypiąć jakąś łatkę mojej eksperymentalnej twórczości, znajdziesz tam wpływy industrialu, noise’u, a nawet metalu, który jednak jest częścią mnie i daję temu ujście, także jest to mieszanina wielu stylów.

Czuję, że konfiguracja twojego sprzętu podlega ciągłym przemianom. Czy znajduje się w nim jedno konkretne narzędzie, które jest podstawą albo uważasz za najbardziej wartościowe na ten moment?

To dobre pytanie, ponieważ tak jak wspomniałeś, ciągle coś się w nim zmienia. Natomiast jeśli miałbym wybrać jeden element mojego ustawienia, którego używam podczas eksperymentalnych występów uznając go za integralny i bardzo istotny postawiłbym na drony. Używam ich zamiast sampli, są żywą formą, którą generuję za pomocą dron maszyny Fusion od Erica Synths, tworzy podstawę, przy pomocy której mogę wygenerować obłędne drony, odczuwalne szczególnie przy dobrym nagłośnieniu, kiedy powodują drżenie podłogi.

Jak w ogóle zaczęło się twoje zainteresowanie eklektyczną i elektroniczną muzyką?

Muszę przyznać, że to stara pasja. Pamiętam, że już we wczesnych latach Sepultury zainteresowałem się muzyką industrialną i elektroniczną: Throbbing Gristle, Einsturzende Neubauten, pamiętam jak mnie to zaintrygowało. Do tego doszła industrialna scena Chicago z Ministry i Wax Trax!. Miały dla mnie ten sam ciężar, co metal i uruchomiły myśli o robieniu czegoś innego, co pozwoli mi na taką formę komunikacji.

A swoją drogą, czy czujesz się w jakiś sposób zainspirowany podziemną londyńską sceną elektroniczną?

Troszkę. Powiedziałbym, że ma to wymiar uniwersalny. W przypadku sceny eksperymentalnej, nie ma jednej, która oddziaływałaby na mnie najmocniej. Inspiracje pochodzą od Brazylii, po fajne rzeczy, które wyszły z Europy i Stanów.

Jakie są twoje najstarsze wspomnienia, jeśli chodzi o bit, usłyszany bądź zagrany.

Wydaje się mi, iż jest to dziedziczne. Zaczęło się wcześnie, na bębnach zacząłem grać w wieku sześciu lat. Zanim w ogóle pomyślałem, że mógłbym mieć jakiś zespół. Stąd też uważam, że ma on swój rodowód w miejscu, z którego pochodzę, rodziców od strony mamy. Bit perkusyjny jest częścią mnie. Mama pamięta, jak uderzając w przedmioty hałasowałem, kiedy byłem jeszcze mały. Moim zdaniem, zaczęło się to jeszcze wcześniej, ten bit tam już był obecny.

Ostatnio oglądałem wywiad z uznanym perkusistą Steve’m Gadd, który opowiadał, jak siadał z boku sceny, przy samym zespole i patrzył jak gra perkusista i była to dla niego najlepsza lekcja. Jak to było w twoim przypadku?

Pamiętam coś jeszcze wcześniejszego, jak kładłem płyty na talerz gramofonu i próbowałem naśladować grę perkusji, grając na kanapie pałeczkami. Tak wizualizowałem sobie perkusistów, zanim jeszcze chodziłem na koncerty, starałem się odtworzyć sposób gry bębniarza z płyt Black Sabbath, a później Motorhead. Myśląc, jak to robią, czyste słuchanie oraz ćwiczenia. Uważam, że obecnie ludzie mają wiele szczęścia, że mogą wejść na youtube i podpatrzeć czyjąś grę.

Czy zgodzisz się, że w twojej elektronicznej twórczości cały czas tkwi punkowy duch, postawa: fuck you?

Najważniejsza jest energia, a ta jest bardzo punk rockowa. Niektórzy z moich ulubionych perkusistów wywodzą się z punka, a nie technicznego grania. Moje serce bije w rytmie Discharge i bitów generowanych przez maszyny perkusyjne, a nie grania bardziej technicznego albo jazzowego. Zgodzę się, że jest to kwestia osobista, a punk stanowi istotny jej element.

Opowiedz o różnicach w podejściu do perkusji i elektroniki, moim zdaniem jedno wpływ na drugie. Na perkusji grasz mocno i siłowo, w przypadku elektroniki efekt końcowy jest podobny, pozwala być prowadzonym przez dźwięk, tę masywną ścianę hałasu. Dla mnie, jako twórcy muzyki, perkusja i pamięć perkusyjna jest inspirująca chociażby pod względem akcentowania dźwięków w innych miejscach, niż to zazwyczaj bywało.

Tak, to bardzo istotne. Perkusja jako sygnatura jest o wiele ważniejsza od grania stricte technicznego. Lubię perkusistów tworzących bity w formie riffów. Możesz to odnieść do maszyn perkusyjnych, kiedy ludzie tworzą określone schematy, które przełamujesz akcentowaniem w innych miejscach. Dochodzi do ich zderzenia oraz powstania czegoś nowego. Możesz to odnieść zarówno do osoby siedzącej za zestawem, jak i obsługującej 808 i 909, która uderzając w pady tworzy nowy bit. Obydwie rzeczy są równie istotne, dzięki nim tworzysz patenty, a nie podążasz za ścieżką gitary, basu albo syntezatora. Zatem bardzo ważne jest bycie kreatywnym na obydwu tych polach.

Wspominałeś, iż piorun symbolizuje brzmienie twojej perkusji. Wiem, że byłeś pod wpływem bębniarzy uderzających naprawdę mocarnie. Czy wyzwaniem był przeskok od takiego stylu uderzania do lżejszego, bardziej wysublimowanego stylu oraz używania padów, jak podczas setów Mixhell, które są przykładem, iż potrafisz grać również w bardziej delikatny sposób?

Granie lżejsze jest dla mnie bardzo trudne, nawet używając padów mam tendencję do używania w nich brzmień nadających mocy i deformacji. O wiele częściej gram bardzo energetycznie, czy to w Mixhell, Petbrick, a nawet Cavalera. Ten element energii dodaje szaleństwa, zatem nie postrzegam siebie za muzyka grającego lekko i przyjemnie, jestem niczym zwierzę.

Jak w ogóle możliwe jest nie popadanie w muzyczną schizofrenię, kiedy z jednej strony masz te softowe sety z Mixhell, a z drugiej kawałek pokroju Ayan (Cardopusher Remix), jeden z najbardziej radykalnych i absolutnie bezkompromisowych utworów, jakie słyszałem.

Jak wspomniałeś, schizofrenia jest tego częścią. Obcując z tyloma różnymi stylami i przesuwaniem granic możliwości. Cardopusher to niesamowity producent pracujący nad różnymi stylistykami od break core’a, przez industrial, po latino, jak ostatnio. Jeden z najlepszych w swojej profesji. Zresztą również wersja Surgeon jest całkowicie obłędna. W moim mniemaniu są to producenci przekraczający granice w muzyce elektronicznej. Wychodząc stąd w stronę spokojniejszego oblicza Mixhell z minimalistyczną perkusją, a następnie przeskakiwanie do tego co robię z Cavalera pozwala mi nie być znudzonym jako muzyk, pozostawanie tak aktywnym, jak to tylko możliwe.

Rozmawiałem swego czasu z amerykańskim perkusistą Marshallem Trammellem, który za bardzo ważne uważał nadanie swojemu graniu historycznego kontekstu. Mówiłeś też o tym na swoim kanale Beneath The Drums przy okazji Territory, czy Itsari. Ów socjologiczny i polityczny kontekst był tam mocno zaznaczony.

Itsari jest bardzo plemienny, minimalistyczny, ale zarazem upolityczniony. Grając na instrumencie, który nie ma głosu ani tekstu ważne jest, aby wyrażać swoje myśli za pomocą gestów. A muzyka plemienna ma z tym wiele wspólnego, świętując, lecząc, wyrażając swoje myśli. Uważam, że perkusja ma potencjał do tego, żeby leczyć, ale też zatracać się w niej w sposób rytualny i uświęcony, mniej istotne, czy odbywa się w trakcie imprezy rave, czy koncertu metalowego, stanowi to integralną jej część.

photo: Laima Leyton

Kiedy zabierasz się za remiksowanie, na co zwracasz uwagę i czy masz w głowie efekt końcowy?

Remiksowanie daje tyle wolności. Za każdym razem zmierzam się z tym w zupełnie inny sposób. Zazwyczaj słucham oryginału, wyłapując co zwróciło moją uwagę, może to być partia wokalna, bit perkusyjny, a następnie odzieram wszystko do tego jednego momentu i staram się zbudować coś, co ma taki sam język, ale w odmiennej interpretacji. Jednak nie mam konkretnego wzorca. Czasem jest to syntezator, czasem gitara, tudzież wokal i starając się zachować to, co w oryginale jest najważniejsze kreuję coś kompletnie odmiennego.

Co jest najważniejsze jeśli chodzi o współpracę z innymi?

Współpraca jest czymś niebezpiecznym, gdyż niektórzy ludzie nie rozumieją znaczenia tego terminu. Chcą, żebyś zrobił coś, co zaspokoi ich ego. W moim rozumieniu współpracy, musi być wolność wypowiedzi z obydwu stron. Eksperymentować, ale z szacunkiem dla drugiej osoby, zresztą powinno to działać w obie strony. Najczęściej to powoduje, że dana współpraca jest udana. Wzajemna otwartość oraz szacunek.

Jak rozdzielasz powstałe utwory. Komponujesz z przeznaczeniem na konkretny projekt, czy najpierw tworzysz, a później myślisz, pod jaką nazwą to udostępnić?

To również jest interesujące. Niekiedy mam w głowie pomysł z przeznaczeniem dla konkretnego projektu, a innym razem mam w głowie szalony pomysł, po przesłuchaniu którego wiem, że pasuje do Petbrick albo Absent In Body. Zatem idzie to dwukierunkowo. Dużo komponuję na luźno w studio i dopiero później rozglądam się, jak to porozdzielać.

Jak dla mnie każdy z twoich projektów ma silną tożsamość. Petbrick to mocarny break core, który choć bazujący na elektronice, przypomina mi Prodigy z Always Outnumbered, Never Outgunned, mając w sobie to punkowe: pierdol się.

Tak, to dobre porównanie. Prodigy dla wielu ludzi stanowiło mocną inspirację, szczególnie miksując elektronikę z rockiem i punkiem. Bardzo istotny dla sceny zespół. I uważam, że Petbrick na pewno inspirował się Prodigy.

Medytujesz?

Trochę, chciałbym więcej. Czuję, iż powinienem wrócić do tego bardziej. Kiedy jestem na lotnisku gdzieś lecąc, odpalam drony, zamykam oczy i oddaję się własnej medytacji. Jednak nie robię tego wedle żadnych określonych reguł. Czynię to na swój własny sposób.

Przypomina mi to mój sposób medytacji, kiedy jestem w jakimś hałaśliwym miejscu, pozwalam sobie całkowicie odciąć myślenie i być ponad szumem.

Nie powinniśmy obawiać się hałasu. Powinniśmy uczyć się od Japonii, która choć jest dużym konsumentem hałasu, nie boi się go. Ludzie w Europie, czy Brazylii bardziej się go obawiają, a powinniśmy hałas zaakceptować.

Tak też uważam, że powinniśmy się z hałasem zaprzyjaźnić.

I pozwalać mu nie być irytującym, a komfortowym.

Pytanie o medytowanie nie było przypadkowe, kierowało mnie w stronę medytowania do własnej muzyki. Przecież idealnie do tego nadaje się twórczość Lightbox Of Magic Unknowledge.

Tak, stoi za tym aspekt medytacyjny. Prawdopodobnie to jedyny projekt, do której mógłbym pomedytować. Wszystko inne oparte jest na detalach, które nie pozwalają na zatracenie się. Słuchając ich, wciąż zbyt dużo myślę. A ten właśnie projekt pozwala mi na większą swobodę, poprzez swój luz i minimalizm.

Lightbox of Magic Unknowledge jest dla mnie falą. Pierwsza taśma kończy się na górze w otoczeniu różnorodnych dźwięków, a druga zaczyna się od muzyki z elementami perkusyjnymi i głosem wysuniętym do przodu, by następnie wyciszać się do tych błogich aranżacji, charakterystycznych dla pierwszego wydawnictwa.

To bardzo fajny projekt pozbawiony ograniczeń, powstał praktycznie jako wolna, eksperymentalna forma, po której przesłuchaniu doszliśmy do wniosku, iż dobrze będzie wydać ją na kasecie i zostanie w tej postaci doceniona. Nie ma ona struktury utworu popowego, jak wspomniałeś, jest to dźwiękowa fala, pomysły pojawiały się same, a my je edytowaliśmy do formy, w której miały sens. Przede wszystkim jednak chodziło nam o to, aby posłuchać samych siebie i znaleźć sposób na spokojne posłuchanie muzyki.

Zastanawiałem się o co chodzi w materiałach None Of The Above i Corroded Spiral. Są prowadzone przez noise i trans w różnych proporcjach, na pewno z podobną wibracją. Nie są soundtrackiem do filmu, ani tym bardziej gry. W końcu zacząłem je postrzegać w kategorii ścieżki dźwiękowej go realnego życia, miejsca w którym się znajdujemy i chcemy się znajdować w tym właśnie momencie.

Był to też czas niepewności. Corroded Spiral powstał w czasie pandemicznym. Cała trójka, czyli Cardopusher, Dwid z Integrity i ja przesyłaliśmy sobie pomysły. Pamiętam, że myśl, która zajęła nas najbardziej dotyczyła właśnie tamtej sytuacji, czy będziemy jeszcze mogli zagrać na żywo, czy życie wróci do normalności, czy będziemy uwięzieni w sytuacji, w której w ogóle będziemy mogli się zobaczyć. Zatem cała idea Corroded Spiral obracała się wokół niepokoju czasu, w jakim ten materiał powstawał.

Czy tak doświadczony muzyk jeszcze o czymś marzy?

Pewnie, wspomniałem wcześniej o Aphex Twin. Moim marzeniem jest współpraca z nim. Skierowuję swoją energię w tamtym kierunku i mam nadzieję, że dojdzie do tego.

Oglądałem jakiś wywiad z nim, facet jest jedyny w swoim rodzaju.

Dokładnie. Nigdy go nie spotkałem, byłem raz na koncercie, tutaj w Londynie. Niesamowite show. Jestem oddanym fanem, mam wszystkie płyty i nagrania, które udostępniał przez soundcloud.

Czego nauczyłeś się o sobie przez lata kariery.

Lubię próbować nowych rzeczy i jest to dla mnie jasne. Nie zapominam o swojej przeszłości, ani jej nie przekreślam. Jestem dumny ze wszystkiego, co zrobiłem ze swoimi zespołami, ale lubię też iść naprzód i robić nowe. Nauczyłem się o sobie żeby nie stać w miejscu. Nawet tego nie potrafię. Muszę iść do przodu. W innym przypadku musiałbym zaprzestać tworzyć muzykę. Jestem jak rekin.

A jeśli zapytałbym ciebie o najważniejszą płytę, której częścią byłeś?

Ciężko stwierdzić. Brałem udział w tylu fajnych rzeczach. Na pewno nagrania z plemieniem Xavante na płycie Roots zaliczam do najważniejszego wydarzenia w karierze. To jedyne co przychodzi mi teraz na myśl.

Mój bloga nazywa się Podążanie Za Dźwiękiem. Co to dla ciebie oznacza?

Ważne jest, żeby podążać za biciem serca. Podążanie za dźwiękiem oznacza wiele rzeczy, chociażby podążanie za swoim instynktem. A odnoszę wrażenie, że w obecnych czasach ludzie robią wszystko, aby tego nie robić, a ufać temu, co mają podane. Nie pamiętamy, iż warto zapomnieć o wszystkim i podążyć za swoim przeczuciem.

Posłuchaj: https://petbrick.bandcamp.com/

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *